07.10.2022

Pan Czarnek z właściwą karierowiczom arogancją ostrzegł władze samorządowe, że, jak go nie będą słuchać, to je wywali i wprowadzi zarządy komisaryczne. Pozornie taka wypowiedź świadczy o erupcji dyletanckiego prostactwa, ale – w praktyce – nic nie jest niemożliwe.
W teorii wola pana Czarnka ograniczana jest kompetencjami piastowanego stanowiska urzędniczego. Minister Edukacji Narodowej nie ma kompetencji, by wydawać polecenia organom samorządu terytorialnego, tym bardziej nie może ich „dyscyplinować”, grożąc wywaleniem. Zgodnie z obowiązującym prawem, jest partnerem dla samorządów w realizacji zadań związanych ze świadczeniem usług edukacyjnych.
Samorządy są organami prowadzącymi szkoły publiczne, wykonują związane z tym działania „w imieniu własnym i na własną odpowiedzialność” (art. 16 Konstytucji RP). Konstytucja w art. 165 określa: „Samodzielność jednostek samorządu terytorialnego podlega ochronie sądowej”. Sąd zatem rozstrzygnąć może ewentualny spór między wójtem a ministrem dotyczący sposobu realizacji zadań edukacyjnych. Konstytucja dopuszcza możliwość „rozwiązania organu stanowiącego samorządu terytorialnego”, ale może to uczynić jedynie Sejm „jeżeli organ ten rażąco narusza Konstytucję lub ustawy”. (art. 171).
Ustawa o samorządzie gminy z 8 marca 1990 r. wprowadziła dodatkowe zapisy umożliwiające ingerencję w źle funkcjonującą samorządność. Art 196 precyzuje możliwość rozwiązania rady gminy: uczynić to może Sejm na wniosek premiera, w przypadku „powtarzającego się naruszenia przez radę gminy Konstytucji lub ustaw”. Uzupełnieniem jest możliwość odwołania przez premiera, na wniosek ministra ds. administracji, wójta, jeśli ten dopuszcza się „powtarzającego” naruszenia Konstytucji lub ustaw. Decyduje więc w tych przypadkach kryterium legalności. Znacznie szersze możliwości daje art. 197 ustawy „samorządowej”: „W razie nierokującego nadziei na szybką poprawę i przedłużającego się braku skuteczności w wykonywaniu zadań publicznych przez organy gminy, Prezes Rady Ministrów, na wniosek ministra właściwego do spraw administracji publicznej, może zawiesić organy gminy i ustanowić zarząd komisaryczny na okres do dwóch lat, nie dłużej jednak niż do wyboru rady oraz wójta na kolejną kadencję”.
Przepis ten wynika z konieczności zapewnienia ciągłości wykonywania zadań publicznych. Może zdarzyć się sytuacja konfliktu wewnętrznego, między wójtem a radą, paraliżującego możliwość działań, może nastąpić niewypłacalność finansowa samorządu oraz inna sytuacja zaniedbań lub zaniechań. Przed wprowadzeniem zarządu komisarycznego premier musi przedstawić konkretne zarzuty i wezwać organ gminy do poprawy. Zarówno odwołanie wójta z art. 196, jak i zawieszenie w trybie art. 197, podlega zaskarżeniu do sądu administracyjnego i wykonalne jest po uprawomocnieniu.
Z powyższego wynika, że pogróżki Czarnka są niepoważnym straszeniem. Gdyby dziś pan Czarnek chciał wyrzucić z posady pana Trzaskowskiego, to zgodnie z przepisami postępowanie zakończyłby się już po upływie kadencji i Sejmu i samorządu.
Ale Czarnek należy do tej większości politycznej w PiS, która wszelkie ograniczenia swojej kompetencji określa „uczenie” jako imposybilizm. Basuje tu naczelnikowi partii, premierowi, wicepremierowi i innym prominentom. Skoro dobro partii stoi ponad prawem, to konieczne jest takie skrojenie prawa, by odzyskać „posybilizm”. „Krawcem” zobowiązanym do takowego skrojenia stał się wiceminister z MSWiA Maciej Wąsik. Stosowne zaś zapisy znaleźć się miały w projektowanej ustawie o ochronie ludności oraz stanie klęski żywiołowej.
Nowa ustawa regulująca zasady ochrony ludności jest niezbędna. NIK, po przeprowadzonej kontroli alarmował, że dotychczasowe rozwiązania z zakresu obrony cywilnej nie działają. Potwierdzała to ogólna niemożność administracji w zderzeniu z różnymi stanami katastrofalnymi (zatruciem wody Odry, skutkami huraganów, powodzi, suszy). W przypadku pandemii COVID rząd nawet nie próbował sięgać do „konstytucyjnych” przepisów działań na wypadek klęski żywiołowej, tylko poza konstytucyjnie improwizował. Dodatkowo konieczność nowej regulacji prawnej wymusza uchwalenie tzw. ustawy o obronie Ojczyzny, rozmontowującej dotychczasowe zasady funkcjonowania obrony cywilnej. Nie brak zagrożeń, wojna za miedzą; fakt, że od dwóch lat projekt pilnej i ważnej ustawy leży w „rządowej zamrażalce”, jest świadectwem lekceważenia bezpieczeństwa obywateli Polski.
Konieczność i pilność nowej ustawy nie usprawiedliwiają wciskania do niej zapisów niezgodnych z Konstytucją, służących zaspokojeniu dyktatorskich ciągot partyjnych dygnitarzy.
Konstytucja RP w art. 228 przewiduje trzy rodzaje stanów nadzwyczajnych, wprowadzanych w „sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające”. Są to stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej. Pan Wąsik uznał za stosowne wyjść ponad Konstytucję, dodając dwa rodzaje quasi-stanów nadzwyczajnych: stan pogotowia i stan zagrożenia. Stan pogotowia może wprowadzić, w drodze rozporządzenia, na okres 30 dni, minister spraw wewnętrznych dla całego kraju lub wojewoda dla swojego województwa, „jeżeli z uwagi na niekorzystne okoliczności wywołane działaniami sił natury lub działalnością człowieka, w tym wystąpienie lub możliwość wystąpienia sytuacji kryzysowej na określonym obszarze, zachodzi konieczność podniesienia gotowości organów administracji publicznej do realizacji zadań z zakresu ochrony ludności” (art. 27 projektu ustawy). Stan zagrożenia może wprowadzić premier, z własnej inicjatywy lub na wniosek ministra spraw wewnętrznych, na okres 30 dni, na obszarze całego kraju lub jego części (art. 30). Oba quasi-stany nadzwyczajne można przedłużyć, decyzja należy do premiera.
Premier uzyskuje w ten sposób ogromną władzę opartą o uznaniowość. Nie ma ścisłej definicji, co to są „niekorzystne okoliczności wywołane działaniami sił natury lub działalnością człowieka”. Może to być zagrożenie wiosennymi wylewami rzek albo przednówkowy wzrost zachorowań na grypę. Może też to być przekonanie premiera o zagrożeniu aktami terrorystycznymi, sabotażem rosyjskim, chińską dywersją, niemiecką pazernością itd.; przy czym informujące o tym służby specjalne „utajnią” dowody potwierdzające realność takich zagrożeń. Nie istnieje realna możliwość kontroli ograniczająca dowolność premiera w ograniczaniu naszych praw obywatelskich.
Z chwilą wprowadzenia stanu zagrożenia premier, a z jego upoważnienia minister spraw wewnętrznych i wojewoda „może wydawać polecenia obowiązujące organy administracji rządowej, państwowe osoby prawne, organy samorządu terytorialnego, samorządowe osoby prawne oraz samorządowe jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej, oraz przedsiębiorców”. Polecenia takie podlegają natychmiastowemu wykonaniu z chwilą ich doręczenia lub ogłoszenia oraz nie wymagają uzasadnienia. Wykonać więc należy nawet polecenia niezgodne z obowiązującym prawem, dopiero po fakcie można je zaskarżyć do sądu.
Projekt ustawy spełnia marzenia pana Czarnka. „W razie odmowy wykonania polecenia […] niewłaściwego wykonywania tego polecenia albo braku skuteczności w realizacji działań koordynacyjnych wynikających z obowiązywania jednego ze stanów, o których mowa w art. 27 ust.1 pkt 2 i 3, przez organy samorządu terytorialnego Prezes Rady Ministrów, na wniosek właściwego terytorialnie wojewody, może w drodze decyzji administracyjnej, orzec o przejęciu zadań organów samorządu terytorialnego przez wojewodę” (art. 31 ust 1. pkt 7). Decyzja podlega natychmiastowemu wykonaniu, zaskarżenie nie zmienia faktu „zawieszenia” wójta. Wojewoda wyznacza pełnomocnika, koszt jego działań obciążają budżet samorządu.
Proste, jasne, skuteczne. Wyobraźmy sobie, że, akurat w trakcie kampanii wyborczej, premier otrzymuje informacje od ABW, o przypuszczalnym ataku terrorystycznym na Warszawę. Wprowadza więc w stolicy stan zagrożenia, wydając polecenie prezydentowi miasta, by ten wprowadził zakaz zgromadzeń, przemieszczania się i „godzinę policyjną” od 18.00 do 6.00. Prezydent miasta nie może tego uczynić, bo to niezgodne z prawem i jego kompetencjami. Wprowadzając te ograniczenia, musi się liczyć z wypłatą z budżetu miasta odszkodowań dla organizatorów imprez masowych, restauratorów, przewoźników, właścicieli sklepów i innych funkcjonujących po 18.00 punktów usługowych. Ponieważ prezydent nie może, wojewoda mazowiecki wyrzuca go z ratusza, instalując tam swego pełnomocnika. Ten może wszystko, bo nie ponosi odpowiedzialności materialnej za spowodowane straty.
Idealne wręcz dla pana Czarnka i jemu podobnych rozwiązanie. Taka siekierka, której się można złapać, by nie utonąć w czasie wyborów.
Na szczęście fakt, że projekt leży w „rządowej zamrażalce”, jest dowodem, że część rządzących zdaje sobie sprawę z jego absurdalności. Projekt nie tylko rażąco narusza konstytucję, jest także sprzeczny z Europejską Kartą Samorządu Terytorialnego. Zastosowanie przewidzianych w projekcie sankcji wobec samorządów, skończyć się może płaceniem odszkodowań zasądzonych przez trybunał europejski.
Może dziś dla premiera Morawieckiego istotniejszy jest „efekt mrożący”; może tłumaczyć samorządowcom – lepiej nas słuchajcie, bo jak nie to przyjdzie Wąsik z batem… Pan Morawiecki już odkrył, przy okazji reklamy z Chuckiem Norrisem, że to głupie, ale na ludzi działa.
Jarosław Kapsa
Wspominając nazwiska panów Kamiński i Wasik należy ZAWSZE dodawać, że to osobnicy skazani na 3 lata bezwzględnego więzienia za nadużycie władzy. Laska pana Dudy uwolniła ich od kary, ale nie uwolniła od winy.