14.11.2025
Lewy sierpowy
Brak nam populistycznej lewicy. Czy taka lewica ma w Polsce szanse?

Wszystko wskazuje, że w Polsce powstrzymanie skrajnej prawicy może nastąpić nie dzięki bardziej efektywnej propagandzie a nawet pewnemu przesunięciu na prawo partii środka, lecz dzięki ofensywie „populistycznej” lewicy.
Zmiany jakie, w ciągu ostatnich dwu lat, a w szczególności od wyborów prezydenckich, obserwujemy w rozkładzie sympatii politycznych polskiego społeczeństwa pokazują wyraźny wzrost poparcia dla obu wariantów partii skrajnie prawicowych. Zarówno w wydaniu skrajnie liberalnym reprezentowanym przez Mentzena, jak i w wydaniu radykalnie nacjonalistyczno-katolickim reprezentowanym przez Brauna. To przesunięcie poparcia społecznego odbywa się głównie kosztem próbującej uplasować się na środku sceny politycznej Trzeciej Drogi, ale w pewnej części także kosztem PiS-u i w niewielkim Platformy (przepraszam, już Koalicji) Obywatelskiej. Natomiast, o dziwo, okazuje się, że mimo rosnących tendencji prawicowych obie partie lewicowe ciągle utrzymują a nawet lekko zwiększają swą pozycję polityczną w społeczeństwie.
Już w wyborach prezydenckich lewicowe kandydatki i kandydaci łącznie uzyskali dobrze ponad 10% głosów, a w kolejnych powyborczych sondażach suma poparcia dla obu partii lewicowych także przekracza lub bliska jest tych 10%. Zdaje się to wskazywać, że dla znacznej części wyborców (w szczególności młodych), która zawiodła się brakiem zdecydowania koalicji 15 października i ma już dość wiecznego sporu (coraz mniej ideowego, a coraz bardziej personalnego) między Kaczyńskim i Tuskiem, mało atrakcyjne staje się poszukiwanie starającej się wszystkich pogodzić trzeciej drogi. W to miejsce wśród wyborców zdaje się zwyciężać przekonanie, że trzeba się opowiedzieć za którąś z opcji zapowiadających radykalną zmianę. I tu – skrótowo rzecz ujmując – problem sprowadza się do wyboru między skrajną i populistyczną prawicą, a również przedstawianą jako skrajna i populistyczna, lewicą. Piszę „przedstawianą jako skrajna”, bo tak naprawdę żadna z polskich partii lewicowych nie jest w swych postulatach programowych skrajna, zaś różnice między nimi nie dotyczą założeń programowych, a politycznej taktyki, która ma prowadzić do ich realizacji. W rezultacie dla wyborcy poszukującego alternatywy, która pozwoliłaby na wyjście z beznadziejnego sporu między KO i PiS, skrajnie prawicowe Konfederacja i Korona Polska mogą wydawać się znacznie bardziej zdecydowane i konsekwentnie antysystemowe niż prawie pogodzona z obecnym systemem lewica.
Z punktu widzenia zagrożeń stwarzanych przez skrajną prawicę interesujące może być porównanie naszej sytuacji politycznej z układem sił politycznych we Francji. Tam również po ostatnich wyborach parlamentarnych znacznie wzrosła reprezentacja ugrupowań uznawanych za skrajne. Skrajnie prawicowe i nacjonalistyczne Zjednoczenie Narodowe M. Le Pen jest obecnie największym ugrupowaniem parlamentarnym, a uznawana za skrajnie lewicową Francja Niepokorna J. L. Melanchon’a jest trzecią siłą parlamentarną i w sojuszu z tradycyjną Partią Socjalistyczną tworzy najsilniejszy blok parlamentarny. W tradycyjnie lewicowej Francji to oczywiście znacznie więcej niż lewica może dziś osiągnąć w znacznie bardziej prawicowej Polsce. Jednak przykład francuski pokazuje, że lewica uznawana za skrajną jest w stanie osiągnąć dziś nawet większe poparcie niż tradycyjna socjaldemokracja. Także w Polsce tę tendencję potwierdziły wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich, w której A. Zandberg uzyskał wynik lepszy od M. Biejat.
Oczywiście zarówno baza społeczna lewicy jak i odpowiadające jej główne postulaty programowe znacznie różnią się między Francją i Polską. Przede wszystkim, we Francji znaczącą rolę w wyborach mogą odegrać pracownicy mający imigranckie pochodzenie. Dlatego obrona imigrantów może tam stanowić nośne hasło wyborcze. W Polsce, chociaż imigranci odgrywają coraz większą rolę na rynku pracy, ciągle nie mają oni większego znaczenia, jako wyborcy. Natomiast przez większość polskich wyborców, także tych należących do klasy ludowej, imigranci są w znacznym stopniu (niesłusznie) traktowani, jako zagrożenie. W rezultacie stosunek do polityki migracyjnej, w odróżnieniu od Francji, może być dla polskiej lewicy jednym z najtrudniejszych tematów wyborczych. Wobec przeważającego w polskim społeczeństwie braku zaufania do państwa, także „populistyczne” lewicowe postulaty wysokiego opodatkowania bogaczy i zwiększenia nakładów na powszechnie dostępne usługi społeczne, nawet dla polskiej klasy ludowej, mogą być mniej atrakcyjne niż obiecywane przez prawicę transfery bezpośrednie i przynoszące korzyści głównie bogatym obniżanie obciążeń podatkowych. Również obietnica zahamowania pełzającej prywatyzacji usług społecznych nie jest w społecznej świadomości postrzegana jako szczególnie atrakcyjny kierunek działania. Pokazuje to, że w Polsce sformułowanie projektu lewicowego, który mógłby przynieść „populistyczny” sukces może być trudniejsze niż we Francji. Niemniej przed kolejnymi wyborami wszystko wskazuje, że w Polsce powstrzymanie skrajnej prawicy może nastąpić nie dzięki bardziej efektywnej propagandzie i nawet pewnemu przesunięciu na prawo partii środka (KO, PSL, Polska 2050), lecz dzięki ofensywie „populistycznej” lewicy. W związku z tym należy sobie jednak zadać pytanie: co w polskich warunkach może stanowić populistyczne hasła lewicy?
Populistów definiuje się, jako tych, którzy twierdzą, że to oni mówią w imieniu “zwykłych ludzi” i że “elity” ich oszukują. Dlatego muszą przejąć władzę, by bronić interesów ludu…Łączy ich sposób działania – proste hasła, silne emocje, niechęć do kompromisów i przekonanie, że tylko oni mają rację. Oznacza to, że także polska lewica powinna wskazać „ludowi” elitarnych wrogów, którzy są winni temu, co złe, z którymi będzie walczyć i których okiełznanie wreszcie umożliwi lepsze zaspokojenie potrzeb zwykłych ludzi. Dla lewicy takim wrogiem nie mogą być imigranci, nie mogą być ekolodzy, czy mniejszości seksualne lub obyczajowe, a nawet elity intelektualne. Natomiast takim wrogiem dla lewicy mogą stać się elity finansowe i biznesowe, zblatowane z nimi środowiska polityczne i mechanizmy ustrojowe oddające władzę w ręce potężnych, krajowych i międzynarodowych grup wpływu. Lewica musi także pokazać, że to nie państwo, lecz wielki biznes jest wrogiem małego i średniego biznesu. Przecież to on dyktuje rolnikom niskie ceny skupu płodów rolnych i to on narzuca niewolnicze warunki umów ze swoimi poddostawcami.
Przekonanie naszego społeczeństwa do konieczności walki z tak określonym „wrogiem ludu” może stać się dla lewicy głównym paliwem wyborczym a równocześnie podstawą do sformułowania całego zestawu postulatów programowych takich jak: opodatkowanie wysokich fortun i dochodów, poddanie kontroli działalności wielkich krajowych i międzynarodowych monopoli, walki z „luką VAT i unikaniem opodatkowania (optymalizacją podatkową) oraz z drugiej strony: ochrony pracujących i związków zawodowych, rozwoju usług publicznych, popierania społecznego budownictwa mieszkaniowego, finansowego wsparcia dla rozwoju nauki i techniki a nawet wsparcia poprzez transfery bezpośrednie grup w najgorszej sytuacji materialnej (pomoc społeczna, świadczenia na rzecz niepełnosprawnych itp.).
Janusz J. Tomidajewicz
Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.

Felieton Janusza J. Tomidajewicza, nawołujący do stworzenia w Polsce populistycznej lewicy, przypomina próbę ugotowania francuskiej zupy cebulowej w polskiej mikrofalówce z Biedronki. Ambicje szlachetne, diagnoza częściowo trafna, ale recepta? Cóż, pachnie bardziej egzotyką niż realnym menu wyborczym.
Z pozycji zdeklarowanego liberała (czyli tej wrednej duszy, która wierzy w wolny rynek, instytucje i nie ufa ludziom, którzy zbyt mocno kochają „lud”), widzę w tym tekście wiele zrozumienia dla frustracji społecznej, ale też sporo ideologicznego wishful thinking. Lewica ma rzucić wyzwanie skrajnej prawicy nie poprzez lepsze argumenty, ale przez przejęcie ich broni? Serio? „Populistyczna lewica” brzmi jak pomysł z focus group w piątek o 15:00, kiedy wszyscy chcą już do domu.
Francuskie porównania są ciekawe, ale też mocno nieprzystające. Polska to nie Francja, a Zandberg to jednak nie Melanchon, choć czasem głoszą podobne hasła z podobną powagą wykładowcy z roku zerowego. U nas lewica musi najpierw przestać być subkulturą, a potem może myśleć o byciu ruchem masowym. Przekonanie ludzi, że to wielki biznes, a nie państwo, gnębi mały biznes, wymaga więcej niż jednego felietonu — wymaga cudu komunikacyjnego.
Tomidajewicz ma rację, że potrzeba wskazania realnych wrogów systemowych, tylko że przeciętny wyborca nie myśli w kategoriach oligarchii finansowej, tylko tego, kto mu podnosi czynsz i czemu dziecko nie ma miejsca w przedszkolu. A tam, niestety, winnych jest wielu, nie tylko wielki kapitał.
Lewica nie odniesie sukcesu przez kopiowanie populistycznych technik prawicy. Musi znaleźć własny język: konkretny, przyziemny, a nie akademicki. Musi mówić do ludzi tak, jakby znała ich życie, a nie tylko czytała o nim w „Krytyce Politycznej”. Inaczej znów skończy jako panel dyskusyjny z frekwencją na poziomie zebrania wspólnoty mieszkaniowej.
Zatem: tak, lewica ma szansę. Ale nie jako „populistyczna alternatywa”, tylko jako racjonalna, konkretna i przyziemna opowieść o państwie, które działa. Bo jak nie, to zostaje nam tylko kolejna debata, czy lepiej żyć pod Mentzenem, Braunem czy w symetrycznym zawieszeniu. Wspaniale.
Artykuł oferuje ciekawą diagnozę frustracji społecznej, ale jego recepty pozostają mało przekonujące: polska lewica musi przede wszystkim ugruntować się jako ruch masowy, zakorzeniony w realnych problemach, a nie jako kopia zachodnich eksperymentów czy prawicowego populizmu.
Warto wskazać istotne różnice – wyborca lewicy jest lepiej wykształcony i bardziej światły niż wyborca patoprawicy. Populistyczne hasła w stylu Razem Zandberga nie gwarantują sukcesu. NIe na darmo Razem uważa się za partię ciekawych polityków, bezskutecznie poszukujących wyborców.
Moim zdaniem nie populizm, ale idee wyrównywania szans społecznych połączone z ideami progresywnie rozumianych praw człwieka w wersjach umiarkowanych są lepszą drogą niż populizm, który dla potencjalnych wyborców lewicy może być mało ambitnym programem. To właśnie lewica powinna patoprawicy przeciwstawić idee światłości, edukacji oraz współpracy zamiast darwinizmu społecznego.
A może to już nie ten czas na takie myślenie Prawica-Lewica, może to już było i się nie wróci. Czasy takich podziałów lewica-prawica dawno minęły, to było już ponad sto lat temu, w innym świecie, innych ludzi.
Teraz jest czas ludzi żyjących w wirtualnie a nie realnie, ich poglądy kształtują media społecznościowe. To jest zupełnie inny świat…
Ma Pan rację: lewica-prawica, to XIX i XX wieczne etykiety, ale na razie nie mamy lepszych. Świat wirtualny, social-media być może zmieniają wyobraźnie człowieka (raczej ją zubażając) ale nie zmieniają jego natury. Nadal mamy do czynienia z ksenofobią, nacjonalizmem, rasizmem, antysemityzmem i odrzuceniem nauki jako dość integralny zestaw pogladów. Można to nazwać ciemnogrodem (co jest nazwą adekwatną, ale obraźliwą dla wyznawców) albo prawicą co z kolei jest obraźliwe dla ludzi o poglądach konserwatywnych ale światłych, nie będących szowinistami. Z kolei ludzi wykształconych, wrażliwych na kwestie sprawiedliwości społecznej, równych szans i szeroko rozumianych praw człowieka można byłoby nazywać ludźmi otwartymi (co byłoby adekwatne) ale nie odróżniałoby ich od liberałów, równie światłych ale inaczej myślących o wolnosci i demokracji. Stąd stare etykietki może są coraz mniej prezycyjne ale chyba nadal poręczne w pozycjonowaniu ludzi na scenie politycznej.