Janusz J. Tomidajewicz: Media to przedsiębiorstwa użyteczności publicznej7 min czytania


03.01.2024

Lewy sierpowy

Trzeba szukać sposobów na taką reformę statusu mediów publicznych, który uchroni je w przyszłości od politycznego przejęcia przez jakąkolwiek władzę.

W moim poprzednim tekście poświęconym odpisowieniu mediów napisałem między innymi : „Ministrowi B. Sienkiewiczowi, który ma tę operacje przeprowadzić możemy jedynie życzyć by okazała się możliwa prawnie i skuteczna politycznie”. Gdy to pisałem nie wiedziałem jeszcze, jak to odbieranie mediów pisowi będzie przebiegało. Dziś, choć cała operacja nie została jeszcze zakończona, widać, że stała się ona powodem do poważnej awantury politycznej. Minister Sienkiewicz zadziałał zdecydowanie i poszedł na rympał a PiS i Prezydent próbują to wykorzystać politycznie i przedstawić się jako obrońcy niezależności mediów..

Nie jestem kompetentny by wypowiadać się o prawnej legalności działań Ministra Sienkiewicza, a nawet uznane i szanowane przeze mnie autorytety, jak Prof. E. Łętowska i Prof. R. Piotrowski też mają na ten temat sprzeczne opinie. Prof. Łętowska uważa, że działanie ministra kultury jest “jeszcze” proporcjonalne w świetle zasad konstytucjonalizmu kulturowego, zaś zdaniem Prof. Piotrowskiego działania ministra nie są oparte na wystarczających podstawach prawnych. Ze względów politycznych jestem skłonny poprzeć te działania, jednak jak pisałem w poprzednim tekście: zmiany przeprowadzone przez ministra kultury są świadectwem, że wszystkie dotychczasowe zabezpieczenie, mające chronić media publiczne przed ingerencją polityczną, i to zarówno te wynikające z konstytucji jak te nowe, stworzone przez PiS by „zabetonować” ich pisowski charakter, okazały się niewystarczające.

Trzeba zatem szukać sposobów na taką reformę statusu mediów publicznych, która również w przyszłości ograniczy możliwość ich politycznego przejęcia przez jakąkolwiek władzę. Zapewne, aby ograniczyć pokusę takiego przejęcia, należało by zagwarantować władzom państwowym możliwość prezentacji w mediach publicznych ich stanowiska i stojących za nim argumentów. Niechby było tam miejsce na swoisty medialny „monitor rządowy”, jakim była w swoim czasie kierowana przez D. Fikusa Rzeczpospolita. Oczywiście musimy mieć świadomość, że nie usunie to dążeń do uzyskania pełnego panowania nad mediami. Można je jednak ograniczyć. Trzeba także pamiętać, że tak jak nie ma sejfu, do którego nie można by się włamać, tak nie da się zbudować absolutnie pewnych prawnych gwarancji niezależności mediów publicznych. W szczególności nie da się stworzyć prawnych gwarancji chroniących przed autorytaryzmem i dyktaturą, bo ich istotą jest sięganie do innych narzędzi, takich jak powołująca się na „wolę narodu” siła, lub groźba jej użycia. Dotychczasowe doświadczenia pokazały, że w systemie demokratycznym w Polsce słabymi punktami pozwalającymi na względnie łatwe, polityczne zdominowanie mediów, z jednej strony stał się sposób powoływania i skład KRRiT i powstanie RMN, z drugiej zaś strony ich status formalny i własnościowy, podporządkowujący je regułom Kodeksu Spółek Handlowych i tym samym decyzjom właściciela..

PiS uzyskał polityczną kontrolę nad mediami najpierw dzięki pozbawieniu KRRiT jej kompetencji personalnych i przekazaniu ich do RMN, a następnie dzięki obsadzeniu obu rad swoimi nominatami. Oznacza to, że zapisane w konstytucji gwarancje apolityczności i pluralizmu KRRiT okazały się niewystarczające. Najprostszym i najmniej dyskusyjnym sposobem zniwelowania politycznego wpływu na media publiczne wydaje się likwidacja Rady Mediów Narodowych, która jest organem niekonstytucyjnym, i przywrócenie KRRiT jej kompetencji personalnych w odniesieniu do mediów publicznych. To jednak, jak pokazuje doświadczenie, może być niewystarczające dla uzyskania ich apolityczności..

Aby wzmocnić polityczną niezależność KRRiT, należało by zmienić sposób powoływania jej członków. Tego nie da się jednak zrobić bez zmiany konstytucji. Zatem dodatkowych sposobów na jej odpolitycznienie należy szukać w doprecyzowaniu wymagań i warunków jakie powinni spełniać zgłaszani do niej kandydaci. W szczególności powinno to dotyczyć ich apolityczności. W tym celu nie tylko nie powinni oni aktualnie należeć do partii politycznych, ale także wykazać się brakiem członkostwa i aktywności partyjnej w ciągu kilku (np. pięciu) lat poprzedzających powołanie. Poza tym, można by także sformalizować minimalne wymagania dotyczące ich merytorycznych kwalifikacji, takich jak: staż w działalności dziennikarskiej, publicystycznej lub menadżerskiej w sferze mediów oraz wiedza medioznawcza, politologiczna lub prawnicza itp. Oczywiście zapisanie w ustawie o radiofonii i telewizji tych merytorycznych wymagań stawianych kandydatom do KRRiT natrafi zapewne na wiele trudności formalnych i politycznych, jednak nawet niedoskonałe próby w tym zakresie mogą pomóc w jej ochronie przed politrukami. Jednak wszystkie gwarancje ustawowe mogą zostać w przyszłości usunięte lub zmienione przez kolejną większość parlamentarną. Politycznym pytaniem na dziś jest także to, czy likwidacja RMN i odpowiednie zmiany w ustawie o radiofonii i telewizji mają szanse nie natrafić na veto prezydenta lub na ich odesłanie do trybunału J. Przyłębskiej. Noworoczna deklaracja PAD o jego twardej obronie mediów przed niekonstytucyjnymi zmianami, nie napawają tu optymizmem. Może jednak uda się dojść z nim do akceptowalnego kompromisu. Jeśli nie, to zmiany ustawowe trzeba będzie odłożyć do końca jego kadencji.

Drugim słabym punktem w gwarancjach niezależności mediów publicznych, jak pokazały działania ministra Sienkiewicza, okazał się ich status formalny i własnościowy. Już w 1992 r., na fali dominującej wówczas fascynacji neoliberalizmem, w ustawie o radiofonii i telewizji zadecydowano, że jednostki publicznej radiofonii i telewizji działają wyłącznie w formie jednoosobowej spółki akcyjnej skarbu państwa, co uczyniło z nich jednostki charakterze komercyjnym. Wprawdzie równocześnie w ustawie tej zapisano całą listę zobowiązań i rozwiązań organizacyjnych mających zapewnić ich społeczną użyteczność, jednak status spółek akcyjnych pozostał istotny dla rozwiązywania kwestii nie uregulowanych odrębnymi przepisami, a przede wszystkim w zarządzaniu nimi przesądził o decydującej roli państwa, jako jedynego właściciela reprezentowanego przez właściwego ministra. To właśnie ten status umożliwił ministrowi Sienkiewiczowi przejęcie kontroli nad mediami. Status ten jednak oznacza, że taka operacja będzie mogła być powtórzona przez każdy kolejny rząd. Dlatego po ponad trzydziestu latach funkcjonowania mediów publicznych w formie spółek akcyjnych warto zastanowić się nad zmianą ich formy prawnej.

Przed mediami publicznymi stawiane są przede wszystkim zadania społeczne o charakterze niekomercyjnym, do pełnienia których status spółki prawa handlowego jest słabo dostosowany. Natomiast w naszym systemie prawnym można wskazać na kilka alternatywnych form prawno-organizacyjnych mogących lepiej służyć realizacji zadań użyteczności publicznej. Należą do nich:

– trochę zapomniane, ale ciągle istniejące w prawie, przedsiębiorstwo państwowe użyteczności publicznej;

– uregulowany odrębną ustawą specyficzny status instytucji publicznej (przykładem może tu być NBP, którego forma prawna określana jest odrębną ustawą);

– fundacja.

Nie chcę tu wchodzić w szczegółową analizę każdej z tych form, jak się jednak wydaje wszystkie one stwarzają potencjalne warunki do zapewnienia większej niezależności ich funkcjonowania i lepszą realizację celów społecznych niż dotychczasowa forma spółki akcyjnej. Gdybym miał opowiedzieć się za którąś z nich, to osobiście wybrałbym zapomnianą formę państwowego przedsiębiorstwa użyteczności publicznej. Przemawia za nią rola jaką uzyskuje w nim reprezentacja pracownicza (w przypadku mediów głównie dziennikarzy) oraz ściśle określony i ograniczony wpływ organu założycielskiego (właściciela) a także zasada konkursowego powoływania dyrekcji.

Maciej Berek, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, w odniesieniu do spółek medialnych ostatnio powiedział: Jesteśmy w tej chwili w procesie, który trzeba nazwać procesem likwidacji restrukturyzacyjnej. Stanowi to, moim zdaniem, dobry punkt wyjścia do przekształcenia ich statusu formalno-prawnego. Uczyńmy je zatem przedsiębiorstwami użyteczności publicznej.

Janusz J. Tomidajewicz

Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.