30.04.2021

Zabiorę tu głos w obronie wydających swoją twórczość w kraju i na całym świecie. Powiem o ludziach znanych z dokonań. Znanych i bezustannie potwierdzających swoją wartość, własne poglądy i maestrię przekazu. Skupię się na problemach przyswajania treści dzieł, gdyż warto wiedzieć, co z nich pamiętamy, a zwłaszcza, ile zdołaliśmy zrozumieć z tego, co do nas mówiły.
Moim zdaniem – niewiele. Szkoda, że nie wyciągamy z nich wniosków. Zresztą rzecz dotyczy szerszego zjawiska, bo oto z ustrojowej kanalizacji wychylają się szczurze pyski kulturalnych troglodytów, które smrodzą dobrym słowem. Zjawisko to nosi nazwę UPADKU AUTORYTETÓW. Właściwie – dworowania ze wszystkiego, co sobą przedstawiają. Wytwarzania wokół nich atmosfery nieufności.
O psychologicznych aspektach złożonej natury twórcy, o procesach myślowych decydujących o jakości dzieła sztuki, o uwarunkowaniach i sposobach tworzenia, o meandrach biografii artysty, o obfitości dzieł pozostawionych przez niego, krytykanci wiedzą przymało.
Co chwila, z odrażającym zaskoczeniem, dowiaduję się, że moi mistrzowie okazują się ludźmi NIESŁUSZNIE WIELBIONYMI: kanaliami, emocjonalnymi ordynusami o śladowym pomyślunku i szmatławym formacie, a większość z nich, to esbeckie marionetki bezpodstawnie uważane za wzory do naśladowania. Co moment, ten czy ów znajdujący się na piedestale, zostaje z niego zwalony. Dotychczas gloryfikowany i stawiany jako wzór godny naśladowania, za symbol nieugiętości i moralnych cnót, pod zmasowanym naporem rozmaitych szaraków, przepoczwarza się w gnidę o zaplutym umaszczeniu.
Przykłady? Natarczywie i z entuzjazmem wypomina się Szymborskiej epizod fascynacji komuszą zarazą, a ze złośliwą premedytacją nie pamięta jej wierszy (np. Wołanie do Yeti), utworów, w których poetka wyraźnie odcina się od komunizmu z nieludzką twarzą.
Do dyskursu mobilizują się dywizje oszołomów odrąbanych od wiedzy, choćby tego, że Stalin kopnął w kalendarz dawno temu, a ona już w latach pięćdziesiątych wystąpiła z PZPR i jakiś szmat czasu temu przestała kochać potwora. Natomiast o Kapuścińskim wypowiadają się koneserzy sfingowanych brudów: tekst zmuszający do myślenia, budzi w nich wstręt, lekceważenie i pogardę.
Sprawa dotyczy ludzi takich, jak Stuhr, Olbrychski, Gajos, jak Olga Tokarczuk, jak żyjących bohaterów na kształt Lecha Wałęsy lub zmarłych, jak gen. Zbigniew Ścibor-Rylski – których się ma za „nic wielkiego”, których się podgryza i niszczy.
Cenieni gdzie indziej, we własnym kraju są przedstawiani w złym świetle fałszywej prawdy. Ich znakomite sylwetki są pomniejszane, a ich twórczość spotyka się z niewybrednymi atakami ludzi o minimalnych osiągnięciach, wielkich ambicjach i mizernych zdolnościach.
Nie od wczoraj znamy powiedzonko, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Tak samo z autorytetami; jeszcze żywe, nie powinny się ujawniać. Dopóki siedzą pod miotłą, nie zadzierają z gamoniami i wyrażają bezpieczne, zgodne z prawem, niekontrowersyjne poglądy, nikt ich nie atakuje.
Ale jeśli ośmielą się iść pod prąd, mieć zdanie wystające nad matrycowe poziomy, z mety pojawia się dyspozycyjna horda intelektualnych karzełków, drobnych zawistników o szmatławym rozumku i ochoczo zabiera się za ich postponowanie. I z nieposkromioną pasją niszczy tych, co przekraczają granice ich sflaczałej percepcji. Tak stało się i nadal dzieje z Bartoszewskim, Edelmanem i in.
Jak wiemy, nawet śmierć nie uwalnia od nonsensu. Brzechwa, Tuwim, Słonimski, to zaledwie przykłady ewaporacji. Tak było i nadal jest z Tischnerem: jakkolwiek z jego utworów, z moralitetów i mądrych traktatów pisanych i wygłaszanych bez koturnowej maniery i bez profesorskiego pouczania, możemy się dowiedzieć, jacy jesteśmy, co nas gnębi, dokąd zmierzamy, choć są zaprezentowane w niezawiłym stylu, to zapadają w naszą pamięć zaledwie na krótko, przelotnie, naskórkowo, jak gdyby chyłkiem.
I choć skierowane są bezpośrednio do nas, czytelników lub słuchaczy, to na co dzień, w trakcie syzyfowych zmagań z burą rzeczywistością, pochłonięci obserwowaniem sejmowych, czyli maglarskich awantur, przestaliśmy je zauważać; większość z nas zapomina o nich i tylko przy okazji rocznic, wysila się na okolicznościowe, zdawkowe wspomnienia podszyte sentymentem.
Jednak istnieją wyjątki, garstka ludzi zdolnych przejąć się tym, co mówił. Za co przez tych nielicznych był kochany? Za skromność, za bezpretensjonalne wyrażanie skomplikowanych myśli w sposób niezdawkowy i przystępny od razu.

Marek Jastrząb
Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.
źródła obrazu
- jastrzab: BM
Tak mi się skojarzyło- Brzechwa:
Matołek raz zwiedzał Zoo
I wołał co chwila: „O-o!”
„Jaka brzydka papuga!”
„Żyrafa jest za długa!”
„Słoń za wysoki!”
„A po co komu te foki?”
„Zebra
Ma farbowane żebra!”