Aneta Wybieralska: Wykrzykniki4 min czytania

01.07.2022

„Zmienia się kategoryczny imperatyw; dawniej wykrzykniki przypominały maczugi, dziś rakiety”.

Stanisław Jerzy Lec

Zastanawiam się, co teraz napisałby ten urodzony w polskim Lwowie znakomity polski poeta, aforysta i satyryk. Czy dokładnie to samo, czy może coś innego wskazałby zamiast rakiet?

Czy zmodyfikowałby pogląd, obserwując eskalację konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą? No, niech będzie otwartym tekstem: wojnę na Ukrainie. Walki na rakiety, na czołgi, na nowoczesne karabiny i drony. Ale także na bardzo agresywną propagandę i dezinformację. Gry służb specjalnych. Wyciągnięte z muzeów i piwnic maczugi przybrały teraz postać fizycznych tortur oraz gwałtów na ludności cywilnej, na dzieciach.

Nie jest dobrze.

Tylko patrzeć, a te niszczycielskie rosyjskie rakiety poniosą na sobie nie tylko siłę burzącą, ale także nuklearną, chemiczną i biologiczną, atakującą substancję żywą całej środkowo-wschodniej Europy. Nic to nowego, jednak groźba jest realna.

Świat zwariował. Ludzie zwariowali. W chorym pędzie po władzę, dominację i niewyobrażalnymi bogactwami materialnymi zapominają, że największą wartością jest życie. Do tego życia (każdego) potrzebne są tlen, woda oraz pokarm. Dach nad głową, zdrowe potomstwo.

Nie jest dobrze.

Właśnie na madryckim szczycie NATO uznano Rosję za wroga oraz postanowiono wzmocnić Polskę siłami armii amerykańskiej. Powinniśmy się z tego cieszyć? A może martwić?

Ja zmartwiłam się. Bardzo. Czemu?

Primo: bo to potwierdza realność niebezpieczeństwa wybuchu kolejnej wojny światowej. Secundo: zarysowano niezwykle wyraźną polaryzacją militarną, polityczną, ekonomiczną oraz dyplomatyczną, której granice przebiegają głównie – nasz pech – przez Polskę. Tertio: nieudolnością oraz butną ignorancją naszych obecnych władz, nonszalancko mamiących naród niebiańskim błogostanem i wiecznym zbawieniem. Quatro: galopującą inflacją, wyschniętymi strumieniami, wycinanymi lasami i bestialsko mordowanymi pszczołami. Zgubnym dla życia skutkiem ocieplania klimatu.

Obawiam się, że przedwcześnie stracę oddech, zapadnę na zdrowiu i nie będzie komu (ani czym) mnie leczyć.

Niby żyję i funkcjonuję w bezpiecznie dostatnim świecie, czuję się natomiast tak, jakbym spadała w gorejący krater wulkanu.

Czy naprawdę my – współcześni nie mamy na podorędziu (w zasięgu ręki) innego imperatywu kategorycznego? Tylko tę cholerną broń (tu: maczugi i rakiety)???

Dla porządku przypomnę, skąd wziął się Lecowi imperatyw kategoryczny, i z czym on się je. To termin filozoficzny utworzony przez Immanuela Kanta jako skutek poszukiwań bezwzględnie ważnego prawa dotyczącego każdej osoby, które byłyby spełniane niezależnie od istnienia Boga. Jakby obowiązek etyczny. Z zastrzeżeniem, że świecki, nie boski, nie ma zatem nic wspólnego z tradycją chrześcijańską: „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym”.

A o co chodzi z tymi wykrzyknikami? Nie przypuszczam, że autor aforyzmu oczekuje jedynie odbioru, to znaczy rozumienia dosłownego. Nie podejrzewam go o najmniejszy nawet szczątek literalizmu, ponieważ odbiorcą informacji była i jest ta inteligentniejsza część czytających Polaków. Elita, bohema. Tutaj miałabym więcej wątpliwości. Jakie było moje pierwsze skojarzenie? Przymus. Na przykład bardzo często i w różnych sytuacjach medialnych wyrażane przez zblazowanych polityków słowo „musimy”. W rozumieniu: „my musimy” bądź „wy musicie”, ponieważ wypowiadający niczego nie musi. Po głębszej analizie pojawiła się mi opcja klasycznego wołacza „O!!!”. Co także poniekąd sprowadza się do nakazu lub zakazu. Tylko bardziej wyrafinowanego. W ten sposób można także artykułować szantaż czy groźbę.

– Używajcie karabinów! (Rakiet, czołgów). – Wykonujcie rozkaz, strzelajcie, wróg u bram!

Jak byśmy już nie umieli ze sobą rozmawiać, nie mogli wyrażać naszych myśli i emocji inaczej, niż krzykiem. Jakby wrzask był jedyną drogą do zdyscyplinowania i podporządkowania adwersarza.

No tak. Nie umiemy już spokojnie mówić, argumentować, prosić. Ani normalnie słuchać. To widać, słychać i czuć.

Ten wykrzyknik może oznaczać także wołanie o pomoc. Tak jakby Lec trafnie, za pomocą jednego, celnego słowa przedstawił „Krzyk” z obrazów Muncha. I moim skromnym zdaniem obrazy przedstawiają współczesnego człowieka przeszytego bólem egzystencjalnym.

I ja krzyczę, albowiem uporczywie zmierzamy do walki i wojen, postęp cywilizacyjny ma na celu li tylko udoskonalanie broni służącej do unicestwienia ludzkości. Ja rozumiem to dosłownie: bezmyślna samozagłada.

Pozdrawiam.

Aneta Wybieralska

Aneta Wybieralska