Aneta Wybieralska: Archetyp na kacu7 min czytania

19.07.2022

Fajny film wczoraj widziałam.

A raczej już dawno temu, ale wczoraj obejrzałam go ponownie. Momentów nie było. Były za to świetne dialogi, świetni aktorzy i fantastyczna, ponadczasowa fabuła. Jak zawsze.

Zachęcona oraz zaszczycona pochlebnymi recenzjami Państwa ośmielę się po raz trzeci na przywołanie kolejnej odsłony tego serialu, a to ze względu na wypowiadane tam mądre kwestie. Jakże aktualne.

Chodzi o „Ranczo”.

Tym razem mój wywód zacznę od rozmowy, która przebiegła nie na ławeczce pod wiejskim sklepem, a w zaciszu dworku Lucy i Kusego.

W tym odcinku „Rancza” wielkimi krokami zbliżają się wybory parlamentarne, kampania w toku. Trwa kupczenie miejscami na listach partii (o, ironio!, tu: Polska Partia Uczciwości), do Sejmu i Senatu, przekupywanie wyborców, mamienie kandydatów intratnymi posadami. Robi się nerwowo, z „lokalsów” wychodzą pierwotne instynkty.

Wójtem gminy Wilkowyje jest „Amerykanka” Lucy Wilska [Ilona Ostrowska], wychowana w innej kulturze kobieta uczciwa, rzetelna, szczera oraz ufna, nieuwikłana w miejscowe układy partyjne. Współpracownicy próbują ją wykorzystać, obrazić. Urząd traktują niczym prywatny folwark i odskocznię do dalszej kariery politycznej. Kłamią, mataczą, kłócą się. Miejscowe pijaczki dają jej popalić.

„– Cały ten kraj ma świra! – Monika [Emilia Komarnicka Klynstra].

– Kiedyś czytałam, że archetyp Polaka to archetyp pijaka. […] W skrajnych sytuacjach pogarda dla niebezpieczeństwa, szafowanie życiem, bohaterstwo. A jak niebezpieczeństwo mija, kłótnie o wszystko. Małostkowość, zazdrość, kompletny brak szacunku dla normalnej pracy. Zupełnie jak ktoś najpierw pijany, a potem na silnym kacu. Nie? – Kinga [Agnieszka Pawełkiewicz].

– No … Boleśnie pasuje. – Kusy [Paweł Królikowski].

– Ale musi tak być? – Lucy.

– No, nie musi. Ale akurat tak się składa, że od tysiąca lat tak jest. – Kusy.

– Kusy, ja chcę wyjechać stąd! Do Ameryka. Na zawsze! – Lucy.

– Żartujesz? – Kusy.

– Nigdy nie byłam bardziej poważna jak teraz. Mam dość tych donosów, tych pijaków. Tego obrażania się na wszystko. Tej frajdy, że komuś niszczy się życie. Mam dosyć Polska!”

Czy agentka Kusego – Monika ma rację? Czy rzeczywiście cały ten kraj ma świra, czy może to ja powinnam się leczyć? Na przykład pijąc duże ilości taniej polskiej wódki albo pędzonym w ogródku winem marki wino? Jaką dawkę dzienną i czego musiałabym wyżłopać, by popatrzeć na Polskę z perspektywy przeciętnego obywatela, który uważa, że to jemu wszystko się należy? Któremu do życia wystarczy flaszka samogonu i owinięty w kolorowy papierek kawałek kiełbasy wyborczej? Który, zamiast ciężko pracować, idzie po hojny zasiłek, a na deser od władzy dostaje ochłap z pańskiego stołu? Raz coś ukradnie, innym razem kogoś oszuka, zakombinuje, złupi staruszkę, i czerpie z tego frajdę?

Nawet rozumiejąc archetyp (tu: Polaka – pijaka) w taki sposób, jak to opisał wybitny psycholog Carl Gustav Jung, to znaczy jako wspólny dla wszystkich ludzi schemat postrzegania świata lub reagowania, a nie jako utrwalony wzorzec jakiejś postaci, obiektu lub zdarzenia, musimy się zastanowić głębiej.

O naszych rodakach kilka wieków temu myślała podobnie caryca Rosji Katarzyna Wielka. A oto jej rady (kierowane do ambasadora w Królestwie Polskim), tak boleśnie aktualne, a zaimplantowane współcześnie. Także w serialu „Ranczo”.

vodka
Photo by Pavlofox on Pixabay

[…] Trzeba … rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność… Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu…

Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę…

Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu.

Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra.

Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba. Będą Oni walczyć długo, bardzo długo, nasze prochy przepadną, ale przyjdzie czas, gdy sami sprzedadzą swój kraj, sprzedadzą go jak najgorszą dziwkę.

[…] Niższe szczeble tych krwiopijców będą uzależnione od wyższych w nierozerwalnej strukturze formalnej i nieformalnej piramidy.

Trzeba będzie starać się, by w piramidę wpasowany był każdy zdolny i inteligentny człowiek, by zechciwiał w niej i spodlał.

[…] Niedopasowywalnych szaleńców, nieuleczalnych fanatyków, nałogowych wichrzycieli i każdą inną wartościową jednostkę wyeliminujemy operacyjnie.

I ja mam dosyć tego kraju.

Może nie tyle polskich pijaków w dosłownym sensie, ponieważ nie znam ich zbyt wielu, a ci wiejsko-wilkowyjscy nie dotykają mnie bezpośrednio. Jestem z miasta, pochodzę z innego kręgu kulturowego, żyję w innym środowisku społecznym.

Gdybym jednak poszła dalej tropem wspomnianego archetypu, a „pijaka” postrzegała w kategoriach symboli: upicia lenistwem, pieniędzmi i władzą, jakby celowego zniewolenia indoktrynacją religijną oraz polityczną, podatności na przekupstwa, złodziejstwo, chamstwo i bylejakość, przyznałabym, że takie pijaństwo dotyka mnie, moją rodzinę, znajomych i przyjaciół. Jak najbardziej. Dogłębnie.

Boli mnie i uwiera. Przeszkadza normalnie funkcjonować, pracować na kromkę chleba z margaryną, odpoczywać, tworzyć. Ci wszyscy „obywatele świata”, synowie i córy narodu – dumni i butni, rozbestwieni i upojeni obecnym systemem rozdawnictwa, bezczelnej chciwości i nieuctwa, którym szumi w głowach od wrzeszczącej narracji faszystów, mizoginów, antysemitów i ksenofobów, od kiczowatej muzyki oraz od frajdy, że innym bezkarnie można niszczyć życie, by oni sami sięgali po władzę i zaszczyty, pozbawiają mnie prawa do godnego życia. Odbierają mi wolność oraz konstytucyjne prawo do samostanowienia.

Ja też chcę stąd wyjechać.

Jak nigdy dotąd. Chcę uciec z tego naszego niby europejskiego zadupia. Z przeddrucia krwawego, wręcz morderczego chrześcijaństwa, z grajdoła nacjonalizmu i nietolerancji.

Dobrze byłoby wyruszyć gdzieś, gdzie będę mogła się uśmiechać, cieszyć filiżanką kawy, przeczytać książkę, posłuchać wartościowej muzyki, czy iść do muzeum. Po koncercie wpaść do małej knajpki na lampkę dobrego wina.

To nie musi być daleko. Nie chcę wyjeżdżać do żadnych zamorskich krain uznanych za płynące mlekiem i miodem; Ameryk, Australii albo do Chin. Wystarczy mi sąsiedzki europejski kraj wolnych i szczęśliwych ludzi.

Jest tylko jedno małe „ale”. Ja jestem za stara na rozpoczynanie nowego, obcego życia. Poza tym nadal tli się we mnie cień nadziei, że tu, na miejscu mogłabym jeszcze coś zmienić. Na lepsze, normalniejsze, szczęśliwsze, proczłowiecze. Wespół w zespół lub sama. Na przykład moim głosem wyborczym. Albowiem pragnę odwrócić ten chory antyludzki i antykobiecy pęd bandy butnych, rozwydrzonych kretynów, prowadzący do celowego podporządkowania sobie i zniewolenia takich ludzi jak ja. Obywateli, których jedyną winą jest bycie człowiekiem myślącym, uczciwym, jak też przyzwoitym.

Byłoby jeszcze jedno wyjście z tej matni. Doraźne i tu, na miejscu. Codziennie znieczulać się tanim krajowym alkoholem, tym samym zmieniać perspektywę, zapominać, zasypiać. Kaca zapijać klinem, potem znieczulać się od nowa. Wpasowałabym się w rzeczony archetyp i narrację ukochanego przez władzę mainstreamu.

Do sytuacji mojej i wielu moich mądrych znajomych pasuje jak ulał jeden z aforyzmów Ernesta Hemingwaya:

„Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami”.

.

Aneta Wybieralska

Aneta Wybieralska