Z listów do Przyjaciela
12.04.2023

Książka powinna w duszy czytelnika wywoływać obrażenia
— Emil Cioran
Przyjacielu,
Jeszcze stosunkowo niedawno przeszłabym obojętnie obok powyższego cytatu. Ty to wiesz. Bym wyrzuciła go razem z wyrwaną kartką z kalendarza, tego z przepisami kulinarnymi. Tu znalazłam na rewersie potrawę wielkanocną.
Dlaczego tak? Co najmniej z kilku powodów. Jednym z nich jest sam autor aforyzmu – Emil Cioran. Żyjący w Paryżu samotny, sfrustrowany życiem, niezmiernie dołujący, destruktywny pisarz, filozof i aforysta pochodzenia rumuńskiego, umiejący jedynie roztaczać przed czytelnikiem czarne, pesymistyczne wizje i pogłębiającą bezdenną beznadzieję życia w otaczającym nas świecie. Wspinając się na wyżyny pesymistycznych wizji Cioran osiągnął Mont Everest do szaleństwa destrukcyjnej śmierci.
Rozmawialiśmy o nim, gdy znalazłam i zamieściłam na FB cytat adekwatny do mojego aktualnego stanu emocjonalnego. Znałeś Ciorana, nawet kiedyś udało Ci się przeczytać jedną jego pracę. A ja? Cóż. Jeszcze kilka lat temu nie wiedziałam nic o Cioranie. Nie interesowała mnie żadna mroczna literatura przesycona nihilizmem do tego stopnia, że aż kapie refleksyjną destrukcją. Przy każdej czytanej książce z reguły chciałam się zabawić, uśmiechnąć lub wzruszyć, na pewno odpocząć. Zawsze czegoś się nauczyć, zapamiętać myśl przewodnią, jak też przenieść w światy dla mnie niedostępne. Poszybować do nieba lub do piekła, unieść na wyżyny inteligentnej wrażliwości. Na pewno nie chciałam, by przeczytana przeze mnie książka wywołała we mnie obrażenia rozumiane dosłownie, czyli jako uszkodzenia narządów zewnętrznych lub wewnętrznych albo rany na mojej psychice. Owszem, zdarzają się i takie, jednak dobra literatura broni się sama.
Podobne stwierdzenia (o obrażeniach) kojarzyły mi się także z latami mąk piekielnych wywołanych wałkowanymi lekturami szkolnymi, zwłaszcza epoki romantyzmu i Młodej Polski. Nie pociągał ani nie inspirował mnie wtedy żaden symbolizm, cierpienie, paranoiczna narodowa martyrologia. Nie rozumiałam ich, nigdy nie miałam myśli samobójczych. Nawet nie chciało mi się zapalić papierosa, jointa, skosztować substancji psychoaktywnych albo upić się na umór. Wolałam przeczytać o ludziach u Balzaka, Zoli, Manna, Prousta, Remarque’a. Nawet moja zawodowa nerwica objawiała się bardziej bezsennością i zmęczeniem, a mniej stanami depresyjnymi.
Ale ja ewidentnie się zmieniłam. Z czasem, z epoką, z okolicznościami geopolitycznymi, na pewno społecznymi. Zarówno pod wpływem niektórych przeczytanych książek, jak i tych napisanych przez siebie. Dalej, na pewno owa zmiana nastąpiła pod przemożnym wpływem poznanych ludzi, którzy zdołali wedrzeć się w mój w miarę uporządkowany wewnętrzny książkowy ład, a siłą intelektu oraz szczególnej wrażliwości zaburzyć nie tylko wspomniany ład i po mojemu stonowany, okiełznany spokój (tu: tak zwanej duszy), ale i otworzyć na nowe horyzonty mnie całą, moją percepcję, mój umysł i wszystkie zmysły.
(Jedną z takich osób, tą najważniejszą, najwrażliwszą i najinteligentniejszą byłeś Ty).
Już na pewno wpłynęły na mnie okoliczności, te polityczne, społeczne, ekonomiczne. Radykalnie zamordowały mój optymizm, tlącą się nadzieję, wiarę w to, że ja mogę. Co mogę? Jeszcze coś osiągnąć, zrobić, zdziałać. Że dam radę zawalczyć o moje marzenia, pragnienia, tęsknoty. Skompilowane z czyimiś lub egoistyczne. Że stanie mi czasu na realizację moich pasji. Że udzielę pomocy komuś, kto będzie jej potrzebować właśnie ode mnie.
Nie zdołałam pomóc Tobie, choć bardzo tego pragnęłam. Obecnie nie mam wystarczającej mocy, by pomóc innym. Determinacji? To prawdopodobne. Albo nikt nie chce ode mnie wsparcia takiego, jakie mogłabym ofiarować. Wszyscy chcą ode mnie tylko pieniędzy, więcej i więcej, czego sami mają w bród. Albo dużo więcej, niż mam ja.
Czy to nie jest beznadziejne? Pesymistyczne? Nihilistycznie dołujące? Takie Cioranowskie?
Ty nie chciałeś, bym w rozważaniach teoretycznych opierała się na aforyzmach Ciorana. Biczując się brakiem perspektyw, środków do życia, pracy i prawdziwych przyjaciół, uciekając w pesymizm, sam borykając z beznadzieją, wręcz zabroniłeś mi czytania pesymistycznej literatury. W tym książki napisanej kilka lat temu przez jednego Twojego kolegę. Wciągającej czytelnika w otchłań samego dna ludzkiej egzystencji.
Stało się. Dojrzałam boleśnie, bardziej okrzepłam literacko. Teraz już wiem, wreszcie zrozumiałam, co Cioran miał na myśli, czego chce ode mnie. Przyznam, że chce zbyt dużo. Sam będąc duchem, on zapragnął zawładnąć moją duszą. Tym aforyzmem zwraca się do mnie dualnie.
Primo,
Jako do czytelnika; żądając dokonania wyboru jedynie takiej literatury, która mnie zrani. Nietuzinkowej, ambitnej, filozoficznej, niszowej. Wręcz nakazuje mi czytanie zorientowanych na zadawanie cierpienia książek noblistów, laureatów Nike i innych światowych sław okrzykniętych przez krytyków geniuszami pesymizmu. Albo po prostu wskazuje mi swoje książki, to w ramach autoreklamy oraz marketingu bezpośredniego, o co jestem skłonna go podejrzewać.
Może ma na myśli smutne realia polskiego czytelnictwa? Zarzucenie rynku komercyjnym chłamem, co nigdy nie stanie się literaturą z prawdziwego zdarzenia? Nie wiem, czy miał na myśli nasz kraj. Tak czy owak, ja jestem na niego zła. Za innym aforyzmem (E.R. Waldo) skłaniam się ku tezie, że niektórych ludzi powinno się zażywać w bardzo małych dawkach. Jeśli w ogóle.
Albowiem, kim ja, do cholery, jestem, aby dobrowolnie skazywać się na masochizm, biczowanie, ascezę, wyrzeczenia? Mam dosyć niezaleczonych blizn, niegojących się ran, destrukcyjnego, bolesnego tocznia na moich koszmarnych przeżyciach, traumach. Wystarczy mi aż nadto obezwładniającej ludzkiej podłości.
Szanowny Cioranie, pytam Pana: W imię jakich racji ja mam poddawać się pana quasi terapeutycznym zabiegom czytelniczym? Dlaczego akurat ja, polska emerytka, mam cierpieć za miliony? Niczym młody Werter albo Konrad?
Nie, Panie Cioran. Ja nie (!!!) „nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze”. Cierpię w samotności, bo krzywdzą mnie ludzie podli i małostkowi. Bezczelnie cyniczni, do tego mściwi. Ograniczają mnie i tłamszą. Ja zaś nie godzę się na tę krzywdę. Ja nie muszę czytać książek, które zrobią ze mnie dokładnie to samo.
Secundo,
Aforysta zwraca się do mnie jako do powieściopisarki. Żebym ja, w wychodzących spod mojej kobiecej ręki książkach wywoływała obrażenia w duszach moich czytelników.
Tak rozumiem przesłanie. Jako nakaz, instrukcję, realizację cioranowskiej misji.
A ja nie chcę! Nie dam się indoktrynować, omamić, zaszufladkować. Lubię mądre aforyzmy, analizuję je wnikliwie, niektórymi staram się inspirować traktując jako ponadczasową naukową mądrość. Wiele odrzucam ze względu na ich głęboko religijny lub sekciarski charakter. Równie ważny jest dla mnie sam autor, jego (jej) doświadczenie, dorobek, wrażliwość literacka. Ci mędrcy zmieniają moją perspektywę lub tylko uzupełniają mnie, poszerzając linię mojego horyzontu. Nadto, o czym już mówiłam oraz pisałam, przeczytane książki mają wpływ na moją nieśmiałą i jakże niedojrzałą twórczość.
Ja nie poddam się tak łatwo Cioranowskiemu pesymizmowi. Tanio nie zaprzedam duszy diabłu. (Choć w pewnym sensie jestem osobą publiczną, a dla takich cel uświęca środki. Zaprzedania nie wykluczam). To prawda, że ja także chcę być poczytną, znaną pisarką. Po to przecież piszę i wydaję. Ponad wszystko pragnę, by mnie cytowano, zapraszano na odczyty, pisano scenariusze oparte o przygody moich bohaterów. Nagrody literackiej łaknę niczym kania dżdżu.
Skoro ja sama oczekuję od czytanej książki określonych doznań, uważam, że takie same powinny wynikać z moich. Bawić, zastanawiać, inspirować do przemyśleń, uruchamiać pokłady wspomnień. Potem zostawić trwały ślad, w tym zainteresowanie mną jako autorką mającą tożsame poglądy oraz cele socjologiczne, też społeczno kulturowe. Albo skrajnie odmienne. Ja nie życzę sobie krzywdzić czytelnika, doprowadzać go do czarnej rozpaczy, autodestrukcji, bólu egzystencjalnego. Zbyt cenie sobie każdego z nich.
Być może, te moje książki nie są tak zwaną wielką literaturą, wystawianą do nagród, rozchwytywaną przez krytyków. Na pewno nie epatują ponadnormatywnym intelektualizmem, nadętym filozofizmem, nie ociekają wydumanymi słownikowymi neologizmami świadczącymi o najwyższej klasie gatunku. Ale przecież nadają się do czytania. Pasują do spędzenia miłego czasu przy kubku herbaty, kakao lub lampce wina. Dowodzą tego coraz liczniejsze komentarze, komplementy, nawet dorobiłam się podziękowań.
Panie Emilu, gdyby w Pańskim aforyzmie zamiast słowa „obrażenia” znalazła się, dajmy na to, rysa, ślad, wrażenie, echo, etc., etc., czyli sformułowanie niekojarzone jedynie z doznawaniem bólu i cierpienia, jak też nierozumiane jako pozostawiające zniechęcający niesmak, wówczas kupiłabym je bez zastrzeżeń. Również uznała za godne uwiecznienia na panteonie najwspanialszego światowego aforyzmu. Tak bowiem ja rozumiem wartość każdej napisanej książki.
Tymczasem opuściła mnie wena twórcza. Chyba dobrze, bo moją pisarską duszę skaził ceranowski pesymizm. Zanim napiszę kolejną powieść, koniecznie „powinnam” się wyleczyć. Lekarstwa nie znam. A Ty, Przyjacielu? Czego byś mi zadał?

Aneta Wybieralska
Dziennikarka – freelancerka, autorka kilku powieści
Pesymizm to wyższe, albo inaczej – racjonalniejsze, stadium optymizmu. Pesymista to optymista który przejrzał na oczy, który „doświadczył” tego świata i „dobroci” ludzi w nim funkcjonujących. Często go kreujących. A to przecież głównie nasze subiektywne doświadczenia i ich interpretacje w kontekście otaczającego nas świata (oczywiście w „czasie”) nas kształtują. Ciągle i permanentnie. Właśnie „w czasie” bo to najważniejszy, czwarty, wymiar naszego bytu. Trzymaj się Aneta i rób swoje. A na resztę patrz z dystansu jako beznamiętny obserwator. Aksjologię – dobro / zło, piękno / brzydotę itd (wszystko to „subiektywne odczucia obiektywnej rzeczywistości”) – zostaw dla siebie. W swoim wnętrzu, w swej głowie. Serce (i rozum) na dłoni niczym masochistyczna celebracja do niczego nie prowadzi. Bo ludzie i tak – przeważnie – nie zrozumieją. Jak my sami siebie do końca nie znamy to jak inni to zobaczą, ocenią, opiszą ? Pozdrawiam, Buzka ☺️
Dziękuję, Radku. Wszystko to poniekąd prawda, wszak pod jednym wyjątkiem. Zaczynam uważać się za pisarkę uprawiającą gatunek powieściopisarstwo (beletrystyka). Ponadto jestem po trosze felietonistką. To zobowiązuje do określonych zachowań, zawierania w pisanych tekstach nie tylko surowo beznamiętnych opisów faktów, w tym naukowych, ale przede wszystkim ukazywania (oraz wywoływania) emocji. Ponadto optymizm niezbędny jest w terapiach wspomagających leczenie (farmakologiczne i chirurgiczne, manualne itp.) ciężko chorych, przewlekle chorych, dzieci. Istnieje kilka takowych (tu: terapii psychologicznych) opartych na wywoływaniu w pacjencie pozytywnych emocji, woli walki o siebie. Podobną reakcję może wzbudzić tchnąca optymizmem książka. Przy której pacjent się uśmiechnie, optymalnie wybuchnie śmiechem. I to, Radku, nie jest wcale moją babską fanaberią, tylko udowodnione naukowo, stosowane w praktyce. Dodam jedynie, że od lat znane mi jest Twoje stanowisko, co do zasady pesymistyczne. Ale moich emocji nie zostawię tylko dla siebie. Póki tylko ktoś z moich Czytelników reaguje pozytywnie. Ponadto Ty nie przeczytałeś ani jednej mojej książki. Uważam, że Twoja krytyka a 'priori i en block jest czysto akademicka. I na tym stwierdzeniu skończę podziękowania. Pozdrawiam serdecznie.
Nie wiedziałem, że pani Aneta jest pisarką; teraz już wiem i zacznę czytać Jej książki. Boję się jednak, że zarazi mnie optymizmem, a to gorsze niż pesymizm. W Polsce choruje na niego 30% populacji i, od co najmniej 10 lat, trudno znaleźć na tę dolegliwość jakieś pacaneum … Nie rozumiem też narastającej niechęci Autorki do Ciorana, o którym kiedyś już pisała. Jej anty-cioranowską mowę da się odnieść do wielu pisarzy i filozofów – swoich i obcych, ale po co? Przecież nikt nikomu nie każe czytać Ciorana, albo Kierkegaarda… Filipika Autorki raczej zachęci niż zniechęci polskiego czytelnika, przekornego z natury. Martwię się równie, by sama nie popadła w przeciwieństwo pesymizmu (w Jej rozumieniu), czyli jakiś areligijny kwietyzm. I choć nie lubi filozofów, dyskretnie zwracam uwagę, że jeden z naszych nieznanych myślicieli sformułował tezę: „pesymizm jest realizmem”. Może warto ją rozważyć sine ira…