13.02.2022

Demokracja jest jak sprzedajna dziwka – dobra, gdy dobrze daje, domyta i nie roznosi choróbska z jednej, a z drugiej strony nie marzy o pozycji królewskiej metresy, a żąda rozsądnych stawek za swe usługi.
Niestety, czy może na szczęście (zależy kogo zapytać), ta z przydomkiem „szlachecka” z domu świętojebliwa była, więc powolna tylko herbowej klienteli, co miało fatalne skutki, zwłaszcza dla wiecznie niezaspokojonego w swych potrzebach mieszczaństwa i upośledzonego obywatelsko chłopstwa. To ostatnie latało z kołkiem w gaciach i okolicach, podczas gdy pijana wszechwładzą szlachta obracała demokrację, aż do upojnego zatracenia w amorach, gdy zamtuz już płonął.
Na marginesie, ilu piewców polskiej demokracji kiedykolwiek zadało sobie takie np. pytanie: kim byłaby Maria Skłodowska-Curie, gdyby nie zdecydowała się na emigrację?
Niechaj pamiątki po najwybitniejszej postaci światowego formatu, jaką wydała ta nieszczęsna ziemia, nadal promieniują ku pamięci tych, co potrafią pojąć i chcą pamiętać, że jeden martwy noblista wart więcej, niż opętane romantyczną zmorą politycznej niepodległości tysięczne watahy całkiem jeszcze żywych powstańców.
Dziś polscy reformatorzy edukacyjni, niczym krzyżowcy, gotowi rozpowszechniać instrukcje budowy drabin, dzięki którym możliwe będzie powtórne szturmowanie murów Jerozolimy. Szkoda, że nie uniwersyteckich bibliotek. Swoją drogą, jak Państwo Czytelnicy obstawiacie:
Co może mieć większy wpływ na życie nastoletnich polskich obywateli; ezoteryczne nauki mistrza Jana Pawła II, czy umiejętność sprawnego użycia prezerwatywy?
Demokracja porozbiorowa była tą wytęsknioną, zatem najmocniej obciążoną fantazjami o wszechstronnej konsumpcji, w konsekwencji nieudaną. Elity szybko nasyciły chuć, porzucając wszeteczny urok pudrowanej niewinności na rzecz wdzięków wojskowego autorytaryzmu, czyli umundurowanej wersji BDSM. Sytuację, jako drzewiej bywało, ogarnęli dopiero przyjezdni, którzy, owszem, wychędożyli okrutnie, ale przy okazji zrobili najlepsze, co mogło polską demokrację spotkać zaraz po jej ustanowieniu i sprawnie ekspresowo zdemontowali.
Obecnie polskie izby parlamentarne jako żywo przypominają te przedwojenne, choć tamte, prócz uroku wielce konstruktywnych patriotycznych dysput, roztaczały jeszcze mało subtelny antysemicki smrodek, akurat pod tym względem wpisując się w ówcześnie modne zachodnioeuropejskie trendy.
Okres flirtu z demokracją ludową na ogół przedstawiany jest dziś jako całkowicie bezpłodny. Jest to typowo polska, głęboka nieprawda. Spółkowało wielu, od morza do Tatr, zaś prosty lud nigdy wcześniej nie był w Polsce równie wszechstronnie dopieszczany. Materialnymi wyrazami stosunków były m.in. elektryfikacja, industrializacja, istotnie powszechny system edukacji i opieki zdrowotnej. Nigdy przedtem ani potem, Polscy artyści i sportowcy nie mogli liczyć na równie hojną opiekę państwa.
W miarę, jak pokolenia pamiętające okupację poczęły opuszczać scenę, zaś państwo rozluźniać mechanizmy kontroli, narastało niezadowolenie, jakoby demokracja ludowa nie kochała obywateli dość mocno, przez co czuli ponoć wzbierający brak zaspokojenia.
Tu w sukurs przyszły odgrzewane hasła demokracji. Nie szło o brak pracy czy chleba, bo tych nie brakowało, tylko wolności politycznej. Co Polak, to polityk, który nie tylko marzy, by mówić i robić, co mu do łba strzeli, ale chce, aby świat patrzył, słuchał i podziwiał. Żeby było śmieszniej, impulsem zmiany ustrojowej okazały się postulaty obniżenia ceny kiełbasy i okupacje mienia w postaci zakładów państwowych. Lud pragnął wierzyć, że co państwowe, to tyle, co należące do wszystkich, czyli praktycznie do nikogo. Dotychczasowi stoczniowcy, hutnicy, górnicy, śnili teraz o ręcznym sterowaniu cenami produktów spożywczych z pozycji strajkowych, ale też samowolnym stanowieniu, co mogą, jeśli tylko zechcą.
W obliczu tak wygórowanych oczekiwań, a też dosyć dynamicznie zmieniających okoliczności zewnętrznych, demokracja ludowa zwinęła interes, aby uwolniony żywioł ludzki mógł się teraz ruchać po sprawiedliwości, znaczy solidarnie.
Gros zakładów, w których rozkwitały komórki żądnych nowej demokracji, poszło się rypać, natomiast majątek wypracowywany przez pokolenia posłużył za kompost, wspomagający rozwój demokracji o całkowicie odmiennym, czysto rynkowym obliczu.
Solidarność wolnościowych bojowników została wystawiona na ciężkie próby, jednak pewne sprawy istotnie potoczyły się całkiem gładko, dzięki czemu np. polski przemysł stoczniowy, a zaraz za nim górnictwo, mają dziejową szansę na spektakularny skok w przestwór ekonomicznego limbo. Co było, a nie jest, nie pisze się w wolnościowy rejestr.
Polska demokracja znów jest członkiem, niemal doskonale katolickim i etnicznie homogenicznym. Nic, tylko strzelać w gwiazdy. Polski członek pęcznieje z dumy, rośnie w oczach, wszak członkuje w UE, NATO. Polska chce nieskrępowanie płodzić na arenie międzynarodowej – żadnej antykoncepcji politycznej stosować nie zamierza. Przytomna myśl o Europie wielu prędkości czoła nie kala. U nas nikt jeszcze potomstwa czołem nie czynił. Tłoczno było u steru, w gorączce pożądania każdy marzył, że to jego nasienie wykiełkuje w demokracji. Teraz trudno znaleźć tatusia. Od tego, co jest, gwałciciele demokracji ludowej się odżegnują i tylko w tym są dziś jeszcze solidarni.
Polacy to szaleńcy, kochają na zabój i jednocześnie chcą kupczyć demokracją. O partnerów trudno, więc kwitnie miłość własna. Tak już przecież bywało – szlachetnie wsobny szlachecki monopol miłosny. Dlatego polski członek partneruje, asystuje, uczestniczy, kokietuje, ale taktycznie nie wchodzi do gry, wyczekując strategicznych możliwości dziejowych.
Aktualnie całą tą demokratyczną spuścizną, żeby nie rzec zmazą, zawiaduje samotny, schorowany kawaler, którego najlepszym przyjacielem jest kot. Nie to jest jednak najzabawniejsze. Otóż prawdziwie szczery uśmiech wywołuje fakt, że ów łamacz demokratycznych serduszek zdrowo ukochał całą, rozanieloną rolą leśnego ruchadełka, tzw. polską opozycję. Znaj opozycjo najlepszą z pozycji – na kolanka i zadek w górę. Naczelnik jeszcze nie doszedł, ku chwale ojczyzny.

Tadeusz Kwiatkowski
Pedagog, publicysta
Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.
