21.03.2020

Początki chrześcijaństwa były anarchiczne. O tym wszyscy wiemy, bo przecież Jezus ciągle walczył z religijnymi przywódcami, a i z politycznymi nie było mu po drodze. Mniej oczywisty jest antymagiczny charakter jego nauczania. Tymczasem czas próby, jakim dla wszystkich jest pandemia koronawirusa, ku zaskoczeniu wielu, odsłonił magiczne ciągotki wielu przedstawicieli tej religii. Szczególnie jaskrawo widać tę tęsknotę za magią w polskim katolicyzmie.
Chciałbym więc postawić prowokacyjne dla wielu pytanie: Czy chrześcijaństwo musi być magiczne? Moim zdaniem nie tylko, że nie musi, ale właśnie ratując swoja istotę powinno magii wydać zdecydowaną walkę.
Wydaje mi się, że nadwiślańskie formy religijności obecne w katolicyzmie bardziej przypominają gusła starożytnych Słowian (choć mało o tym wiemy, to można się domyślać, że były przesycone magicznym myśleniem – święte gaje itd.) niż zdesakralizowaną religię Jezusa z Nazaretu, widzianą zwłaszcza w świetle przypowieści o sądzie ostatecznym Mt 25.
Przypomnijmy najważniejsze fragmenty tej przypowieści.
Oto król (w tradycyjnej interpretacji Bóg) zwraca się do tłumów zebranych na sądzie ostatecznym i powiada do tych po prawej stronie, a więc do przeznaczonych do zbawienia:
Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.
Tak wyróżnieni nie kryją zaskoczenia:
Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym, lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?
A Król im odpowie:
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
Ciekawe jest to zakończenie, bo wskazuje na bezinteresowność ich działań, oni wcale nie widzieli w nich „Chrystusa” czy jakiegokolwiek boga. Po prostu robili to, co im dyktowało sumienie.
Co ciekawe, równie zaskoczeni są ci, którzy znaleźli się po lewej stronie, czyli ci, których czekają piekielne katusze. Uzasadnienie króla/sędziego jest podobne:
Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.
Potępieni są nie tylko zaskoczeni, ale szczerze oburzeni:
Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?
Odpowiedź jest podobna jak w przypadku zbawionych, tylko w tym wypadku to brak konkretnych działań doprowadził do fatalnego dla nich wyroku: „
Zaprawdę, powiadam wam: „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.
Po co aż cztery razy autor czy redaktor Ewangelii Mateusza powtarza to samo? Ano po to, by zostało raz a dobrze zapamiętane. Okazuje się, że nawet czterokrotne powtarzanie nie zdało się na wiele.
Ludzie uważający się za chrześcijan, a zwłaszcza katolików wcale nie uważają, że to, co się robi dla „jednego z tych najmniejszych” jest najważniejsze tylko to, jak często się chodzi do kościoła i jak często przystępuje się do komunii.
Jednak to się zmienia. Przykładem papież Franciszek, który, od kiedy został papieżem 13 lutego 2013 roku powtarza, że jedyne co ważnego, to to, co się robi „jednemu z tych najmniejszych”
Co więcej, w czasie próby dodaje coś, co dla znającego wspomnianą przypowieść powinno być oczywistą oczywistością, że powinniśmy sobie pomagać niezależnie od różnic czy wiary. Również podział na wierzących i niewierzących w sytuacji próby jest bez znaczenia. Jak się wyraził w wywiadzie, jakiego udzielił 20 marca 2020 Domenico Agass Jr dla dziennika „La Stampa”:
Nie chcę rozróżniać wierzących od niewierzących. Wszyscy jesteśmy ludźmi i jako ludzie wszyscy jesteśmy w tej samej łodzi. I żadna ludzka rzecz nie może być obca chrześcijaninowi. Tutaj płaczemy, ponieważ cierpimy. Wszyscy z nas. Pomaga nam synergia, wzajemna współpraca, poczucie odpowiedzialności i duch poświęcenia generowany w wielu miejscach. Nie musimy rozróżniać wierzących od niewierzących, przejdźmy do korzenia: ludzkości. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy dziećmi.
Dla mnie to najlepszy sposób na uwolnienie chrześcijaństwa, a zwłaszcza Kościoła katolickiego od magii.
To nie jest łatwe i samemu Franciszkowi przychodzi to z trudem. Wskazał na to Marco Marzano, włoski socjolog pracujący w Bergamo i autor wydanej w 2018 roku książki Kościół nieruchomy. Franciszek i rewolucja, do której nie doszło (La Chiesa immobile. Francesco e la rivoluzione mancata) z tego centrum kataklizmu, w jakim znalazły się zwłaszcza Włochy północne. Jego zdaniem Franciszkowi zależy przede wszystkim na uratowaniu własnej instytucji. Stąd sprzeczne niekiedy decyzje. Najpierw każe zamykać kościoły i stosować się do rozporządzeń państwa, a za kilka dni każe kościoły otwierać i zachęca księży do odwiedzania chorych. Wszystko po to, by nie utracić wyjątkowej i „niezbywalnej” funkcji, jaką ma Kościół do odegrania w dzisiejszym społeczeństwie.
A być może, jak sugeruje włoski socjolog, kryje się w tym obawa, że jeśli owce zostaną pozostawione zbyt długo bez opieki pasterzy, to mogę rozwinąć takie formy duchowości, w których pośrednictwo księży okaże się zbędne.
Być może Marzano ma rację i dlatego warto się z uwagę przyglądać roli, jaką naprawdę Kościół i księża odgrywają w tym czasie próby. Choćby po to, by po tym, jak przejdzie, dokładnie go z tych zachowań rozliczyć.


 
                     
											 
											 
											 
											
„Wszystko coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych Mnieście uczynili”.
To jedno z najpiękniejszych zdań w całym nauczaniu chrzescijanskim. (Procz tego zawsze poruszała mnie scena, gdy Jezus pytał Piotra czy ten go kocha – trzykrotnie – po czym przykazuje mu paść jego baranki.)
Zamiast miłości i pasania baranków kk koncentruje sie na rytuale i strzyżeniu baranów…
A przecież nie tylko te cytowane zdanie, ale w zasdzie cała Jezusowa działalność to jedno wielkie zwracanie uwagi, że nie rytuał się liczy, że nie o kultywowanie nawykow chodzi.
.
Jak corka miala jakieś 7 lat czytałem jej „Opowiesci z Narnii”. Nawiazania do Ewangelii bardzo oczywiste. Ale w zamykającej cykl części: „Ostatnia Bitwa” jest bardzo ciekawy wątek. Oto dochodzi do wielkiego zamieszania. Aslan (dla tych, co nie znają: lew-mesjasz) i Tasz (demon czczony we wrogim Narnii państwie) zostają ogłoszeni dwoma osobami tego samego bóstwa – Taszlana.
Później wierny, dzielny i szlachetny wojownik – czciciel Tasza spotyka samego Aslana, ktory wita go, jako jednego ze swoich najwierniejszych wyznawców. Wojownik mówi, ze cale zycie modlił sie do Tasha i jemu składał ofiary. Wiec to prawda, dopytywał się, że Aslan i Tasz to to samo?
Wręcz przeciwnie – odparł Aslan. – Jesteśmy tak różni, że żaden dobry uczynek wykonany w jego imie nie może do niego trafić, tylko trafia do mnie. Tak samo żadna podłość poczyniona w moim imieniu nie trafia do mnie tylko wzmacnia Tasza.
.
Miałem przekonanie, że to jedna z najważniejszych chrzescijańskich myśli C.S. Lewisa (bardziej niz „Listy diabła…” czy „Koniec człowieczeństwa”). I jakże niewidoczna, jakze odlegla od nauczania polskiego kk.
Eee tam. Kościół to firma, podobna do wytworni Coca Coli. Sprzedaje naiwnym wodę za bardzo duże pieniądze, co wzbogaca wytwórnię, jej zarząd, oraz pracowników. Firma, jak każda inna. Tyle, że z tradycjami, z których jest dumna, z ideologią, która pomaga w sprzedaży, oraz z własną policją dla zwalczania konkurencji i przymuszania niechętnych klientów. Policja od jakiegoś czasu mało brutalna, ale to się może zmienić. Jeśli chodzi o towar, to woda jest bez bąbelków i bez cukru, ale ostatnio z wirusem. Temu ostatniemu firma energicznie zaprzecza i doradza używać bez względu na zastrzeżenia Sanepidu.
To mniej więcej wszystko. Reszta to propaganda. Każda komercja wymaga propagandy, bo tak naprawdę każda firma sprzedaje klientom ich własne złudzenia. To jest ABC marketingu i reklamy. Na przykład, proszę spojrzeć na reklamę funduszów emerytalnych. Co tam widzimy? Schorowanego staruszka w pampersach? Skądże znowu. Widzimy staruszka takiego, jakiego on chciałby sam siebie widzieć. Albo reklama środka na przeczyszczenie. Czy pokazują nam – za przeproszeniem – przeczyszczony dolny koniec? Nie, pokazują szeroki uśmiech na górnym końcu delikwenta. Itd, itp. Za każdym razem szczęśliwość w takim czy innym wydaniu. No, więc Kościół tym się tylko różni, że szczęśliwość ma być wieczna i że nie da się złożyć reklamacji. Ale zaplata jednak ma być prawdziwa. I to jest celem marketingu.
Do tego jest dorabiana – za przeproszeniem – filozofia. A że upraszczam? No, to upraszczam. Jestem fizykiem, a nie filozofem.
Co kk sprzedaje, o jedno. Co jest na kartach Pisma – to druga sprawa. I czesto rozmija się nie tylko z praktyką, ale i ideologią kk – zwłaszcza w Polsce ostatnio.
Czy można katolicyzm (szerzej chrześcijaństwo) uwolnić od magii?
Pewnie da się – teoretycznie, na gruncie bardzo wysublimowanej teologii –
tak uczynić i takie próby były czynione. Z drugiej strony kościół
adaptował i tolerował czynności magiczne, często pogańskiego
pochodzenia, by zyskiwać i nie tracić wiernych. Racjonalizacja doktryny
chrześcijańskiej jest niemożliwa, możliwe jest odarcie jej z pewnych
magicznych naleciałości, ale ceną będzie pozbycie się milionów wiernych,
dla których magiczne, tajemnicze rytuały – „kto może pojąć, niech
pojmuje” – stanowią clou ich wiary, którym nie jest miłość bliźniego. Holbach twierdził, że religia narodziła się z potrzeby cudowności i prymatu wyobraźni nad rozumem. Nie wiem, czy tak było w istocie, ale ta potrzeba niezwykłości, bajkowości wydaje mi się niezwykle istotna w trwaniu przy wierze. W przypadku polskiego katolicyzmu uzupełniona o silny rys nacjonalizmu.
Cytowany przez Mr E Levis to znakomity przykład chrześcijańskiej manipulacji, obecny nie tylko w książkach, świetnych zresztą, o Narnii. Jeśli ktoś popełni zło – nie jest tak naprawdę chrześcijaninem. Jeśli uczyni dobro, de facto jest chrześcijaninem, mimo że deklaruje się jako radykalny ateista. W ten sposób chrześcijaństwo pozostaje nieskalane.
Proszę mi wskazać jakąkolwiek instytucję, organizację ktorej praktyka nie rozmija się z teorią. Moim zdaniem nie jest dobrym zabiegiem hermeneutycznym porównywać praktykę jednej z teorią drugiej i odwrotnie. Trzeba rzecz widziec w perspektywie historycznej. Wbrew temu, co mi imutują „obrońcy” katolicyzmu czy religii, ja nie jestem wrogiem ani kościoła ani wiary, o Bogu nie wspominając. Po prostu wskazuję na możliwości przezwyciężenia historycznych ograniczeń. Testem na to będzie czy ktaolicyzm będzie w stanie przyznać się do błędów w sprawie rozumienia ludzkiej seksualności. Jak na razie ten test oblewa, choć nie brak samotnych bojowników (np. próby nawiązania autentycznego i partnerskiego dialogu właśnie ze zwolennikami teorii gender choćby przez amerykańskiego jezuitę Jamesa Martina czy rektora jezuickiego kolegium Sankt Georgen Ansgara Wucherpfenniga., którzy próbują to zmienić. I tym właśnie trzeba kibicować a nie skupiać się na oszołamach, których tam jest znaczenie więcej.
Niemniej jednak o charakterze instytucji decyduje owa oszołomska większość, nie wspaniali samotni bojownicy (którym szczerze kibicuję…)