Aneta Wybieralska: Kołobrzeskie śluby7 min czytania

03.04.2023

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, budynek, wieża Opis wygenerowany automatycznie

Posłuchaj … Jak morze do siebie coś gada […] Jak przeszłość wspomina ballada
Posłuchaj Jak mewy siadają z łopotem
Posłuchaj i popatrz […] Legendy o czasie zaślubin […]
Jak dźwięczy piosenka w mundurze […] Jak echo ją niesie daleko
Posłuchaj jej tu nad Parsętą […]

Pojechałam na bardzo krótko, posłuchałam i zobaczyłam. W marcu, nie w lipcu.

Obraz zawierający niebo, woda, na wolnym powietrzu, plaża Opis wygenerowany automatycznie

Musiałam przewietrzyć łepetynę zestresowaną wielkomiejskim zgiełkiem, szamotaniną z emeryckim do–życiem, rozruszać złowrogo chrzęszczące stawy targane od wielu lat wrocławskim wilgotnym reumatyzmem. Choć na moment chciałam zmienić klimat, perspektywę i miejsce. Na wyalienowanie, na spacer po plaży, na kilka oddechów jodowanej morskiej bryzy.

Prawie wszystko było jak z tej starej żołnierskiej, festiwalowej piosenki Niny Urbano pt. „Wszystkie barwy lipca”, może jedynie oprócz morza błękitnego jak len. A może ja tak bardzo pragnęłam, by było? Bałtyk zastałam dziwnie i niespodziewanie spokojny, siwoszary, zlewający się z nadmorskim, marcowym niebem. Zza ciemnych chmur targanych zimnym, późno marcowym wiatrem czasami wyzierało przymglone wiosenne słońce. Nieśmiałe i zdumione. Jak ja. Uśmiechały się do nas pierwsze leśne pierwiosnki, przylaszczki, parkowe krokusy i żonkile. Zdawały się szeptać:

– Schyl się, popatrz, podumaj…. Ja jestem taki mały, kruchy, smagany wiatrem od morza, a daję radę! Kwitnę, rosnę. Starzeję pośród starych drzew. I Ty dasz radę! Jesteś silną, mądrą kobietą, a twoje problemy miną. Jak moje…

Może? Optymistycznie, nostalgicznie. Właśnie tak. Jeśli optymistyczne bywa przemijanie, nieuchronność. I życie. Ale… Ja jestem tu obca i wpadłam na troszkę. One zapuściły korzenie. Kiedyś…

Akurat trafiłam na schyłek kołobrzeskich uroczystości poświęconych rocznicy zaślubin z morzem. Miasto ozdobiono łopoczącą na wietrze polską flagą, na ulicach maszerowały umundurowane na historycznie hufce oldbojów z grup rekonstrukcyjnych. Zielonobure szynele pachniały naftaliną i wspomnieniami.

Pod pomnikami bohaterów walk o polski Kołobrzeg (z marca 1945 r.) złożono wieńce, zapalono znicze. Kołobrzeg pamięta, Kołobrzeg świętuje co rok. Niezmiennie, godnie, dostojnie. Zaprasza gości, którzy oddają cześć tym, którzy zaginęli w boju. I tym, co zostali na morzu. Żołnierzom, rybakom, pogranicznikom, podróżnikom. Niemcy, Szwedzi. Razem, bez sporów, bez pretensji o reparacje wojenne. W tym roku zabrakło Rosjan. Nienarodowe wstęgi z obcobrzmiącymi memoriałami świadczą o szacunku dla ofiar tej okrutnej wojny.

Czy też dla innych wojen? Nie naszych? Tego nie wiem. Nie, chyba jednak coś wiem. Wszystkie wojny są nasze, w pewnym aksjologicznym sensie. Powinny być?

Poczułam tę uroczystą atmosferę. Wróciłam pamięcią do moich poprzednich pobytów tamże, do obowiązkowych odwiedzin miejsc historycznej pamięci.

Nigdy więcej!

A w centrum starego Kołobrzegu? Coraz mniej kwiatów, coraz mniej zadumy i nostalgii. Przechodnie zdziwieni starymi mundurami na karkach siwych, przygarbionych mężczyzn.

Gdzie młodzież? Gdzie dzieci? Nie ma. Nie sezon na gonitwy w samych majtkach po szerokiej plaży. Na budowanie zamków z piachu, na odbijanie kolorowej plastikowej piłki. Dopiero za kilka miesięcy dzieciaki zapolują na gościa z lodami. Dlaczego ja mam wrażenie, że wygipsowane i nabotoksowane młode mamy nie zatrzymają się przed pomnikiem Zaślubin Polski z Morzem, Pomnikiem Sanitariuszki, Rybaka i Rybaczki? Może zrobią rozbrykanej pociesze sweet–focię przy jednym z „Marianków”? I oby zechciały gdzieś przeczytać, że na wzór wrocławskich krasnali Kołobrzeg postanowił ozdobić spiżowymi mewami kurortowe skwery. Mewki są urocze. Wesołe. Sympatyczne.

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo Opis wygenerowany automatycznie

W kroplach deszczu spacerowałam nad Parsętą. Kolega, znawca lokalnych tematów, miasta oraz jego historii, niezwykle ciekawie opowiadał o atrakcjach i artefaktach. Tych, co zostały i których już nie ma. O starej zabudowie, porcie, przedwojennym i peerelowskim życiu wybrzeża. Niewiele ocalało. Dlaczego? Bo, jak z każdą wojną zadziałała destrukcja, niszczejąca siła ludzkiej głupoty i niedbalstwa. Rujnująca nie tylko budowle, nie tylko mury, i dachy, bo to można odbudować. (Wszak pod warunkiem, że wartościowa cegła nie pojedzie na odbudowę stolicy). Ale przede wszystkim mordująca kulturowość, tradycję, myśl techniczną, osiągnięcia nauki. Cywilizację.

To już nie był ten beztrosko radosny, uśmiechnięty nasz (mój) dawny Kołobrzeg, kojarzony z letnim odpoczynkiem. Z wakacyjnym relaksem i nowymi miłostkami. Z żołnierskim festiwalem piosenki, z koncertami, ulicznymi trupami teatralnymi i rozgaworzoną, opaloną naturalnym pięknem młodzieżą.

Te czasy minęły bezpowrotnie. Dlaczego?

Między innymi dlatego, że jest drogo. I co z tego, że poza sezonem? Że liczne nowe i stare sanatoria działają pełną parą, że ludzie siedzą w kawiarniach nad kolorowymi drinkami, a w sieciowych budach kupują wędzone ryby? Nadal jest drogo, a w sezonie będzie jeszcze drożej. Nie stać mnie na lato w Kołobrzegu. Było, minęło.

Dalej, dlatego, że my już nie jesteśmy społeczeństwem, które jedzie do kurortu po jodowy relaks i wyciszenie. Tylko takim kupującym na kredyt nadmorski apartament, by zadać szyku przed znajomymi. By większość roku stał pusty.

My zmieniliśmy się kulturowo, a tę zmianę, dla mnie – na gorsze, najlepiej odzwierciedlają krajowe kurorty. Teraz opustoszałe, zakapturzone, pozdrawiające turystów głównie po niemiecku. Z młodzieżą spotykającą się w galeriach handlowych, bo nie stało dla niej wyobraźni i pieniędzy (?) na organizację wolnego czasu, modę na teatr, wystawę, koncert. Na dobrą książkę.

– Wie pani, to nie jest miasto dla ambitnych młodych ludzi. O nas jakby zapomniano. Nawet w lecie oferta kulturalna przygotowana jest tylko pod bogatego turystę.

Te gorzkie słowa usłałam od trzydziestoletniej Ani, pedagoga po studiach w Poznaniu, która z zapałem malowała mi paznokcie.

– Pyta mnie pani o kulturę? Cóż. Do teatru jadę do Gdańska. Niekiedy do Koszalina. Na wystawę do Bydgoszczy. Coś czasami dzieje się w naszym kołobrzeskim Domu Kultury, ale to nie dla takich ludzi jak ja.

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, drzewo, ziemia Opis wygenerowany automatycznie

Tu róże czerwone, gdy płonie w nich dzień
Wszystkie barwy lipca znajdziesz w Kołobrzegu
Tu wieczór jest iskrą nim zgasi ją noc …

Nie ma róż na miejskich klombach. Nie ma romantycznych wieczorów. I ptaków jakby coraz mniej.

avatar

Aneta Wybieralska

Dziennikarka – freelancerka, autorka kilku powieści

 

One Response

  1. lola lola12 04.04.2023