Aneta Wybieralska: Exterminator z blokowiska5 min czytania

09.02.2022

Obraz zawierający tekst, gazetaOpis wygenerowany automatycznie

Fajny film wczoraj widziałam. Momentów nie było, chociaż przy zapowiadanej obsadzie aktorskiej spokojnie można było się ich spodziewać.

Szczerze mówiąc, nastawiona byłam na odmóżdżającą szmirę w modnym ostatnio stylu narodowo-romantyczno-liryczno-ckliwych „komedii romantycznych”. Bo dół, bo niże, deszcze niespokojne, bo kolejny pandemiczny lockdown. Bo wena twórcza poszła sobie precz, bo pierogi rozgotowałam. Niepewna czekającego mnie wizualno artystycznego efektu przeglądałam tytuły polskich filmów Netfliksa. W oczy rzuciła mi się facjata Pawła Domagały udekorowana dość dziwnym tytułem: „Gotowi na wszystko. Exterminator”. Ani słowa o miłości.

Zaraz potem moją uwagę przyciągnęli: Kolak i Chabior, których bardzo lubię, Więdłocha, Lubos, Czeczot, Żurawski, Hamkało, Kluźniak, Kiersznowski, Cyrwus, Pomykała. Nazwisko reżysera – Michała Rogalskiego niewiele mi mówi, ale przecież nie znam wszystkich. A i szansę człowiekowi mogę dać, tym bardziej że ściągnął znakomitych artystów. (Przeskoczę nieco, bo jest à propos. Chociaż niektórzy z wymienionych grają jedynie role drugoplanowe, wszyscy uczynili to znakomicie, wpisując się w zupełnie niekomediowe i mało romantyczne głębsze przesłanie tego filmowego obrazu. Miło popatrzeć.

Oto śledzimy paru przyjaciół, którzy po stypie wydanej na część dawnego kumpla postanowili reaktywować ich zespół rockowy o nazwie „Exterminator”. Scenerię stanowi niewielkie miasteczko usytuowane w krainie ziemniaka. Burmistrz (Dominika Kluźniak) okazuje się wielką fanką dawnej kapeli i nęci ich unijną dotacją. Niestety, jak okazuje się szybko, coś za coś. Zespół musi spełnić warunki podpisanej umowy i dać kilka koncertów podczas lokalnych festynów, grając i śpiewając utwory dalekie od ich metalowo-hardrockowego repertuaru.

Gramy trzy numery Breakautów i to jest najlepszy kompromis między koniecznością a wiochą.

Męska duma i pamięć o młodocianych marzeniach nie pozwala bohaterom na całkowitą uległość oraz pójście na jeszcze większy kompromis, a wieloletnia przyjaźń oraz aktualne związki (z kobietami) wystawione zostają na wielką próbę.

Na upartego, obraz można nazwać filmem (guasi-) muzyczno-obyczajowym. „Musical” nie przejdzie mi przez pióro, a ja sama mam inne o nim wyobrażenie.

W raczej nudne oraz pełne małomiasteczkowych zasad, jak też utartych stereotypów miejskogminne życie wkracza nowoczesna, niekonwencjonalna sztuka. Trzydziestolatkowie łamią zasady, depczą konwencje. Walczą z mainstreamem, do walki porywają pokolenie rodziców. Chcą zrobić jeszcze coś dla siebie, oddać hołd zmarłemu tragicznie przyjacielowi.

Niby banał. Niby pod publiczkę. Oglądając jednak ten film zdałam sobie sprawę, że oto właśnie ja teraz postępuję podobnie. Pisząc moje powieści walczę o spełnienie młodzieńczych marzeń oraz o tę odrobinę złudnej wolności związanej z wykraczaniem poza narzucane mi ciasne ramki. Społeczne, moralne, etyczne, ideologiczne. W sztukę (tu: pisarstwo) inwestuję moje prywatne środki. Tak jak czynią to bohaterowie Exterminatora. Czy oni są gotowi na wszystko? A czy ja jestem gotowa na wszystko? Ba!

W pewnym sensie trzeba być osobą nieźle szurniętą, by ważyć się na reaktywację młodzieńczych marzeń i pasji. Ale podobno wszystko jest dla ludzi. Najbardziej sztuka. Szaleństwo, wariactwo. Obcięcie sobie ucha, skok na bungee.

Czy granice szaleństwa przesuwają się z wiekiem? Być może.

Ja zaś wkroczyłam już w epokę, gdzie mogę pozwolić sobie na ekscentryczność. No bo kiedy żyć? Ale ja mieszkam w wielkim mieście. Jestem anonimowa, nikomu nie znana, przeciętna. Piszę dość przeciętne obyczajówki oparte na faktach. Biję się o Czytelnika. Filmowi exterminatorzy nie grają „zwyczajnej” muzyki porywającej do tańca młodych i starych, biednych i bogatych. Ich odbiorcy postrzegani są jako dzicz, dziwacy, odmieńcy. Przynajmniej ja dostrzegam taki wątek.

Na uwagę zasługują także inne wątki. Ujęte z pozoru marginalnie, ale jakże typowe dla naszej katonarodowej małomiasteczkowej rzeczywistości.

Szczerze mówiąc, ociupinę zawiodła mnie kreacja Agnieszki Więdłochy. Jednej z fantastycznych (i ślicznych) aktorek młodszego pokolenia, grającej partnerkę Pawła Domagały. Jej gra wydawała mi się nienaturalna, przerysowana, zbyt przesycona tragizmem. Jakby zgrzytała w klimacie całego obrazu. Jednakowoż nie mnie oceniać poprowadzenie tej postaci przez reżysera. On reżyseruje, aktor gra. Proste.

W sumie?. Widziałam gorsze. Pomimo lejtmotywu z metalową muzą, na której się nie znam, obejrzałam z przyjemnością. Pośpiewałam sobie trochę znanych polskich piosenek, na chwilę zatopiłam w małomiasteczkowym blokowisku. Dwie godziny relaksowałam się, leżąc wygodnie pod kocykiem i pijąc herbatkę z ulubionego kubka. Czyż nie o to chodzi?

Aneta Wybieralska

Autorka debiutuje na łamach „Studia Opinii” – w sposób dość nietypowy, bo recenzją filmową. Tymczasem jej specjalnością (ujawnioną w kilku książkach) jest fabularyzowana literatura non-fiction, gatunek u nas dość rzadki. Najciekawsza jest niewątpliwie trylogia Tajne blizny. O czym milczę od lat. Pierwszy tom nosi tytuł „Officium” – niebawem ukaże się tom 2, na jesień zapowiadany jest tom 3. „Officium” – to urząd. Urząd Bezpieczeństwa mianowicie i zwłaszcza jego posttransformacyjne mutacje. Autorka – emerytowany oficer dzisiejszego kontrwywiadu – wzięła na warsztat motyw nowy i ciekawy: sytuację kobiet w tym mocno nietypowym środowisku pracy. Niebawem coś o tym napiszemy więcej. (Red.)