3 sierpnia w „Faktach po faktach” Leszek Miler stwierdził, że w nadchodzących wyborach nie zgłosuje na listę lewicy, lecz swoim głosem poprze najsilniejszą na opozycji Partię D. Tuska.

Swą decyzję uzasadnił dwoma względami: osobistymi, związanymi z jego konfliktem z obecnym kierownictwem lewicy, oraz taktyczno-politycznymi nakazującymi głosowanie na najsilniejszą siłę po to by mogło się ona stać najsilniejsza partią w przyszłym parlamencie i by dzięki temu uzyskała ona możliwość formowania przyszłego rządu.
Nie będę tu rozważał osobistych pobudek decyzji L. Milera, choć (mimo różnych zastrzeżeń, jakie może budzić styl kierowania lewicą przez W. Czarzastego) mam odczucie ich małostkowości egoizmu. Natomiast warto zastanowić się nad racjonalnością skierowanego do sympatyków lewicy wezwania do głosowania na platformę.
Zdaniem L. Milera przeniesienie przez zwolenników lewicy swych głosów na kandydatów PO powinno przynieść jej względne (najwyższy wynik wyborczy wśród startujących partii) zwycięstwo w wyborach.
To zaś powinno zaowocować powierzeniem przez PAD misji tworzenia rządu liderowi zwycięskiej partii.
Kwestia ta nie jest jednak unormowana formalnie a PAD już wielokrotnie udowodnił, że normy zwyczajowe nie muszą być przez niego przestrzegane.
Nie ma, zatem żadnej pewności, że także tym razem misja sformowania nowego rządu zostanie przyznana liderowi zwycięskiej partii.
Prezydent może powierzyć ją przywódcy partii, która jego zdaniem będzie miała największe szanse na uzyskanie większości parlamentarnej. Obiektywnie rzecz biorąc działanie takie byłoby zresztą racjonalne.
Problem tylko w tym czy obecny prezydent zastosuje je także w przypadku względnego zwycięstwa PiS.
Wiele wskazuje na to, że w zależności od wyniku wyborów wybierze on jedno lub drugie uzasadnienie tak by misję utworzenia rządu, jako pierwszemu powierzyć J. Kaczyńskiemu.
Tym samym względne zwycięstwo wyborcze KO tak naprawdę będzie miało znaczenie jedynie symboliczne i prestiżowe, lecz realnie nie wpłynie na to, kto utworzy przyszły rząd.
O tym zadecyduje bowiem nie wynik jednej partii, lecz możliwość utworzenia koalicji, która będzie dysponowała w sejmie bezwzględną większością głosów.
I tu pojawia się pytanie: czy przeniesienie głosów wyborców lewicy na KO da bezwzględna większość parlamentarną całej opozycji demokratycznej?
Obawiam się, że niestety tego nie da się osiągnąć.
Takie przeniesienie głosów nigdy bowiem nie udaje się w 100%.
Nawet wezwania kandydatów na prezydenta, którzy odpadli w pierwszej turze, by w drugiej turze głosować na wskazanego kandydata są skuteczne tylko w ograniczonym stopniu. Tym bardziej były by one nieskuteczne w jedynej turze wyborów parlamentarnych, nawet wtedy gdyby Lewica całkowicie wycofała się z wyborów.
Jeśli zaś lista Lewicy nie zostanie wycofana to efektem apelu L. Milera może być jedynie bardzo ograniczone wzmocnienie KO przy jednoczesnym osłabieniu wyniku Lewicy, aż do jej wyeliminowania z przyszłego parlamentu.
To zaś zamiast wzmocnić szanse opozycji demokratycznej na uzyskanie parlamentarnej większości raczej je osłabi.

Przy obecnym układzie sił politycznych jedyną szansą na uzyskanie większości przez opozycję jest bowiem nie przeniesienie głosów na KO, lecz wzmocnienie wyników wyborczych przez pozostałe siły opozycyjne tj. Lewicę i Trzecią Drogę.
O ile, bowiem wszystko wskazuje, że KO pod przywództwem D. Tuska osiąga już pułap swojego poparcia, to zarówno Lewica jak Trzecia Droga mają szanse na poprawę dotychczasowych notowań i jeśli im się to uda, to zadecyduje to o ostatecznym wyniku wyborów.
Dlatego wbrew radom L. Milera nie zagłosuję na KO a będę namawiał do jak największego poparcia listy Lewicy.
Janusz J. Tomidajewicz
Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.
Leszek Miller głosował na Ogórek, widzi polityczny sens kandydowania z list KO natywnego demokraty Giertycha i jak przypuszczam z tych samych powodów – Kołodziejczaka, który, w całkiem prawdopodobnych okolicznościach polskiej polityki może (dopuszcza, już planuje) rządzić z PiSem. Nie widzę żadnej zmyślności w takim myśleniu – nawet taktycznej. W ogólności “arytmetyka” sumująca głosy wyborców z różnych powodów przeciwnych PiS jest dla mnie mało zmyślna i zwodnicza.
Millera nie ceniłam nigdy, w żadnej konfiguracji. W krawacie w biało-czerwone paski było mu nie do twarzy, a mizeria była wyjątkowo niezjadliwa. Niestety nie inne zdanie mam o panu Czarzastym. Choć serce mam raczej po lewej stronie, to przywódcy lewicy przekonali mnie już dość trwale, że mi z nimi nie po drodze. Skoro takich przywódców wybierali to znaczy, że sami cenią takie wartości, a ja się z nimi nie identyfikuję.
Problem ludzi lewicy polega na tym, że ich postulaty mają być koniecznie spełnione bez względu na to jak wielu je popiera i choć nie widać na horyzoncie aż takiego poparcia dla nich w społeczeństwie – to kompletna dziecinada. Niewiele to się różni od PiSu – tak ma być, bo my tak chcemy, ale ci to choć dodawali, że ich wybrała większość (choć to nieprawda). To regularny problem lewicy, obiecać skrajność (jak aborcja po 12 tygodniu) bez jakichkolwiek gwarancji realizacji, a potem krzyczeć, że inni winni, bo nie chcieli przyjąć ich propozycji, a że w wyniku ostatecznym zyskuje na tym PiS, to nie ich wina, to WINA Tuska.
Z tych problemów lewicy Tusk zdaje sobie sprawę, Czarzastego to on zna od dawna i z bardzo różnych stron. Nic dziwnego, że Tusk najmniej wspominał o lewicy na tej jednej liście? Elektoraty KO i lewicy to by się mogły dogadać, ale działacze lewicy to już niekoniecznie. Tych mądrzejszych i sprawniejszych politycznie to się z niej wyrzuca lub odchodzą (Rozenek, Stanecka, Gil-Piątek, Pawliczak), gdzie są teraz ci co się dobrze zapowiadali lub dawali nadzieję na zmiany: Olejniczak, Napieralski, Rosati, Nowacka, Borowski, Cimoszewicz,…. ? Popierałam lewicę Borowskiego, lewicy Czarzastego NIE.
Miller – grabarz polskiej lewicy.
Odnalazł się w Samoobronie, odnalazłby się w PiSie. Teraz odnajduje się w Platformie, która ma podobny wodzowski styl zarządzania i nie znosi sprzeciwu.
Styl Czarzastego, który Lewicę rozwija nie z pozycji siły (a SLD było kilkukrotnie silniejsze od Wiosny i Razem, razem wziętych), a robiąc miejsce, otwierając się na innych i w ten sposób poszerzając bazę jest dla Millera niezrozumiały. Toteż nic dziwnego, że woli folwarczny styl zarządzania i tam się czuje bezpieczniej.