24.09.2024
Nie widziałem z bliska, jak wielka powódź zdewastowała Dolny Śląsk. Widziałem natomiast, co się stało z Nowym Orleanem, gdy na przełomie sierpnia i września 2005 roku nawiedziła go „Katrina”.
„Nikt się nie spodziewał, że tamy puszczą” – powiedział 1 września 2005 prezydent George W. Bush, trzy dni po tym jak puściły. Tymczasem mówiono o tym od lat. W gazetach, w telewizji, wszędzie. Rok wcześniej “National Geographic” zamieścił obszerny scenariusz wiszącej w powietrzu katastrofy. Ostrzegały nawet agencje rządowe. W 2001 roku FEMA (Federal Emergency Management Agency), czyli agenda rządu, która wkracza do akcji, gdy dochodzi do katastrofy tej natury, ale także zajmuje się oceną zagrożeń, (Google jako założycieli FEMA, w 1979 roku, wymienia prezydenta J. Cartera i jego Doradcę ds. Bezpieczeństwa Narodowego, Z. Brzezińskiego) nazwała huragan w Nowym Orleanie jednym z trzech najpoważniejszych i najbardziej prawdopodobnych zagrożeń kraju. Pozostałe to atak terrorystyczny na Nowy Jork i trzęsienie ziemi w San Francisco.
Woda zalała około trzy czwarte miasta. Zniszczyła około 150 tysięcy budynków. Oficjalna liczba ofiar to blisko 1400 osób, zaś straty materialne oszacowano na ponad 186 miliardów dolarów.
Dolina Missisipi zajmuje przestrzeń dwa razy większą niż doliny Nilu czy Gangesu, i piętnaście razy większą niż dolina Renu. Aby utrzymać rzekę w ryzach od stuleci posługiwano się systemem tam. Ale Mississippi sama buduje tamy. Kiedy rzeka wylewa, wpierw pozostawia po sobie ciężki osad, tworząc kawałki lądu blisko swego koryta. Na takiej właśnie naturalnej “tamie” powstał Nowy Orlean, a Dzielnica Francuska (French Quarter), najsłynniejsza część miasta, to najwyżej położony fragment tamy stworzonej przez naturę. Do połowy XIX wieku długość sztucznych tam postawionych po obu stronach rzeki przekroczyła 1500 kilometrów, a w niektórych miejscach tamy miały ponad 10 metrów wysokości. Zmieniły one dynamikę przepływu wody w rzece. Bez nich nawet mocno wezbrana woda rozlewa się stosunkowo łagodnie na przybrzeżne tereny. Ale gdy pęka dziesięciometrowa zapora, rzeka eksploduje z ogromną niszczycielską siłą. Tamy budowano, aby uchronić się przed powodzią, a jednocześnie potęgowano w ten sposób zagrożenie w przypadku, gdy dzieło ludzkich rąk z jakichś powodów nie wytrzyma naporu rzeki.
Naturalne wylewy Missisipi użyźniały okoliczne bagna. Dziś te bagna obumierają. Co roku ubywa około 70 kilometrów kwadratowych ziemi, która stanowi bufor między miastem i sztormem nadciągającym od oceanu, naturalną ochronę przed huraganami. Ochronę coraz słabszą. Co 38 minut wybrzeże Luizjany traci kawałek ziemi wielkości boiska futbolowego.
Również Odra, w wyniku działań człowieka, zmieniała swój bieg. Kiedyś była rzeką silnie meandrującą, przez setki lat jej bieg został jednak „wyprostowany”. I właśnie to prostowanie, zdaniem wielu ekspertów, nie wychodzi i rzece i nam na zdrowie.
Miesięcznik „Dzikie życie” to jedyne w Polsce czasopismo podejmujące tematy ochrony przyrody, prawa, etyki czy filozofii w kontekście środowiskowym. Znalazłem tam rozmowę o powodziach z dr. Andrzejem Jermaczkiem, biologiem, zajmującym się od lat m.in. terenami podmokłymi. Zapytany o to, dlaczego nie uczymy się na błędach, gdy idzie o powodzie, dr. Jermaczek odpowiada:
„W kwestii powodzi wydajemy się niewyuczalni. Od dziesiątków lat politycy, hydrotechnicy i wszelkiej maści technokraci powtarzają jak mantrę, że wały, tamy, coraz to wyższe, gigantyczne zbiorniki i budowle hydrotechniczne, uchronią nas od powodzi. Społeczeństwo, choć w innych sprawach podejrzliwe, w to akurat wierzy. Kupuje działki, buduje domy, drogi i fabryki kilka metrów poniżej poziomu rzeki. Bo przecież za wałami jest bezpiecznie. Tymczasem coraz częściej przekonujemy się, że ta wiara to czysta naiwność i głupota. Nad Narwią, Biebrzą i Bugiem powódź jest co roku, ale tam ludzie w dolinach mają łąki, a domy stawiają na wzgórzach. Tej mądrości nauczyło ich życie i prosta obserwacja przyrody. Zachowali odrobinę pokory wobec przyrody, wiedząc, że nie cała przestrzeń należy do nas, że czasem trochę trzeba ustąpić przyrodzie.”
Na pytanie co zrobić, aby minimalizować katastrofalne skutki powodzi dr. Jermaczek odpowiada: Przede wszystkim skończyć z odpychaniem wody jak najdalej od siebie. (…) „Wodę trzeba zatrzymać wszędzie, gdzie się tylko da nie powodując istotnych szkód, trzeba pozwolić jej się wlać, swobodnie rozlać i wsiąknąć.”
Nawołuje do tego, aby propagować mikro-retencję i odtwarzać tereny podmokłe. W ciągu ostatnich kilkuset lat powierzchnia mokradeł, skurczyła się w Polsce o ⅔. To jest prawdziwa przyczyna powodzi. Nazywa mokradła olbrzymią gąbką chłonącą wodę. To samo słyszałem od hydrologów w Luizjanie.
„Cała tajemnica tkwi w tym – to znów dr. Jermaczek – że wody nie należy, jak to dotychczas robimy, poganiać – jej spływ trzeba wszelkimi sposobami spowalniać. Trzeba ją zatrzymać w podmokłych lasach, na łąkach, torfowiskach, w szerokich, naturalnych, zalesionych dolinach rzek i potoków. Wszędzie tam różne nasze interesy muszą zostać podporządkowane wodzie. Tymczasem w prawie wszystkim, co dziś robimy, ciągle dominuje trend przeciwny. Wciąż systematycznie zamykamy wodę w betonowych, wąskich korytach, kawałek po kawałku odcinamy wałami fragmenty zalewanych dolin, na międzywałach wycinamy ostatnie kawałki łęgów czy zarośli.
Ani bobry, ani ekolodzy nie są przyczyną nieszczęść. Realnej ochrony przed powodziami nie zapewni nam ślepa wiara w skuteczność techniki. Zapewnić ją może tylko radykalna zmiana dotychczasowego podejścia do przyrody.”
A teraz najciekawsze: rozmowa, na którą powołuję się wyżej, miała miejsce latem 2010 roku.
Do tych uwag fachowca mogę tylko dodać, że komisja badająca atak terrorystyczny na Amerykę 11 września 2001 roku sformułowała cenną, choć nie odkrywczą myśl: “Wyobraźnia nie jest talentem, którym zwykle obdarzone są biurokracje.”
Andrzej Lubowski
Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.
Gdzieś do roku 2020 na łamach SO publikował przemyslenia, informacje, zdjęcia i filmiki dotyczące zatrzymywania wody, zwłaszcza w górach Piotr Topiński. A także domysły, dlaczego wciąż funkcjonuje przeciwny trend.
Pozwolę sobie przypomnieć jeden z artykułów:
https://studioopinii.pl/archiwa/199306
Bardzo ciekawy tekst. Idąc Pana tropem natrafiłem na filmik dr. Topińskiego pt. “Bobry w górach są zbawieniem”. Bardzo na czasie.
No cóż. Zawsze podporządkowywaliśmy sobie naturę to ona teraz podporządkowuje sobie nas. Chyba nie jesteśmy w stanie zmienić swojego myślenia. Nikt nie chce być nazwany ekoterrorystą.