30.01.2021
Mamy więc wojnę na ulicach polskich miast, wywołaną i zaplanowaną przez panującego nam posła a od niedawna i wicepremiera.
To Jarosław Kaczyński do spółki z polskim kościołem katolickim, przy pomocy swojego „odkrycia towarzyskiego” – magister Przyłębskiej, zajmującej nieprawnie stanowisko prezesa tego, co kiedyś było Trybunałem Konstytucyjnym, spowodował wydanie orzeczenia praktyczne pozbawiającego polskie kobiety prawa do usunięcia ciąży nawet z ciężkim uszkodzeniem płodu. Takim, który jest równoznaczne z jego śmiercią, często w męczarniach, a zawsze z cierpieniami psychicznymi rodziców. To Jarosław Kaczyński powiedział to słynne już zdanie – lepiej by takie dziecko się urodziło, zostało ochrzczone, dostało imię i miało pogrzeb na cmentarzu.
Czy można znaleźć w dwudziestym pierwszym wieku w Europie bardziej barbarzyńską wypowiedź?
Nie ma takiej.
Nie tym bardzo gorącym tematem chciałbym się jednak dziś zająć – w przestrzeni medialnej mamy wiele wypowiedzi ekspertów – prawników, lekarzy, etyków. I to ich warto słuchać.
To, co mnie frapuje, to mechanizm władzy, taka subtelna dziedzina, którą zajmują się nauki społeczne, w tym moja socjologia oraz teoria organizacji i zarządzania, politologia, psychologia i jeszcze inne pokrewne.
Nie siląc się na żadne szczegółowe analizy – nie mam do tego wystarczających danych, nie prowadziłem ostatnio żadnych systematycznych badań funkcjonowania polskiej piramidy władzy – opierając się zatem tylko na swojej wiedzy z czasów pracy na Uniwersytecie poprzedzonej jednak pracą w dużych organizacjach przemysłowych, spróbuję opisać to, z czym mamy obecnie w Polsce do czynienia. Spróbuję zrozumieć motywy działań prezesa wszystkich prezesów, ale także motywy zachowań wszystkich innych zależnych od jego woli – i tylko od tego – funkcjonariuszy państwa z tymi najważniejszymi: prezydenta, premiera, marszałka, ministrów i innych uznawanych za ważnych urzędników państwa polskiego.
Kluczowa jest postać prezesa partii rządzącej. Partia Prawo i Sprawiedliwość z małymi koalicjantami tworzącymi jednak wspólny klub parlamentarny (to ważne, pieniądze za wynik trafiają do klubu parlamentarnego PiS, a nie do pozostałych członków koalicji rządzącej pod nazwą Zjednoczona Prawica), wygrała wybory parlamentarne w 2015 roku. Koalicja Lewicy z ruchem Palikota nie przekroczyła wówczas wymaganego 8% progu wyborczego. Glosy oddane na tę koalicję przypadły, zgodnie z obowiązującym prawem, Prawu i Sprawiedliwości. Koalicji Lewicy zabrakło do przekroczenia wymaganego progu mniej niż 0,5% głosów. Ale to wystarczyło: Jarosław Kaczyński, który został wtedy schowany, jak zawsze, na czas kampanii wyborczej do szafy, by nie drażnił wyborców, uzyskał możliwość rządzenia jako Zjednoczona Prawica.
I to Jarosław Kaczyński „wymyślił” premier Beatę Szydło. „Wymyślił” także Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta. Kandydata niepoważnego, nikogo z ważnych polityków, którego przegrana nie powodowałaby większych negatywnych skutków w obozie władzy. Stało się inaczej i Andrzej Duda wygrał prezydenturę. Dla Jarosława Kaczyńskiego. Widać to jest w niesamodzielnym sprawowaniu najwyższego urzędu w państwie przez całą pierwszą, ale i obecną kadencję. Mamy co wybraliśmy.
Wygrana w 2015 roku to zdarzenie losowe. Takie przypadkowe rozstrzygnięcia zdarzają się w polityce, rola przypadku w historii społecznej państw i narodów jest wielka.
Ale wygrana w wyborach parlamentarnych 2019 i prezydenckich 2020 to już nie przypadki, to konsekwencja populistycznych działań firmowanych przez prezesa. To wynik akcji propagandowych od „Polska w ruinie” do „dobrej zmiany”. Transfery socjalne 500+, rozbudowany system klientelizmu politycznego widocznego na każdym piętrze instytucji państwowych dający ludziom popierającym PiS władze i pieniądze, (małe w małych instytucjach i wielkie w dużych spółkach skarbu państwa), ścisły sojusz z hierarchią panującego w Polsce Kościoła, stała polityka dzielenia społeczeństwa na lepszych i gorszych, komunistów i złodziei, swoich i obcych, wskazująca jako wrogów środowiska LGBT i to straszne gender, programy upaństwowienia wszystkiego, co się da, a nawet tego, czego się nie da – patrz media z udziałem inwestora zagranicznego, chyba że to inwestor amerykański, niszczenie niezależnego od władzy politycznej systemu sądownictwa, karanie niepokornych sędziów i prokuratorów – wszystko to jest zgodne z wizją państwa Jarosława Kaczyńskiego.
To ma być państwo, w którym wola polityczna stoi ponad prawem. Wola polityczna utożsamiana przy tym z wolą wiadomego jegomościa. Od niej nie są dozwolone żadne odstępstwa. Mogą tylko zdarzyć się ustępstwa taktyczne czynione po to tylko, by jeszcze silniej wzmocnić władzę.
To tylko zarys naszej sytuacji, w której znaleźliśmy się po 2015 roku – i której formalna perspektywa to jeszcze trzy lata – do następnych wyborów.
Chciałbym się teraz pochylić nad osobami tego polskiego dramatu, dramatu rozgrywanego na naszych oczach, codziennie, z różnym nasileniem w różnych dziedzinach.
Osobą kluczową jest władca Polski. Człowiek, który sprawował do niedawna swoją władzę w znanym w teorii porządku – władza przez wpływ. To nie jest typ sprawowania władzy na podstawie przemocy czy władzy formalnej, wynikającej z przyjętych rozwiązań prawnych. To władza „miękka”, ale za to nieograniczona, nieujęta w żadne kodeksy czy uregulowania prawne.
W takim systemie najważniejsza jest osoba władcy, jego system wartości, jego osobowość.
Co wiemy o tych cechach? Jakim człowiekiem jest Jarosław Kaczyński, jaki jest jego system wartości?
Nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Wielu jego decyzji nie da się wywieść ze spójnego systemu wartości – na przykład religijnych. Znamy jego ścieżkę zawodową i początki kariery politycznej w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Znamy jego późniejsze losy i prace. One nigdy nie były związane z realną gospodarką czy życiem społecznym; może poza krótkim okresem pracy na Uniwersytecie Warszawskim i prowadzeniem zajęć na białostockiej filii uczelni – wspomina o tym moja koleżanka ze studiów Jadwiga Staniszkis.
Jarosław Kaczyński – władca Polski – żyje samotnie w dość nędznym domu odziedziczonym po rodzicach na warszawskim Żoliborzu, otoczony szczelnym kordonem ochrony prywatnej (za którą płaci partia, a więc my – podatnicy) a obecnie i państwowej jako wiceminister do spraw bezpieczeństwa w rządzie Mateusza Morawieckiego.
To musi być frustrujące, taki całkowity brak intymności i zmaganie się z traumą po śmierci najbliższych osób – brata i matki. To naprawdę są dla niego ciężkie czasy; byłyby takie zapewne dla wielu. Myślę o tym jednak w kontekście odgrywanej przezeń roli politycznej oraz państwowej.
Czy można odseparować jego postępowanie i decyzje od warunków, w których żyje? Moim zdaniem – nie.
Jarosław Kaczyński od prawie już sześciu lat buduje w Polsce satrapię z sobą w roli satrapy. Znamy takie satrapie z przeszłości i z teraźniejszości, są blisko naszych granic. Żaden znany satrapa nie jest jednak aż tak wyobcowany ze społeczeństwa, oderwany od zwykłych ludzi. Pobliscy dyktatorzy mają rodziny synów, braci. Nasz nie ma nikogo, nawet bratanica nie jest oparciem. Co może być efektem takiej sytuacji – dramatycznej, wręcz tragicznej?
Nic dobrego!
Polska jako kraj, my wszyscy jako społeczeństwo – jesteśmy we władaniu człowieka, zdolnego do każdego szaleństwa.
Piramida władzy, na której szczycie znajduje się Jarosław Kaczyński, obejmuje wiele pięter. Nie mogę zrozumieć – jak liczni na pozór inteligentni ludzie, mający normalne życie rodzinne, wchodzą w role akolitów i funkcjonariuszy systemu. Prestiż i władza kiedyś się wszak skończą, sumienie i osąd społeczny pozostaną.
Osobną kategorią są ludzie nauki, często przedstawiciele nauk społecznych, a więc fachowcy od rozpatrywanych tu problemów. Nie rozumiem, jak i oni tak łatwo wchodzą w rolę „uzasadniaczy” i potakiwaczy. Tu bowiem nie ma żadnej możliwości tłumaczenia – ja tego nie wiedziałem, to było niemożliwe do przewidzenia. Było i jest możliwe, a te stanowiska, przejściowe jak zawsze w polityce, nie są warte, by porzucić status i rolę naukowca, profesora.
Pominę cały tabun młodych polityków wchodzących na polityczny rynek, tych wiceministrów od najróżniejszych spraw i resortów – oni są wściekle ambitni i nic nie mają do stracenia… bo nic jeszcze nie mieli i w odrobinę normalniejszych warunkach będą nadal nikim. Oni myślą, że jak nie teraz to kiedy, jak nie ja, to ktoś inny.
To nie jest usprawiedliwienie dla służby w złej sprawie, to tylko wskazanie różnic w poziomie kary, gdy przyjdzie czas sądu. A przyjdzie!
Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Prezes Zarządu Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Bardzo dobra analiza, tylko dlaczego ani słowa w niej o roli Kościoła …?! To polski KRK wyniósł do władzy PIS i w dalszym ciągu go popiera…. gdy przyjdzie czas sądu. A przyjdzie! …No nie byłbym tego tak pewny . PIS z KRK może się udać wyprowadzenie PL z UE … Co będzie oznaczało jej automatyczny powrót do rosyjskiej strefy wpływów. PIS ma w dalszym ciągu 30% poparcie.!
Żebyście się tylko nie skaleczyli.
Z każdym rokiem oddalającym nas od roku 2010 i 2013 coraz bardziej mnie dziwi (i drażni zarazem) uwzględnianie w ocenie politycznej aktywności Kaczyńskiego fakt utraty brata i matki. To jakaś przedziwna polska emocjonalność, temat tabu. Tymczasem, żałoba trwająca 10 czy 7 lat jest psychiczną patologią. Ktoś taki musi się leczyć. W prywatnym biznesie wspólnicy nigdy nie powierzyliby funkcji zarządczych takiej osobie, a tam ostatecznie chodzi tylko o pieniądze. W rządzeniu państwem chodzi o los ludzi, ich zdrowie, często życie, a na pewno o jakość życia. Polityk, któremu żałoba przeszkadza w sprawowaniu władzy dla dobra kraju lub dyktuje mu sposób jej sprawowania, powinien się odsunąć lub zostać odsunięty. Władza rządzenia państwem jest zbyt poważną sprawą, aby mogły liczyć się tu sentymenty, aby być nagrodą za urojone krzywdy. Osoba, która nie radzi sobie z żałobą przez tyle lat nie ma prawa rządzić 38 milionami ludzi. Czemu nikt tego głośno nie ośmieli się powiedzieć ?
Pani Magdaleno – ma Pani absolutną rację że to nie jest normalne przez lata pozostawać w żałobie – i byłaby to patologia gdyby to było autentyczne. Sądzę jednak, że trauma po stracie najbliższych ( prawdziwa) została cynicznie wykorzystana do rozgrywki politycznej. Wieloletnie miesięcznice pozwoliły zbudować mit zamachu z udowadniania którego żyje Antoni Macierewicz, przypomnę, nadal jeden z wiceprzewodniczących partii PiS. Sarkofag na Wawelu, przemówienia na miesięcznicach, wjazd z całą świtą na zamknięty cmentarz, wystąpienie po prywatnej mszy w kościele i transmisja tego przez rządową telewizję – to są wszystko przykłady jak trauma i żal po odejściu najbliższych wykorzystywane są do robienia bieżącej polityki.
Dlatego też oczekiwanie, że ktoś taki sam odsunie się od władzy jest naiwnością, Odsunięcie go to zupełnie inna sprawa. Formalnie za trzy lata Polacy będą mogli to zrobić w wyborach (jeżeli jeszcze będą jakieś wybory), realnie może to zdarzyć szybciej. Ale czy tak będzie – nie wiem. Trzeba robić wszystko aby tak się stało, każdy komu się nie podoba to co robią polskie władze powinien zadać sobie pytanie – a co ja mogę zrobić ? I robić to…
Nie zauważam powodów, żeby interesować się życiem prywatnym osób, które do tego nie zapraszają. Wypadek Smoleński – sprawa dość prosta i jednocześnie tragiczna – niedopełnienie procedur bezpieczeństwa w rozwiązanym 36 SPLT. Jednym z powodów była jak sądzę zbyt niska odporność prezydenta na stosowane wobec jego osoby metody wpływu psychologicznego. Skutki można zwykle podzielić na bezpośrednie i pośrednie.
Żarty pan sobie robi ? Ja nie “interesuję się” życiem prywatnym Kaczyńskiego, nie mój typ. To on mnie epatuje swoim życiem prywatnym od 10 lat, za moje pieniądze, i powodowany prywatną fiksacją nastaje na moje życie prywatne. Nie zapraszałam go do tego i jak sądzę nikt go nie zapraszał, aby rujnował nasze życie, perspektywy nasze i naszych dzieci, sprowadzając duży kraj, całkiem ucywilizowane państwo do rangi lokalnej wschodniej teokratycznej satrapii, gdzie za publiczne, a więc także moje, pieniądze zabawia się publiczną mszą za całkiem prywatną matkę w publicznej telewizji. To raz. Dwa, jest fundamentalna różnica między życiem prywatnym dowolnego obywatela w demokratycznym państwie , a życiem prywatnym polityka, który uzurpuje sobie władzę układania losów 38 milionów ludzi według swego pomysłu. Zapraszam do posmakowania życia w Polsce. Na stałe, a nie na wakacje.
Ależ ja mieszkam w Polsce. Kwestia standardów. Wystarczy wygrać wybory jeżeli jest Pani zaangażowana w sprawy publiczne. Uprzejmie przepraszam ale nie oglądam w telewizji żadnych mszy więc mi umknęło, ale pewnie i tak bym przełączył, na Netflixie na przykład znalazłem ostatnio fajny polski serial pod tytułem Prokurator, może proszę zerknąć.
Dodam, że to nie żarty. Jest wiele spraw w Polsce, które mnie interesują i które miały negatywny wpływ na moje życie, zarówno zawodowe i prywatne, także na status majątkowy. Jedną z przywar które zauważam i zapisuję po stronie oby tylko upierdliwości prowincji jest brak szacunku dla prywatności. Proszę się zastanowić dlaczego napisałem, że jest to kwestia standardów, tu wręcz istnieje przyzwolenie społeczne na wścibstwo.
smoleńskie miesięcznice od 10 lat, pewnie już ze sto takich eventów, za publiczce, więc moje i pańskie, pieniądze, z hordami policji państwowej i urzędników. też państwowych. plus comiesięczne odwiedziny na cmentarzu i na Wawelu, nie, nie prywatne, lecz w asyście tuzinów policjantów i samochodów policyjnych, pokazywane w publicznej tv. to jest wścibstwo?? wścibstwem jest zdobywanie informacji o życiu prywatnym kogoś, z którymi ten ktoś się nie afiszuje i nie życzy sobie tego. wścibstwo, to kategoria życia prywatnego, a nie publicznego, a tu mamy do czynienia z rażącym, publicznym, ostentacyjnym nadużyciem władzy, z ekshibicjonistycznym wykorzystaniem własnego życia prywatnego i intymności do celów politycznych.
zaś prywatnie, ludzie wszędzie bywają wścibscy; moja koleżanka jest wścibska, więc, ilekroć ma mnie nawiedzić, chowam rzeczy, co do których nie chcę być przepytywana, i nie opowiadam o rzeczach, których nie chcę podać dalej.
Słusznie. Jeżeli za użyciem środków publicznych tj. telewizji publicznej lub policji, przedsięwzięcia o charakterze prywatnym nie powinny być organizowane. Taki przynajmniej jest standard większości krajów demokratycznych. Rzecz więc prawdopodobnie w jakichś szczegółach prawnych, być może tej osobie przysługuje ochrona w czasie prywatnym i stąd udział policji. Nie użyłbym jednak określenia hord wobec osób w policji wykonujących pracę. Pokazywanie zaś takich zdarzeń w publicznej telewizji, takich to jest w których biorą udział osoby publiczne, nie podlega już chyba jednak tak jednoznacznej ocenie. Gdybym prowadził kanał informacyjny w telewizji, kierowałbym się weryfikacją oglądalności, i zarabiałbym także na reklamach, na ile byłoby to statutowo możliwe. Następnie bądź reinwestowałbym zyski, bądź weryfikowałbym własną pracę uzyskanymi zyskami wtedy przedstawianymi do reinwestycji.
Problem który Pani komentuje jest pewnie prosty w przekroju dowolnych programów – TVP jest spółką Skarbu Państwa i o polityce programowej decydują jej organy kolegialne, które są weryfikowalne prawdopodobnie przez komisje sejmowe. Ciekawie mógłby się przedstawiać projekt noweli, która by uniezależniała podział głosów w takich kolegiach od aktualnych podziałów partyjnych w ławach sejmowych. Sądzę, że warto takie prawo, które wtedy działałoby zawsze, wprowadzić. Wtedy telewizja publiczna służyłaby w znacznej mierze weryfikacji postępowania władzy co pozostaje jak sądzę w interesie społecznym. Tyle, że żeby wprowadzić trzeba nie przegrywać wyborów.
Ale dlaczego o standardach. Pani początkowa uwaga była inna i dotyczyła możliwych słabości emocjonalnych komentowanej osoby. Stąd moja odpowiedź – gdyż prywatność polityków i osób publicznych także powinna podlegać ochronie. Gdyby zaś standardy społeczne były inne sądzę, że o wiele bardziej naturalna stawałaby się penalizacja postępowania wykorzystującego prywatność do celów publicznych.
Trafna ocena dyktatorka. Może bym dodał, że on wiele kopiuje z prl’u, a wydawałoby się że określenie “czasy słusznie minione” jest powszechne. Im to nie przeszkadza, ale czemu my się tak dajemy? Czemu on i spółka wciąż nadają ton w polityce? Niedługo dojdzie do tego, że Polska powstała za pis’u. Jestem sceptykiem i uważam, że nasze okienko demokracji zatrzasnęło się z dniem przegrania wyborów przez Trzaskowskiego. Nie widzę szans na zmianę. Pamiętajmy, że wszystkie solidarnościowe zrywy miały fundament ekonomiczny, nie polityczny. Jeśli pokonamy pandemię (przy pomocy niepolskiej szczepionki!) – a tego należy życzyć – pisowi pójdą notowania w górę, bo ekonomia wyskoczy.
Obym się mylił…!
Analiza słuszna aczkolwiek niczego nowego nie wnoszącą. Koń jaki jest każdy widzi i to od dawna. Problem, w mojej ocenie należy zdefiniować inaczej a jego rozwiązanie może być kluczowe dla zmiany całego systemu władzy w kierunku upodmiotowienia nas obywateli we wlasnym panstwie. Pozwolę sobie zacytować jedno zdanie z Pana felietonu dodając do niego pytanie:
Dlaczego “Polska jako kraj, my wszyscy jako społeczeństwo- jesteśmy we władaniu człowieka, zdolnego do każdego szaleństwa.” I tutaj tkwi istota problemu sprowadzająca się do konkluzji , że jako obywatele we własnym kraju rzekomo demokratycznym zupełnie nic nie możemy z tym zrobić. Należy więc szukać rozwiązań co i jak należy zmienić w samym systemie wladzy aby do takiej patologii nie mogło dochodzić. W mojej ocenie tylko kontrola i nadzór nad politykami przez społeczeństwo będzie skutecznym instrumentem. Społeczeństwo winno być swoistą radą nadzorczą wobec kasty politykow.
Po prostu współczesne społeczeństwa podlegają prawdopodobnie już na tyle głębokim podziałom, że ujmując rzecz kolokwialnie, wykazują dostatecznie wiele charakterystyk o charakterze odplemiennym aby w konsekwencji prowadziło to do fasadowego charakteru zasad demokracji w praktyce społecznej. Jedynym znanym mi rozwiązaniem jest wypracowywanie coraz to lepszych mechanizmów kontrolnych właśnie w ramach zasad demokracji reprezentatywnej. Przepraszam, że wtrącam się do tak zajmującej konwersacji jedynie z uwagą tak trywialną.
Ten głęboki pesymizm wyrażający się w stwierdzeniu że jako obywatele we własnym kraju rzekomo demokratycznym zupełnie nic nie możemy zrobić jest nieuzasadniony. Gdyby trzymać się procedur demokratycznych realizowanych w wyborach powszechnych to zawsze mozemy zadbać o zwiększenie frekwencji bo ta jest nie zbyt wysoka. Niech każdy, komu zależy na zmianie władzy pomyśli czy zna takich ludzi w swoim najbliższym otoczeniu którzy nie poszli na wybory a gdyby poszli to nie zaglosowaliby na PiS. A jezeli zna to czy coś zrobił aby ich przekonać by poszli. To nie jest duży wysiłek ale przemnożony przez ilość takich przypadków mógłby przynieść oczekiwany rezultat.
To tylko przyklad tego co możemy zrobić – jest ich wiele, trzeba tylko chcieć. Nie namawiam do silowego starcia z aparatem przemocy państwa, to nie ten czas. Rewolucje się zdarzają ale w Polsce jeszcze nie mamy sytuacji rewolucyjnej – jeszcze nie…
To nie pesymizm a raczej realna ocena funkcjonowania tego fasadowego sytemu demokracji skłania mnie do takich wniosków. System ten, stworzony przez polityków ma służyć i realizować ich interesy a nie nasze obywateli i tak też funkcjonuje dając władzy zupełną bezkarność w ich nawet najbardziej podłych działaniach. Niestety, zarówno Pan jak i wielu skądinąd zacnych komentatorów na SO próbuje szukać rozwiązań tam gdzie ich nie ma przyjmując błędne założenie, że politycy idą po władzę aby ją pełnić w imieniu i na rzecz nas obywateli. Niestety tak nie jest, szybko poznają smak konfitur tej władzy i równie szybko deprawują się zapominając kto i po co ich wybrał. Udział w wyborach jest suwerenną decyzją każdego obywatela i jeżeli nie idzie do wyborów to mniej lub bardziej świadomie powierza swój los w ręce innych obywateli. Jego wybór i należy go uszanować. Zresztą sama wyższa frekwencja nie jest żadnym skutecznym instrumentem kontrolnym władzy a jak pokazały ostatnie wybory, wyższa frekwencja sprzyja raczej populistom i wszelkiej maści demagogom. Będę więc uparcie bronił swojej tezy, że niestety nie mamy żadnych instrumentów za pomocą których moglibyśmy skutecznie kontrolować, rozliczać, dyscyplinować każdą władzę i tutaj należy szukać rozwiązań systemowych.
To krańcowy pesymizm a nawet więcej – to rezygnacja. Tak się nie da, jeżeli akceptujemy życie w społeczeństwie ludzkim to musimy, powtarzam musimy przyjąć, że kierowanie tak wielkimi zespołami musi opierać się na jakimś systemie władzy. Kiedyś to była władza króla i w systemie dynastycznym przechodzila ona na jego dzieci. Tak już nie jest (chociaż są jeszcze królestwa).
Władza przedstawicielska i systemy jej wyłaniania podlegają ewolucji ale nadal to jest władza z wyboru, sprawowana z mandatu wyborczego. Jeżeli to się neguje to nie zostaje nic innego jak emigracja .na bezludną wyspę ( nie ma już takich) lub wewnętrzna ale ona niczego nie rozwiązuje.
Na władzę AI trzeba jeszcze poczekać.- ot tak ze trzydzieści lat. Ale to już poza naszym horyzontem .Więcej odwagi
Co to jest władza AI ? Jakoś dotąd nie spotkałem się z tym określeniem ?
AI od ang. Artificial Inteligence, czyli sztuczna inteligencja jak to mówią. Pan Szczypiński zaciekawił mnie tym AI do tego stopnia, że wziąłem udział w warsztacie wirtualnym w swojej dawnej robocie w Ameryce. Mają tam, mówią, że najszybszy na świecie komputer, kwantowy internet kombinują (jakby klasyk nie starczył) no i takie tam kwantowo splątane algorytmy jakieś, kto by tam panie zrozumiał, ja zresztą w innym budynku robiłem.
W każdym razie ja grzecznie wysłuchałem i uprzejmie donoszę, że jeszcze nie czas z tą inteligencją. Rady nie da, a mi się widzi, że z polakami to łojezu w ogóle bo trzeba by non-stop na zasilaniu awaryjnym lecieć.
Tak to prawda, jeszcze nie czas. Ale za trzydzieści lat to już pewnie tak.
Przypomnijmy sobie jak wyglądały komputery a jeszcze lepiej telefony komórkowe trzydzieści lat temu. Tu postęp jest wykładniczy. Moja teza jest prosta – albo świat będzie kierowany przez AI albo nie będzie go wcale. Powtarzam : kierowany to nie to samo co rządzony.
Pozdrawiam
Wprawdzie jeszcze nie przeczytałem tej książki lecz intuicja mi podpowiada, żeby ją teraz rekomendować. Posłużę się poniżej odnośnikiem do notatki napisanej przez dawnego promotora mojego znajomego, fizyka z uniwersytetu Notre Dame, który sam od lat zajmuje się fizyką sieci na jednym z uniwersytetów bostońskich, jako że mnie zaciekawiła. Zapisał ją w sekcji: Komputery i społeczeństwo około sześciu lat temu w niezłym piśmie Science.
Krąg (The Circle) Dave’a Eggers’a to między innymi historia dziewczyny pracującej dla firmy – tytułowego Kręgu, której zdarza się randka z kimś kto aby się do niej porządnie przygotować zbiera wszystkie dotyczące jej dane dostępne w sieci. Dziewczyna zaś stopniowo wtapia się w firmę stając się reprezentantką jej filozofii – a właśnie każdy z pracowników Kręgu stara się uczynić świat lepszym zbierając i organizując wszelkie dostępne informacje. W konsekwencji jednak tworzenia świata w którym zamiast niewielu sprawujących kontrolę każdy może monitorować każdego, prywatność staje się przestępstwem (…)
Autor tej notatki jest fachowcem, wśród fachowców. W zakończeniu notatki czytam: przeczytałem Krąg nie jako fantastykę naukową lecz jako studium przypadku świata w którym obecnie żyjemy: to rodzaj testu wytrzymałościowego, restartu 1984 dla naszej ery cyfrowej.
Dlaczego zwracam uwagę – nie byłem fachowcem od tego lecz dostatecznie blisko. Otóż wartością dodaną w kierowaniu jest intuicja czyli zdolność przewidywania. Rozpatrując układ złożony, takim jest społeczeństwo, najważniejszym wyróżnikiem stają się w nim zjawiska emergentne – w skrócie to byty społeczne powstające jako więcej niż konsekwencja prostej sumy elementów układu. Aby je przewidzieć czyli aby być skutecznym, trzeba wiedzieć. Niby nic złego, zapraszamy do Kręgu. Lecz ja nie zapraszam.
Żeby tak krótko podsumować, to przypomina mi się hasło wykrzykiwane na wielu demonstracjach: Władza minie, wstyd zostanie !