Krzysztof Łoziński: Ukryta wojna i ćwierć miliona potencjalnych poległych8 min czytania

31.10.2021

black fighter jet flying in the sky

Minister Błaszczak i nieuk, ale decydujący o wszystkim, Jarosław Kaczyński, przedstawili niedawno projekt ustawy o obronie ojczyzny. Projekt mający się tak do dzisiejszych realiów, jak kot prezesa do tyranozaura.

Koncepcja polskiego wojska, wyzierająca z tej ustawy, to ćwierć miliona żołnierzy, głównie piechoty i OT, bez obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, bez śmigłowców wsparcia dla wojsk operacyjnych, bez najlepszej kadry oficerskiej (bo ją wyrzucono), za to z ogromnymi zakupami czołgów Abrams i myśliwców F-35. Wszystko to z mglistymi źródłami finansowania i bez rozeznania rzeczywistych potrzeb.

Rozumiem potrzebę wzmocnienia polskiej armii, ale zakupów sprzętu nie robi się na takiej zasadzie, że dwóch cywilów, nawet bez zasadniczej służby wojskowej, przeczytało o tym sprzęcie w gazecie, lub usłyszało w telewizji.

Ale nie to jest największym problemem. Żyjemy w czasach wojny hybrydowej, elektronicznej i internetowej, do której celów używa się także gospodarki i propagandy. Polecam książkę gen Roberta Spaldinga „Niewidzialna wojna – Jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód”. Nie wszystko, co napiszę za chwilę, pochodzi z tej książki, ale zawiera ona sporą petardę faktów, wystarczającą, by pojąć, że można przegrać wojnę bez ani jednego wystrzału.

Ukrytą wojnę prowadzą nie tylko Chiny i nie tylko Rosja. Prowadzi ją także np. Korea Północna, ale skupmy się na razie na Chinach.

Chińska Republika Ludowa od wielu lat, krok po kroku, instaluje swoje siły zbrojne na terenach innych państw i nie zawsze za ich zgodą. Jest to stosowanie starożytnej „koncepcji jedwabnika”. Polega ona na tym, że gdy patrzymy na jedwabnika na liściu morwy, to wydaje się, że nic się nie dzieje. Nic nas nie niepokoi, ale po dłuższej przerwie widzimy, że liść został zjedzony.

Jest kilka metod tej ekspansji. Jedną z nich jest ciche zajmowanie małych wysepek na Pacyfiku i Oceanie Indyjskim. Najpierw na bezludnej wysepce osiedla się chiński rybak, później pojawia się niewielki posterunek, maleńki port, a później posterunek i port powoli rosną. W końcu jest port wojenny i garnizon. Metoda jest o tyle skuteczna, że małe i słabe państwa wyspiarskie nie są w stanie przeciwstawić się potędze Chin. Nie tylko małe, ale nawet takie jak Indonezja, która ma 3 tysiące wysp, a metoda jedwabnika dodatkowo działa tak, że nie ma żadnego momentu drastycznego, który zmuszałby do podjęcia natychmiastowych działań. Państwo więc przymyka oko na dziwne osadnictwo na bezludnych skałach, aż w końcu staje przed faktem dokonanym i ma wybór: przełknąć gorzką pigułkę, lub wywołać konflikt z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem.

Metodą drugą są chytre inwestycje. A więc pozorne prezenty dla małych państw, ale zawsze z pułapką, która obdarowanego od Chin uzależnia. Najbardziej znanym przykładem jest port na Sri Lance. Chiny zaoferowały, że wybudują dla Sri Lanki ogromny port. Chytrze wykorzystano okres, powiedzmy delikatnie, niezbyt kompetentnych rządów w tym kraju (coś jak teraz u nas). Budowa ruszyła, a po wyborach i zmianie władzy okazało się, że państwa na tę inwestycję nie stać. Wówczas Chiny zaproponowały, że wydzierżawią ten port na sto lat, a Sri Lanka spłaci inwestycję, nie pobierając opłaty za dzierżawę. Już sama taka umowa musi budzić podejrzenia, że coś tu nie gra, bo kto wie, co będzie za sto lat.

Zwróćmy uwagę na ten przykład. Chiny zbudowały sobie, za pieniądze Sri Lanki i na jej terytorium, port swojej marynarki wojennej. Zajęły część terytorium innego kraju bez jednego wystrzału i pewnie na długo. Być może na zawsze. Ostatnio w podobny sposób praktycznie przejęły władzę na archipelagiem Tonga. Tyle że tym razem narzędziem nie był port, lecz pałac dla władcy. Pałac bardzo kosztowny i zupełnie niepotrzebny. Zwracam uwagę, że głupia władza może być dla kraju bardziej niebezpieczna, niż obca armia (wszelkie analogie do polskiego rządu są zupełnie nieprzypadkowe).

Z tej samej serii są „Szosa Karakorumska” z Xinjangu do Pakistanu i kolej do Lhassy. Koszmarnie drogie inwestycje drogowe, jedna znikąd donikąd, a druga kompletnie nieuzasadniona ekonomicznie. Ale to tylko pozory. To są przyszłe wojskowe drogi podejścia dla ewentualnej inwazji, pozwalające przekroczyć łańcuch Himalajów i Karakorum.

Kolejną metodą jest wspieranie w wolnych krajach wszelkich ruchów szkodliwych. Dawniej ZSRR wspierał w krajach zachodu oraz w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej, organizacje terrorystyczne i partyzantki lewicowe. W tej chwili i Chiny i Rosja wspierają wszystko, co szkodzi. A więc nie tylko partyjki komunistyczne. Także faszystowskie, wariackie, antyszczepionkowców, religijnych fanatyków, ruchy antynaukowe i antyinteligenckie… Popierają, jak leci zwalczaczy wiatraków, GMO, energetyki jądrowej, wszelkich separatystów… Wspierają też nadzwyczaj ochoczo rozwalaczy Unii Europejskiej. Przypomnę, że przed referendum na temat brexitu, uzależniona od Rosji spółka Cambridge Analytics rozesłała gigantyczną ilość maili do wyborców w Wielkiej Brytanii, co miało wpływ na wynik referendum. Ta sama spółka, mocno sponsorowana przez Rosję i Chiny, wywarła wpływ na wybór Donalda Trumpa w USA. Czy Rosja i Chiny tak kochają Trumpa? Nie, ale wiedzą, że jest dla USA i Zachodu szkodliwy, i to jest główne kryterium. Nie mam też wątpliwości, że po każdej PiS-owskiej ustawie w Polsce, w Moskwie i w Pekinie pękają kolejne szampany.

Kolejną metodą jest biznesowe przejmowanie strategicznych przedsiębiorstw. Potężny kapitał chiński potrafi zaproponować odkupienie udziałów w spółce za cenę wielokrotnie wyższą od realnej ich wartości. Bo nie o wartość biznesową tu chodzi, lecz o cele strategiczne. Chiny już dziś są właścicielami Kanału Panamskiego i obu portów na jego końcach. Z tych samych powodów Chiny inwestują i wykupują firmy z branży komputerowej, telefonii komórkowej, elektroniki (zwłaszcza procesorów). Chiny już niemal zmonopolizowały te rynki. Po co?

Po pierwsze jest to znakomite narzędzie do szantażu gospodarczego. Przykład widzimy już, teraz gdy na skutek pandemii Covid-19 stanęła produkcja w paru branżach na Zachodzie, bo nie ma dostaw procesorów z Chin. Teraz to jest sprawa pandemii, ale w przyszłości Chiny są w stanie blokować z rozmysłem całe gałęzie gospodarki innych państw, po prostu blokując dostawy części, w których produkcji są monopolistami.

Ale jest i drugi aspekt, znacznie groźniejszy. Jest publiczną tajemnicą, że Chiny montują we wszystkich urządzeniach takich jak komputery i telefony u nich produkowanych nieusuwalne oprogramowanie szpiegujące, które można w każdej chwili zdalnie uruchomić. Jak pisze gen. Spalding: „co z tego, że mamy znakomite samoloty F-35, skoro latają na chińskich podzespołach?”. Dziś nie trzeba nikomu instalować potajemnie „pluskiew”, bo twój komputer lub smartfon jest znacznie lepszym narzędziem inwigilacji. Mikrofon, kamera, dostęp do dysku, haseł…

Chiny na przykład propagują na wielką skalę system komputerowego rozpoznawania twarzy. Ochoczo proponują to wszystkim policjom świata, a marzeniem każdego policjanta jest nie tylko widzieć poszukiwanego na nagraniu z monitoringu, ale jeszcze mieć napisane na ekranie, kto to jest. Trzeba tylko jeszcze pamiętać, że ten sam napis czytają też służby chińskie. Oni nie po to promują ten system, by nasz policjant złapał naszego złodzieja, tylko by oni znaleźli swojego dysydenta w dowolnym punkcie świata.

Ale jest i pomysł jeszcze groźniejszy: oprogramowanie cenzurujące. Na razie Chiny stosują je na kilku komunikatorach internetowych, ale łebki już pracują nad tym, by umieszczać takie oprogramowanie na wszystkich możliwych urządzeniach. Jak to działa? Spróbujcie na chińskim komunikatorze napisać: „prześladowanie Ujgurów”. Znika. To jest pomysł na ocenzurowanie całego świata. Chodzi o to, by żaden korespondent, żadnej gazety, żaden aktywista czy dyplomanta nie mógł przekazać informacji lub opinii, której KPCh sobie nie życzy. Chodzi o to, by maile, tweety, SMS-y, o niepożądanej treści po prostu znikały, nie dochodziły. Oczywiście można to ominąć, ale nawet jak część dojdzie to i tak ogromna ilość informacji nie dojdzie. A to już wystarczy. To jest marzenie władzy totalitarnej, całkowita władza nad informacją. I wcale to nie jest nierealne.

Tak więc panie Kaczyński, panie Błaszczak, nawet milion uzbrojonych piechurów może przegrać wojnę, nie mając do czego strzelić.

A na razie największym zagrożeniem dla Polski nie są obce armie, tylko wy i wasi koledzy. Dureń u władzy jest groźniejszy od wroga.

Krzysztof Łoziński

Emeryt

Ur. 16 lipca 1948 r., aktywista wydarzeń marca 68. Były działacz opozycji antykomunistycznej z lat 1968-1989, wielokrotnie represjonowany i dwukrotnie za tę działalność więziony.

Członek Honorowy KOD i NSZZ „Solidarność”

Autor o sobie

 

2 komentarze

  1. PIRS 01.11.2021
  2. Pietrek! 10.11.2021