Marek Jastrząb: Opowieści przydrożnego arystokraty8 min czytania


11.07.2024

Królewna Fafulina, pierwsza oferma z pobliskiego kraju, stała się wkrótce panną do wzięcia od zaraz. Co się tyczy jej rodziny, to pewnego dnia przestała istnieć, a pozostałą częścią dworu zatrzęsła plotka, że zalecać się do niej postanowił Zagryzek, krewki tetryk, sflaczały lowelas i znany fanfaron z dynastii podrzutkowej. Był z niego dosyć wiekowy młodzian, który obiecywał przy świadkach, że spuści manto każdemu, kto by mu się ośmielił przeszkodzić w konkurach. Wszyscy jednak wiedzieli, jak fatalnie pudłuje z bandoletów i niemrawo wywija bambusową szablą, nikt więc zdrowy na rozumie nie miał ochoty wierzyć w jego przechwałki. Mimo to zadufany w sobie Zagryzek wsiadł na pomyloną szkapę i z animuszem w gąsiorku wyruszył na podbój serca królewny.

*

Dużo by mówić, ile miał przygód, ale mówić o tym nie warto, bo już po kilku tygodniach trafił do pałacu bram. Był zmordowany od dźwigania kobyły, która co prawda nie umiała mówić, ale za to pięknie rżała ludzkim głosem.

Wycieńczony, dowlókł się do głównej stodoły dworzyszcza, gdzie lokaj w akselbantach, zamiast uniżenie prosić go na pokoje, dał mu talara i oznajmił:

rad jestem poczciwcze, żeś zawitał w moje za wysokie progi, wszelako daremnie ponosiłeś mozoły, albowiem tu jadła, napitku, ni tym bardziej barłogu nie uświadczysz. Ducha jednak nie trać, gdyż zaraz za lasem sterczy szklana góra, a na tej górze karczma. Gdy tam dojdziesz, obrok mieć będziesz, a i szkapa też sobie odsapnie.

Już się zamachnął, by drzwi zatrzasnąć, kiedy Zagryzek rzekł:

słuchaj no, ropuchu niemyty, jestem Zagryzek, a więc nie byle sroka, toteż prowadź mnie do królewny, bo inaczej przeflancuję ci ucho lewe na prawą stronę i będą cię brali za trędowatego.

Rozsierdzony lokaj wziął się pod boki, zarechotał żwawo , a na jego twarz wystąpiły cętki. Z wyraźną wzgardą zlustrował zaświnione szaty Zagryzka, w przeczyste niebo wzrok wbił i parsknął:

Jeżeli chodzi o królewnę, to ona już nie jest królewną, a pomywaczką srebrnych statorów, które miłościwie zezwalamy jej pucować. Jako była władczyni, mieszka w karczmie na szklanej górze. Skończył się nam feudalizm i od dwóch dni mamy republikę, a ja zostałem jej najjaśniejszym prezydentem. Doszły mnie wieści, że pozbawili cię tronu, berła i wszystkich termoforów, ale nie frasuj się: na razie nie są to wiadomości sprawdzone, tylko jakieś niesprawdzone słuchy. Szwankują mi donosiciele, ponieważ republika, to u nas ustrój niemowlęcy i w asortymencie tajnej policji mam niedobory. Starzy szpicle nie mają powodu służyć mi aż do śmierci, a nowych się jeszcze nie dorobiłem.

Prezydent kichnął w rękaw i prawił dalej tak:

Ja tu z tobą gadu-gadu, ale czy jest sens narzekać z tobą, skoro z ciebie królewska gadzina? W koperczaki się zachciało na stare lata? Prorokuję ci tedy, że wkrótce za banitę brany będziesz i w żadnym przyzwoitym pałacu miejsca nie zagrzejesz.

Zagryzek wszelako nie miał zamiaru martwić się przy fagasie. Monarszą głowę swoją władczo podniósł na znak, iż co do losu żywi inne przekonania, wyminął go, wziął szkapę na barana i ruszył do karczmy na górze, ale że góra była szklana, śliska i niedostępna, szkapa zaś ciężka, Zagryzek stwierdził, że zanim dojdzie do karczmy, ducha wyzipie.

niech to dunder świśnie – krzyknął.

I dunder rzeczywiście świsnął jak na zamówienie.

Królewicz zdumiał się.

Na wszelki wypadek odmówił trzy pacierze za spokój duszy dundra.

Poskutkowało; ucichło i w całej przyrodzie było jak na zamówienie: ptaki ujadały sopranami, strumyk wił się i szemrał po parowach, a góra z królewną stała sobie niziutko, więc z łatwością wlazł na nią i do drzwi karczmy zapukał.

Te natychmiast otworzyły się zapraszająco, lecz królewicz nikogo nie ujrzał, więc pomyślał sobie tak:

Mój ty dunderku roztomiły, pomogłeś mi się tu wgramolić, pomóż więc, bym był jak ongi, przystojny, młody i miał królestwo, a zmówię za ciebie ze trzy następne pacierze .

Kiedy skończył modlitwę, powiał solidny wiatr: karczma w pałac się zamieniła, a dawniejszy prezydent trzepał pokłonami kobierzec. Zagryzka pod kolana ucapił i zaniósł do sali tronowej, gdzie szykownej urody panna, z garkotłuka na królewnę przeflancowana, witać go poczęła zawzięcie.

Co sobie naobiecywali, jaka między nimi wybuchła sympatia, siła by mówić. Dość, że wkrótce odbyło się ich nieskromne weselisko i ja na nim byłem i beczki z miodem taszczyłem.

*

Za górami, ale i za lasami, żył sobie smok wielce potężny. Tak wielce, że z wyjątkiem króla Zagryzka wszyscy się go lękali. Król był zupełnie zadowolony z tego, że smok pożywia się jagódkami, a nie jego poddanymi i nie pragnie niczego więcej, aniżeli być smokiem, który straszy.

Onże smok z okrutnym upodobaniem nie mył uszu, bo miał trzy głowy i na każdej po parze, co mu się myliło i trudno mu było się połapać, które z nich są już czyste, które zaś jeszcze nie. A że był nie bardzo rozgarnięty i szybko się zniechęcał, we wszystkich trzech głowach naraz miał taki młynek – musiał coś zjeść. Ale co tu zjeść, kiedy jagódki zabrali źli ludzie? Podrapał się smok w swoje głowy, ale nic poczciwego nie wymyślił, tylko zalał się łzami.

Z tego zalania powstała rzeka, w której, w chwilach wolnych od panowania, raczył pluskać się Zagryzek. Codziennie to robił i jego poddani również. Nie pływali wszelako, tylko brodzili po płytkiej stronie, ponieważ głębia zajęta była przez Marszałka Dworu, który dysponował miejscówką na wielodzietną rodzinę. Marszałek, z powodu próżniactwa, uczynił się bardziej tłusty, niż mądry, co mu nie przeszkadzało nurkować we łzach smoka i złorzeczyć na swój los. Właśnie jego los, gdyby nie był taki het zły, byłby z pewnością o niebo lepszy.

Wracając do smoka, to wypada rzec, iż siał on spustoszenie i był już tak gruby, że wśród pozostałych smoków odróżniał się fałdami na wszystkich paszczach. Zamiast ogni z siarką, wychodziły mu z jadaczki krótkie serie pogodnych płomyków, a chcąc być potworem z prawdziwego zdarzenia, przerzucił się z jagódek na godziwe żarcie poddanych królewicza. Jeszcze żywi byli zastraszeni, a nadgryzieni – do niczego, toteż królewicz chodził po pałacu jak struty i nie mógł znaleźć sobie miejsca.

Z początku szedł smokowi ten zwyczaj na zdrowie i szedłby mu tak dalej, gdyby nie Zagryzek, który wypuścił z głowy rezolutną myśl polegającą na tym, by go zniechęcić do wyżerki ludzi z tej okolicy i przekonać do podróży w okolice całkiem odległe, gdzie mógłby swobodnie pastwić się nad mieszkańcami innych krain.

W tym celu wysłał do niego parlamentariusza, który wrócił nie zanadto kompletny, ale rozradowany, gdyż bydlak zamiast głowy zjadł mu tylko parę złudzeń i na koniec rzekł: – sprzykrzyło mi się być postrachem w tym rejonie, gdyż dostałem faks od szwagra, również smoka, ale jarosza, który prosi, bym nauczył go ziać ogniem piekielnym, co mu ostatnio nie wychodzi, jako że w epoce lotów kosmicznych nikt nie chce się bać bez wyczerpującego uzasadnienia. My, ziemskie straszydła, jesteśmy teraz dobroduszne i jeżeli ktoś w nas wierzy, to raczej z litości, a nie wewnętrznej potrzeby.

Zasmucił się, lecz smutku nie przerywając, tak dalej mówił: – dawniej straszyło mi się jak po maśle. Byłem kudłaty i rosochaty, miałem jagódek w bród, a nie durne zaświadczenia o ich przejściowej nieobecności. A co mam dzisiaj? Oto Zagryzek nasyła mi żylastego typa! Jesteś niestrawny, a ja nie znoszę gotowanych posłów!

Rozżalił się i potarmosił wysłańcem, ten zaś ledwie żywy z niepokoju, powiedział: – szanowny panie smoku, wiem ci ja, że jesteś anachroniczny i lada jakie UFO potrafi cię wyrolować ze zgrozy, ale, chociażeś przestarzały, to daj sobie zaszczepić trochę obwodów scalonych, a wyjdziesz na nowoczesne straszydło.

Żebym tak zdrów był – ucieszył się smok znienacka i nabrał w płuca powietrza, aż się las przerzedził, a rzeka wybrzuszyła. Lecz za chwilę zwiesił środkową głowę, czułki po sobie położył i zamamrotał cieniutko: – a co, jak mi wysiądą baterie?

Umyślny ręce rozłożył i czując, że smok się wzdyma od podejrzliwości, począł cmokać, bo mu nic lepszego nie przyszło do głowy. Stracił fantazję, lecz cudem nie stracił kontenansu i rzekł: – to i co, luba maszkaro? Jeżeli tak się stanie, to podłączymy cię do zapory na rzece z twoich łez i wszystko będzie cycuś. A bodaj cię, stary zbereźniku, ty to masz fart – powiedział i pocwałował do innej bajeczki, gdzie na złotym tronie siedział zakatarzony Morał.

Marek Jastrząb

Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.

 

źródła obrazu

  • jastrzab: BM

One Response

  1. Paweł 11.07.2024