25.04.2025
Niekiedy oglądam stare westerny. Wiatr hula po prerii, na horyzoncie drewniana chałupa, a w jej środku pompa, by tamtejsza podbijaczka Zachodu nie wychodziła w pluchę, gorąc czy zamróz i nie mordowała się przynoszeniem ciężkich wiader wody ze studni (u nas, nad Odrą i Nysą, do niedawna były w użyciu koromysła).
*
Postęp w sprawach technicznych jest ogromny. Aliści nierównomiernie rozłożony on jest; w Indiach, lepianki sąsiadują z luksusowymi wieżowcami naszpikowanymi elektroniką, wiodący pustynne życie nomada z Arabii Saudyjskiej posiada telefon satelitarny umożliwiający mu łączność z wielbłądem, a w Korei Północnej spora większość społeczeństwa opycha się trawą po to, by kilku kacyków mogło sobie pozwolić na kąpiele w luksusach.
Do jakiej zapadłej dziury nie wejdziesz, ludzie mają bidony i komórki. Cała globalna wiocha nazywana Ziemią, zalana jest jednakowością, identycznymi stacjami benzynowymi, plastikowym wyposażeniem, bliźniaczą zawartością supermarketów, identycznymi metkami, strojami, fryzurami i kałasznikowami. Od Alaski po Madagaskar ciągną się bezmiary McDonaldów. Od tajnych lodowców na pustyni Gobi po niewidoczne lasy deszczowe Islandii, mamy amerykańskie ciągoty za namiastkami dobrobytu.
*
Zamorskie języki z powodzeniem zagnieździły się w umysłach Polaków. W przeszłości dopadały nas makaronizmy, germanizmy, rusycyzmy, francuskie zapożyczenia i weszły nam w generalny mózg. Rzutowały na poetykę naszych wypowiedzi. Jednakże bądźmy sprawiedliwi: nie tylko myśmy robili za papugi.
Cały świat opanowały anglojęzyczne łamańce; przyszła moda na zachwyty i przeproszenia po tamtejszemu: – wow lub sorry. Wyrażenia te śmigają również po polszczyźnie. Panoszą się po miedzach z płaczącymi wierzbami. Nie ominęły igloo, zagnieździły się na pustkowiach Bliskiego Wschodu, dotarły do krain turbanów, meczetów i dromaderów. Znalazły też przytulisko na Antarktydzie i niedługo niedźwiedzie polarne zaczną porykiwać w dialektach amerykańskich.
Mówiąc krótko, moda na zapożyczenia jest powszechna. A jeszcze krócej: wszystkie nacje zaakceptowały ją bez oporu. Pogodziły się, że jest to język międzynarodowy, uniwersalny i wspólny, jak zatrute powietrze. Afryka i Europa, uległy owemu snobizmowi i nie ma przed nim ucieczki; czy to w Chinach, czy na wyspach Olaboga, w byle zakątku planety, znajduje się Zulus szwargoczący po globalnemu. A równocześnie brakuje nam elementarnej wiedzy o odrębnej umysłowości mieszkańców i obca nam jest złożona historia krajów, które chcemy nawracać na nasze przekonania o tym, co dobre i o tym, co złe.
*
Z przerażeniem odkrywam, że nauczono mnie zachwytu nad ulepszaniem swojego istnienia, niecierpliwości oczekiwań na techniczne nowinki, przełomy i rewelacyjne kroki do przodu.
Tum się rozmarzył: ech, gdyby nie było lawiny komórek i cybernetycznej sieci, a do Australii jechało by się z pół roku, gdyby Hitler i pomniejsze Putiny nie mieli naśladowców chcących rozwalić świat, gdyby nie trapiły mnie informacyjne chaosy i natłoki zbędnych wynalazków, gdyby nie dręczyło naskórkowe rozumienie świata, mógłbym się znieść bez wysiłku. A tak, poddałem się szybkiej nudzie i łatwym dekoncentracjom! Stwierdziłem więc, że uległem przymusowej fascynacji postępem. Że już nie chcę być wielofunkcyjnym połykaczem doznań i wolę zostać wczorajszym człowiekiem (niegdysiejsza subtelność, wrażliwość czy umiar w postępowaniu, zostały zastąpione bezrozumnym pędzeniem na oślep i gremialną zgodą na podpalenie globu)!
*
Nic nie zastąpi głodu mojej ciekawości. Koniecznie potrzebuję spojrzenia racjonalnego. Chodzenia wśród realiów, śmiałego poruszania się pomiędzy namacalnością faktów. Rezygnacji z nieodgadnionych tajemniczości, ucieczek od niedopowiedzeń, intuicyjnych mgławic i furkotu wyobraźni.
Fredro w Zemście włożył w usta Cześnika następujące zdanko: znaj proporcje, mocium panie. O proporcjach więc pogadajmy.
Ciekawość wszystkiego, najmniejszych i największych zjawisk, ulotnych i trwałych zdarzeń, procesów zachodzących wewnątrz i na zewnątrz mojego organizmu, biologia, psychologia, matematyka, astronomia, te poznawcze dziedziny nauki udowadniają mi, jak mało wiem i jaki ze mnie paproch wobec nieskończoności wszechświata.
Nieskończoność, to pojęcie matematyczne. Niewyobrażalne; popycha człowieczą myśl w stronę pokory: pokazuje, jakim panem jest i czym włada NAPRAWDĘ; i w takich okolicznościach przyrody, w takiej to konfrontacji z przytoczonymi faktami, jakże śmiesznie przedstawiają się sprawy rozgrywające się na naszej planecie, jakże zabawnie brzmią wnikliwe rozważania o zwycięstwach lub porażkach globalizacji i skutkach technicznego postępu! Czy się wywiniemy z klimatycznych klęsk, czy padniemy na polu hańby, oto nasze frasunki.
W historii znanego i nieznanego kosmosu, zniknięcie tej, czy tamtej planety nie ma znaczenia. Tak samo jak to, czy wyginiemy. Lecz nam, ludzkim dinozaurom, obojętne to być nie powinno. Nie powinno, a jest. Co mi się kojarzy z wycinaniem hołubców na niezatapialnej balii ochrzczonej Titanic. Bo w sytuacji bliskiego nam końca Ziemi, wszelkie globalizmy i bitwy tracą sens. Są niepoważne, gdyż jak dalej pójdziemy tą drogą, za jakiś czas nie będzie o co się kłopotać i z czym walczyć.

Marek Jastrząb
Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.
źródła obrazu
- jastrzab: BM

Nieskończoność ma dla mnie dwie twarze. Jedną wielkoduszną,drugą – małostkową.
A gdyby tak…
Sprosić aktualnie rozrabiających w zakątkach kuli naszej kochanej wszystkich bogów, zorganizować im możliwość odbycia konstruktywnej debaty, to, jeśliby nie pozagryzali się w pierwszych sekundach przemożnej ochoty do pozbycia się konkurencji, może ustaliliby wreszcie, który to z nich odpowiedzialny jest za stworzenie w kilka dni tego kosmicznego gniota, jakim jest kukułcze jajo zwane wprost i na wyrost Ziemią.
I dlaczego ten doskonały ich boski świat jest czarnopodziurawiony?
Czemu człowiek stworzony na boski wzór i podobieństwo bywa często takim niedorobionym sukinsynem? I jak to świadczy o jego (s)twórcy?
I czy niewidoczne ziarenko zagnieżdżone w łonie matki to już człowiek dzisiejszy, czy jeszcze nie, a stary ramol na skok przed metą, to jeszcze dzisiejszy człowiek, czy już wczorajszy?
Podobnych pytań jest wielkie mnóstwo. Wolnoć zadawać je samemu sobie, lub dryndać na Berdyczów.
Najlepsza na dziś rada: carpe diem, panowie.