26.02.2025
Na ipeenowski przypadek Jana Wejcherta naprowadził mnie post Sławomira Cenckiewicza z 16 lutego na platformie X. Ponieważ wziąłem sobie do serca ocenę jego byłego kolegi – dr. P. Gontarczyka – że ustalenia pana Sławomira lustracyjne balansują na granicy faktu i fikcji, groteski i powagi, podążyłem śladem informacji z tego postu. Okazało się, że S. Cenckiewicz ma na uwadze inny post – ideologicznego „bliźniaka” – Piotra Woyciechowskiego z 4 lutego 2025: W najnowszym numerze „Aparatu Represji w Polsce Ludowej 1944-1989” opublikowano kapitalny tekst Rafała Olberta o współpracy założyciela ITI (TVN) Jana Wejcherta ze Służbą Bezpieczeństwa jako TW o ps. „Konarski”. Gdyby ten artykuł ukazał się 15. lat temu miałby moc małej bomby „A”. Czy aż tak? A może jest tak, znając tendencję członków „sekty zadymiarzy lustracyjnych”, że byłby to i jest mały kapiszon? Sięgnąłem zatem po zachwalany artykuł.
Ten artykuł ukazał się w organie IPN, gdzie są przemieszane ziarna z plewami, z przewagą plew. Po drugie, Rafał Olbert nie znajduje się w wykazie nauki polskiej, to znaczy, że nie jest nawet doktorem. Rzeczywiście, jest on pracownikiem archiwum IPN we Wrocławiu w stopniu magistra; zapewne magistrem historii. Po trzecie, zgodnie z tezą Piotra Woyciechowskiego szukałem w artykule dowodów na faktyczną współpracę Jana Wejcherta z SB w charakterze t.w. I co? I nic. To lektura wyjątkowo frustrująca bo liczący 40 stron (10 właściwie bo 30 stron do wybór dokumentów) tekst właściwie jest o niczym. Ale o tym poniżej. Tekst magistra R. Olberta wprawia rasowego naukowca w zdumienie już od pierwszego zdania: W opisywaniu współpracy Jana Wejcherta z kontrwywiadem Służby Bezpieczeństwa skupiano się dotychczas głównie na analizie zapisów ewidencyjnych oraz akt paszportowych biznesmena zachowanych w Archiwum IPN1, nie dysponujemy bowiem teczkami dotyczącymi jego osoby – ani personalną, ani pracy tajnego współpracownika (TW) ps. „Konarski”, zwerbowanego przez por. Waldemara Więckowskiego z Wydziału II KS MO w marcu 1976 r. (s. 659).
Jeśli nie dysponujemy tzw. corpus delicti Jana Wejcherta, to na jakiej podstawie magister konstatuje współpracę… zwerbowanego? Tę „współpracę” autor będzie się starał wykazać na podstawie innych zachowanych dokumentów SB, które najpierw omówi a następnie przytoczy w aneksie. Owszem, jak to kilka razy prof. B. Górka dowodnie wykazał, teczki tajnego współpracownika nie są konieczne do udowodnienia mu rzeczywistej współpracy. Dlatego z uwagą przestudiowałem aneks dokumentacyjny dołączony do artykułu, jako że na lekturę pierwszej części studyjnej artykułu – najzwyczajniej jest szkoda czasu.
Zanim autor przystąpi do omawiania przypadku J. Wejcherta, powołuje się na dotychczasową historię badań tego zagadnienia, na: dziennikarzy z Dorotą Kanią na czele, na blogera M. Mądrzaka oraz na dr historii Justynę Błażejowską. Pani Błażejowska marginalnie dotknęła sprawy J. Wejcherta przy zajmowaniu się biogramem oficera W. Więckowskiego, który zarejestrował J. Wejcherta. Z lektury studium magistra nie wiadomo, w jaki sposób były sporządzone te dokumenty: odręcznie czy na maszynie. Nie wiemy też, czy J. Wejchert podpisał zobowiązanie do współpracy, czy znał swój pseudonim, czy jakakolwiek notatka jest jego autorstwa. Autor nie stara się przeprowadzić krytycznej analizy materiałów, lecz interpretuje je według z góry ustalonej tezy: skoro J. Wejchert został zarejestrowany jako t.w., to te papiery są dowodem na rzeczywistą współpracę. Na użytek tej tezy nie dostarcza nam żadnych argumentów oprócz domniemań.
Żaden z przekopiowanych dokumentów nie jest podstawą do twierdzenia o rzeczywistej współpracy J. Wejcherta, bowiem nie ma w nich dowodów na to, że on przyjął jakiekolwiek zadanie od funkcjonariuszy SB i je wykonał! Nie można na podstawie skompletowanego dossier również wykazać, że był rzeczywistym tajnym informatorem. Nie wiemy, w jakim rzeczywistym trybie spotykał się z oficerami SB: operacyjnym czy pozaoperacyjnym, nie wiemy jak faktycznie był przez esbeków traktowany. Gdyby Jan Wejchert był faktycznym tajnym współpracownikiem, to główni „zadymiarze lustracyjni” dawno by mu tu wykazali przy akompaniamencie mediów prawicowych. Tymczasem dla potrzymania w mediach tego tematu, zlecono zagadnienie kandydatowi nauk, nie przyrównując, jak jakiemuś „ipeenowskiemu słupowi”. Tym sposobem instytucja IPN sama dostarcza argument na rzecz tezy, że dotychczasowa formuła jego funkcjonowania wyczerpała się.
Czy artykuł R. Olberta jest tylko nieudanym ślepakiem? Bynajmniej nie. Kandydat do nauk sam sobie wrzucił granat na własne podwórko, imputując rzeczywistą współpracę Janowi Wejchertowi. Pamiętać należy, że stwierdzenia o współpracy… zwerbowanego bez dowodów, stanowią dla spadkobierców podstawę do wytoczenia sprawy sądowej o zniesławienie. Na podstawie załączonego dossier możemy jedynie dywagować nt. charakteru kontaktów z SB Jana Wejcherta zarejestrowanego w charakterze t.w., natomiast dossier nie uprawnia nikogo do stwierdzenia rzeczywistej jego współpracy jako zawerbowanego. Tak więc na podstawie opublikowanego artykułu, a zwłaszcza dossier, Jan Wejchert nie jest esbeckim, ale ipeenowskim przypadkiem. Kolejnym zresztą. Nachodzi mnie smutna refleksja związana z tzw. listą Wildsteina, jednym z najbardziej hańbiących wyczynów gwiazdy prawicowych mediów, której upublicznienie doprowadziło do wielu ludzkich dramatów. I tylko ludzi pozbawionych elementarnej ludzkiej wrażliwości może cieszyć fakt, że niewinni ludzie muszą udowadniać, że nie są wielbłądami.


„I tylko ludzi pozbawionych elementarnej ludzkiej wrażliwości może cieszyć fakt, że niewinni ludzie muszą udowadniać, że nie są wielbłądami.”
*
Na tego rodzaju pomówieniach i szkalowaniu ludzi, a w przypadku Jana Wejcherta pamięci o ludziach, opiera się cała filozofia „historyków prawicowych”. Cudzysłów ilustruje rzetelność takich osób, a jeszcze bardziej ich pożal się boże zapał rewolucyjny, wykazywany wobec przeciwników politycznych, lub ludzi, którzy coś znaczą albo znaczyli. Te paskudne praktyki zapoczątkowała haniebna sprawa listy Wildsteina czy książka Gontarczyka i Cenckiewicza o Lechu Wałęsie. Potem już poszło łatwiej. Kolejne rzesze „historyków IPN” produkowały i produkują własną, a nie esbecką historię naszej przeszłości. Osoby które wymienił Profesor Obirek, z nie wymienionych Jan Żaryn czy kandydat obywatelski, doktór Karol Nawrocki to byli i są nadal niehonorowi patroni tego rodzaju fałszowania przeszłości w myśl prawicowego kłamstwa historycznego. Symptomatyczne, że ludzie ci bywają na ogół słabiej wykształceni i gorzej wykwalifikowani niż ich rówieśnicy, a ponadto mają poważne problemy ze zwykłą. ludzką przyzwoitością, żeby nie powiedzieć iż są szubrawcami.
Ostation, w zalążku ze śmiercią Ks. Michała Czajkowskiego (ur. 3 października 1934 w Chełmży, zm. 15 lutego 2025 we Wrocławiu) pojawił się na łamach portalu Więzi wspomnieniowy artykuł red. Zbigniewa Nossowskiego, Miejsce na ciszę. Ks. Michał Czajkowski. To bardzo życzliwe wspomnienie zgodnie z łacińska sentencja de mortuis nihil nisi bene. Jak pisze Nosowski, „ Jestem zwolennikiem zasady, by w chwili śmierci o zmarłych mówić dobrze, albo wcale. Powiem więc, że doznałem dzięki Michałowi sporo dobra”. Jak się domyślam chodzi o przemilczenie faktu współpracy Ks. Czajkowskiego z ubecja, o czym redakcja swego czasu obszernie informowała. Można o tym wszystkim przeczytać w Wikipedii gdzie słusznie napisano, ze „Był jedynym duchownym Kościoła katolickiego w Polsce, który przyznał się do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Jego przykład nie okazał się zaraźliwy. Wiadomo, ze współpracowało około 10 procent kleru katolickiego. Ci, którzy milczą na ten temat cieszą się społecznym szacunkiem. Jedynego, który się przyznał otoczyło wrogie milczenie. Michal był moim przyjacielem i takim pozostał do konca, również dlatego, ze miał odwagę przyznać się do współpracy. Jednocześnie mam w głębokiej pogardzie tych wszystkich, który rzucali w nim kamieniami, choć sami mieli na sumieniu więcej niż on i żadnych z jego prawdziwych zasług.
Współpraca ze służbami specjalnymi PRL to szeroki i wcale niejednoznaczny obszar historii. Czym innym była współpraca z wywiadem PRL, do jakiej np. miał odwagę przyznać się Andrzej Olechowski, a czym innym współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa. Różne były motywy i historie takiej współpracy. Od co najmniej 200 lat wiadomo jakimi metodami służby specjalne werbują współpracowników – najczęściej wykorzystując ludzkie słabości, trudne sytuacje życiowe, nieszczęśliwe przypadki, etc. Wiele środowisk, zwłaszcza opiniotwórczych i wyznaniowych było penetrowanych przez SB, które stało na straży stabilności systemu politycznego. Sami funcjonariusze SB jak każdej biurokracji również fabrykowali tę współpracę, wciągając na listy ludzi, którzy nie wyrazili zgody albo o tym nie wiedzieli. Po 1989 r. ci sami agenci SB niszczyli dokumentację tajnych współpracowników w stopniu, który zaciemniał bądź wręcz uniemożliwiał ustalenie stanu faktycznego. Dodatkowo środowiska polityczne, zwłaszcza prawicowe, od początku wykorzystywały wiedzę bądź podejrzenia współpracy różnych osób do walki politycznej. Tak też stało się z IPN, którego powstanie tłumaczono pobudkami szlachetnymi, a który z czasem stał się narzędziem prawicy do zwalczania przeciwników politycznych przez pomawianie, szkalowanie, oczernianie i konfabulowanie na temat współpracy z SB.
*
Znając, także z własnych doświadczeń, różne historie ludzkie z tamtego okresu jestem przekonany, że najbardziej ucierpieli ludzie niewinnie pomówieni, albo tacy którym uczciwość nakazywała przyznać się do współracy jak wspomniany Ks. Michał Czajkowski. Ci ludzie skupili na sobie gniew społeczny podsycany przez wspomnianych „prawicowych historyków” i takich samych polityków, cierpiąc za wszyskie grzechy, zwłaszcza takie których nie popełnili. Prawdziwi szubrawcy, współpracujący dla kariery, pieniędzy, innych apanaży, w większości pozostali niejawni i ukryci, a szanse, że sie o nich dowiemy są znikome. Stąd wniosek, że IPN w obecnej formie jako upolityczniona instytucja zaszczuwania ludzi powinien zostać zlikwidowany, a akta które zgromadził powinny zostać przekazane do archiwów państwowych. Dostęp do nich powinien być publiczny, a środowisko naukowe powinno ze swojego grona eliminować nierzetelnych historyków, niezależnie od tego czy są „prawicowi” czy obarczeni innymi defektami rzeczowymi.
W SB rozgraniczano tzw. krajówkę i wywiad cywilny (Departament I MSW). Chociaż wywiad cywilny uznawał się za arystokrację służb specjalnych PRL, to był integralną częścią SB MSW. Również kontrwywiad (Departament II) uważał siebie za coś więcej, niż SB. Typowy to objaw megalomanii. Do wywiadu trafiali zasadniczo osobnicy po studiach a potem przechodzili lepsze przeszkolenie operacyjne niż w krajówce. Niemniej jednak wokół wywiadu cywilnego byli jego funkcjonariusze roztaczają mit operatywności, który w zderzeniu z realiami operacyjnymi jest nader groteskowy. Np. w latach osiemdziesiątych wywiad cywilny był po prostu zbyt biedny, by osiągnąć dostateczny poziom operatywności w krajach kapitalistycznych.
Tego rodzaju niewydarzonych badaczy najwyraźniej nie obowiązuje reguła „in dubio pro reo”, Ciekaw jestem czy przypomnieliby ją sobie w przypadku spotkania się z zarzutem dokonania przestępstwa zniesławienia….
Na mój krótki komentarz do sprawy Ks. M. Czajkowskiego otrzymałem kilka obszernych i niekiedy poruszających komentarzy. Poruszyłem ja również w rozmowach telefonicznych. Niestety moi rozmówcy nie zdecydowali się na umieszczenie komentarzy w SO. Szanuje ich decyzje, ale żałuje, ze sprawa nie znajduje należytego oświetlenia z różnych stron. Może kiedyś to się stanie kiedy ludzie kosciola zrozumieją, ze na fałszywie rozumianej solidarności grupowej stworzyli fałszywy mit niezłomności ludzi swojej instytucji, której ofiara padło całe społeczeństwo.
Przypominam sobie moment, kiedy pisowska władza zarządziła autolustrację, Większość pracowników naszej instytucji (naukowej) przyjęła to do aprobującej wiadomości.. Wcześniej sprawa stanęła na na zebraniu ogólnym, podczas którego jeden z profesorów oświadczył, że „nie będzie donosił na samego siebie” – bo to wbrew prawu i logice. Lustracja jest zadaniem władzy, a nie zwykłego obywatela, w związku z tym on odmawia. Akcję odwołano, ale lustratorzy ciągle dobrze się mają i nadal niszczą ludzi…