12.03.2022

Fajny film wczoraj widziałam. Momenty? Owszem, były. No ale jakim sposobem zrobić film quasi autobiograficzny o Kalinie Jędrusik bez momentów? Bez powabnego biustu, gołych pleców, jędrnych i zmysłowych kobiecych pośladków? Nie da się.
Udało mi się obejrzeć fabularny obraz „Bo we mnie jest seks”. Film wyprodukowany przez Katarzynę Klimkiewicz (Reżyser i scenariusz), Patrycję Mnich (scenariusz), Marię Demską (w roli głównej) w 2021 roku. Z jedną nagrodą i trzema nominacjami. Trafił na Netfliksa. Zakwalifikowano go jako biograficzny i obyczajowy. Może, przynajmniej dla mnie, jest trochę muzyczny, zahaczający o nieco zapomnianą wodewilową śpiewogrę. To niewątpliwie dodaje mu uroku, kategoryzuje artystycznie oraz, jak mniemam, eliminuje tę publiczność, która wielbi inne gatunki.
No i drodzy Państwo, mamy bite półtorej godziny powtórki z życia rodzimej stołecznej bohemy artystycznej lat 60. ubiegłego wieku. Taki peerelowski niby popart. Wódeczkę pitą z kieliszków w SPATiF-ie, prywatki u Dygata, pokaz mody z Xymeną. Do tego Kabaret Starszych Panów, Jeremi ubolewający nad beztalenciem gwiazdeczki wciśniętej mu do telewizyjnego szoł przez partyjnego kacyka.
Z całym szacunkiem dla obu pań robiących ten film (reżyserki i scenarzystki), ale ja uważam (jako doświadczona i średniozaawansowana kulturalnie kobieta), że Maria była … za mało wulgarna. Przykro mi. Z urody, z manier. I choćby stanęła na sztucznych rzęsach, nie zdoła oddać zgoła innej „seksbombowości” tamtej Kaliny. Nie ma mowy.
„Kurwa, próba!” brzmiało w jej ustach tak, jakby wdzięcznie powiedziała: „aj i znowu zaspałam”.
Wprawdzie jestem panią a nie panem, co widać, słychać i czuć, ale wiem, że prawdziwi męscy mężczyźni nieco odmiennie postrzegają ową seksbombowość. Idąc dalej tym tropem, w produkcji filmu zabrakło mi męskiego spojrzenia. Czyli, za mało Marsa, za dużo Wenus.
„Kalina, dalej jesteś taka magnetyczna” …
Wcielająca się w postać Kaliny Jędrusik Maria Dębska jest prześliczną aktorką filmową, serialową i teatralną. To gwiazda młoda, pracowita i cholernie utalentowana. Zbudowana kształtnie, posiadająca duży i wydatny biust, zaokrąglone biodra i ponętnie kształtną pupę. Jej dość często prezentowana golizna, po to, by sprawić przyjemność męskiej części kinomanów, zazdrość natomiast u większości damskiej, jest niezwykle estetyczna. I chyba także w niej tkwi problem. Jest bowiem właśnie za estetyczna, za subtelna, za delikatna. Nawet w tej nagości nie dostrzegłam Jędrusikowej skandalistki. Z całą stanowczością mogę podpisać się pod przyznaniem Marii Dębskiej tytułu polskiej Marlin Monroe. W pewnym sensie również mistycznym jest do niej bardzo podobna.
Dębska trzymała papierosa w ręku i w ustach niby tak samo, jak Jędrusik, ja zaś widziałam w niej … Marlenę Dietrich. Właśnie. Proszę mi wybaczyć, ale nie odpowiadamy za nasze skojarzenia.
„Tak mi z tobą nie do twarzy” …
Z ogromną przyjemnością patrzyłam na filmową postać Stanisława Dygata (męża Kaliny), w którą wcielił się Leszek Lichota. Wspaniały aktor, świetnie grający spokojnego, zrównoważonego, stąpającego twardo po wczesno-peerelowskiej ziemi, zrównoważonego intelektualistę. Dalej, Dygat to literat zatopiony w smakowaniu literatury, w dyskusjach z Tadeuszem Konwickim (Paweł Tomaszewski), pobłażliwie i dość protekcjonalnie (ale z ogromną czułością i charakterystyczną dla niego miłością) traktujący zdradzającą go, niezwykle zmysłową szaloną do bólu żonę – artystkę.
„Takie oszustki mnie kurewsko denerwują. (Jakie?). Takie, które udają ładne” …
Bardzo podobał mi się uwypuklony wątek przyjaźni Kaliny z projektantką mody i wybitną scenografką Xymeną Zaniewską (Katarzyna Obidzińska). Owa relacja dwóch skrajnie różniących się cech osobowości i kanonów kobiecej urody niejednokrotnie wystawiana zostaje na próbę. Tym bardziej wątek godzien jest śledzenia oraz analizowania. Do tego filmu wprowadza element obyczajowego realizmu. Jakby także kroplę odmistycznienia wspomnianej przeze mnie bohemy artystycznej.
Troszkę zawiodłam się na kreacji Borysa Szyca, grającego ówczesnego Kazimierza Kuca. Jakoś nie pasował mi do tej roli. Szyc jest fantastycznym aktorem, ale … tutaj z kolei za wulgarnym, za chłodnym, zbyt hipsterskim. Kuc kojarzy mi się z misiowatą ciepłotą. Nie kupuję Szyca w tym filmie. Wolno mi?
Reżyserka zaryzykowała obsadzenie innych ważnych ról młodymi aktorami, których twarze i nazwiska nie są zapamiętywalne. Jeszcze nie są. Nie pojawiają się na rozkładówkach i okładkach kolorowych pisemek o celebrytach (Kotschedoff, Obidzińska, Paliwoda, Filus, Zalewski-Brejdygant i inni). Warto jednak zapamiętać, albowiem zapowiadają się całkiem ciekawie
„Za tydzień zgubimy się w wielkim świecie” …
Mam mieszane uczucia. Dziwne to, ale nie potrafię bez opamiętania rozpłynąć się w zachwytach nad całością filmu. Wiem, że dotychczasowe recenzje były jedynie „wow!”. Wybaczcie mi Państwo, ale nie jestem zawodowym krytykiem. „Bo we mnie jest seks” oglądam jako przeciętny polski widz, nawet nie zagorzały kinomaniak.
Podczas seansu filmowego staram się myśleć, czuć, nadto czerpać pełnymi garściami. Co? Przyjemność, o nią bowiem mi chodzi. Wobec otaczającej mnie okropnej rzeczywistości pragnę raz na jakiś czas relaksować się, odpoczywać, odmóżdżyć. Wejść w piękną krainę sztuki i kultury.
Na moje usprawiedliwienie nadmienię, że zachowałam w pamięci te szalone, wyzwolone (pomimo siermiężnego gomułkowskiego partyjniactwa) lata sześćdziesiąte: pierwsze telewizory, przed którymi gromadziło się pół kamienicy, pokazywane na szklanym ekranie migawki z Kabaretu Starszych Panów. Uśmiecham się na wspomnienie sztucznych rzęs mamusi, przyklejanych do ślicznych zwiewnych lub małych czarnych kiecek zawsze wtedy, gdy rodzice wybierali się na przyjęcie. Dalej, czarnej kreski na maminym oku, malowanej pędzelkiem, wiecznie gubiącej się szczoteczki do czernienia rzęs. Byłam małą dziewczynką, ale pamiętam. To były niezapomniane emocje.
Może dlatego patrzę na ten film inaczej niż sporo młodsza (ode mnie) ekipa jego twórców? A może zrobiłam się czepialska, a szukając dziury w całym eksponuję moje wczesnostarcze frustracje? Pokolenie niepamiętające tych czasów może prezentować zdanie odrębne. Adwersarze zaś powiedzą: „to przecież tylko kreacja filmowa. Nie musi być wierna historycznie”. I bardzo dobrze. A film nie musi podobać się każdemu.
Doskonale pamiętam wiejską babę z chuściną na głowie, przychodzącą do mojej miejskiej babci z tłumokiem pełnym wiejskich dóbr: słojem śmietany, gomółkami masła i twarogu, kopą jaj od kur grzebiących. Cielęciną owiniętą w Trybunę Ludu i pętem swojskiej kiełbasy w białym płótnie. Tak. Klimat tamtych czasów został odtworzony przednio. Chwalę! Wszystko w oparach dymu z papierosa, lokali pełnych artystów scen polskich i inteligencji pracującej, knajpianych szatni napchanych przeintelektualizowanymi paltami. To było. Super. Jestem kontenta.
Czepię się jeszcze jednej kwestii. Rozumiem chęć artystycznej interpretacji sztuki ograniczanej cenzurą i tłamszonej bylejakością partyjniaków, umiłowaniem wolności i odmienności aktorów, literatów, kabareciarzy, projektantów mody, malarzy, rzeźbiarzy. Jak to pokazano w obrazie Lankosza pt. „Rewers”, czy „Powidoki” Wajdy.
Ale zazgrzytało mi wprowadzenie do tego filmu elementów gombrowiczowskiej albo różewiczowskiej groteski. Otóż owa była poza klimatem. Jak dla mnie. To znaczy przerysowana, przesadzona i kompletnie nie z tego obrazu. Odniosłam wrażenie, że stało się trochę tak, jakby malarstwo mistrza Rafaela ozdobić nieco krzykiem Munka i popartem Warchoła.
Krótko i na temat: kilka razy prysły mi zmysły.
„Więc rzuć, rzuć chuć […], w uczucia wsiadaj łódź” …
W pewnym momencie zrobiło mi się żal. Kaliny Jędrusik. Współczułam jej, w pewnym sensie nawet weszłam w jej świat. To zdecydowanie nie była jej epoka. Niczym niewolnica tkwiła w okowach mainstreamu, tak zwanego realizmu socjalistycznego. Wrogiemu wyzwolonym artystom, hippisom, ekscentryzmowi, wolnej miłości. Chciała kochać, być kochaną. Pragnęła dawać miłość, która zostałaby odwzajemniona w stu procentach. Żyć po swojemu, bez kajdan i ograniczeń. Jak prawdziwa, uwielbiana przez tłumy artystka przez duże A.
„- Pierdolisz się z każdym! – Nie! Pierdolę się, z kim chcę!”
Rozumiem ją. Chciała żyć pełnia życia. Sceną, piosenką, jej wyzwoloną ponętną kobiecością.
Aneta Wybieralska