Jerzy Łukaszewski: Świętujemy na złość?5 min czytania


11.11.2024

Tytuł nie jest prowokacją, broń Boże, a jedynie odzwierciedleniem myśli, które nasuwały mi się podczas poszukiwania sensownego uzasadnienia obchodów Święta Niepodległości pod tą akurat datą.

Pierwszy rząd niepodległej Rzeczpospolitej powstał przecież wcześniej, a granice zostały określone dużo później, nie mówiąc już o egzekucji dotyczących je ustaleń.
Zwykle datę tłumaczy się powrotem Piłsudskiego z więzienia w Magdeburgu. Co on zmieniał?
Pomijając niezwykłe wprost podobieństwo do podróży Lenina do Rosji przy pomocy państwa niemieckiego, powrót Piłsudskiego spowodował zwrot w wewnętrznej polityce prowadzonej przez rozentuzjazmowanych działaczy różnych ugrupowań, którzy poniechawszy na chwilę walk między sobą znaleźli w dowódcy Legionów osobę, która przynajmniej na czas jakiś mogła być akceptowana przez wszystkich. Dotychczasowa droga polityczna Piłsudskiego zapewniała mu w tamtej chwili jeśli nie wsparcie, to przynajmniej brak sprzeciwu rozmaitych stron politycznej sceny.

Było, minęło. Dyktatorskie dążenia Piłsudskiego szybko pokazały jego prawdziwą twarz, co spowodowało szybki odwrót większości go popierających, oprócz „towarzyszy legionowych”.

W międzyczasie zdarzyło się kilka spraw, które każą, przynajmniej historykowi, inaczej spojrzeć na tę postać.
Jako się rzekło, pod koniec 1918 roku nic nie było jeszcze przesądzone. W Wersalu nie wszyscy byli zachwyceni wizją niepodległej Polski, a jednym z argumentów była walka Polaków po stronie wrogiej aliantom. I nie chodziło o zwykłych poborowych w każdym z zaborów, ale ochotników – Legiony Polskie, walczące przecież po stronie … Austrii. Mało tego – Legiony nie podlegały bezpośrednio dowództwu austriackiej armii, lecz … dowództwu austriackiego Wywiadu Wojskowego.
O tym jakoś mało mówi się do dziś na lekcjach historii.

W grudniu 1918 roku wybuchło powstanie wielkopolskie. Na początku 1919 do Warszawy udała się delegacja powstańcza prosząc Piłsudskiego o pomoc. „Generał” (bo tak go nazywali we wspomnieniach powstańcy) Piłsudski odmówił tłumacząc, że nie może nic zrobić w sprawie granicy z Niemcami, bo to domena … aliantów. Alianci tymczasem poszli najłatwiejszą drogą i przyznali Polsce te ziemie, które zdołali zająć powstańcy wielkopolscy. Nie przysporzyło to popularności „naczelnikowi państwa”.
Piłsudski nie ukrywał, że tzw. 13 punkt Wilsona dla niego nie oznacza wejścia Polski na Pomorze Gdańskie. On widział polskie porty w … Inflantach, Ryga … ech… a może …
Stało się jeszcze gorzej, kiedy zamiast pomocy przysłał powstańcom wielkopolskim oficerów mających … werbować ich do walki o Lwów. Poznaniacy na długo mu to zapamiętali.
Do końca życia ciepło wspominał, jak to Niemcy go „uszanowali” zamykając w Magdeburgu, „gdzie przecież nie więziono byle kogo”. Nigdy też nie wystąpił przeciwko Niemcom w żadnej ówczesnej sprawie.

Kiedy w 1926 roku dokonał zamachu stanu i zamordował większą liczbę Polaków, niż zginęła w stanie wojennym, to właśnie pułki poznańskie ruszyły koleją na pomoc legalnemu rządowi. Zatrzymane przez kolejarzy z PPS nie dotarły na czas. Dotarła natomiast zemsta „marszałka”, który do końca życia omijał większość wielkopolskich oficerów w awansach itp.

Po zamachu majowym, przestępca polityczny doczekał się tworzonego kultu własnej osoby, na który to kult był szczególnie łasy.
Jego autorami byli ludzie liczący na profity związane z bliskością koryta (i nie mylili się zazwyczaj).
Kiedy w 1927 decydowała się sprawa oficjalnego uchwalenia hymnu państwowego, „naród” wniósł uznanie za taki pieśni „My, Pierwsza Brygada”. Wtedy jednak kult nie był jeszcze taki silny i sprawa upadła.

I wciąż nie znajduję odpowiedzi na pytanie „skąd ten współczesny kult tej co najmniej kontrowersyjnej postaci?”
W latach 89tych wszedłem do kościoła w Warszawie, w którym posługę sprawował śp. ksiądz Popiełuszko. Przeżyłem szok zobaczywszy na ścianie kościoła … portret Piłsudskiego!
Człowieka, który porzucił katolicyzm, by związać się z drugą kobietą po swojej żonie.
Księżom to jak widać nie przeszkadzało.

W czasach PRL rozumiałem, że świętowanie (nielegalne) 11 listopada, to wyraz sprzeciwu wobec władz komunistycznych. Kult Piłsudskiego w tamtych czasach rozumiałem podobnie.

Dziś wszystkie tamte powody minęły, dlaczego więc to wszystko trwa?
Mało tego, mamy dziś ludzi, którzy zakochani w postaci Piłsudskiego naśladują go we wszystkim, dobrym i złym. Głównie jednak w złym.
Kiedy trwały starania o budowę portu w Gdyni jednym z przeciwników był … Piłsudski, który publicznie twierdził, że „tam to tylko błoto i zawsze będzie błoto”. Tej jakże „fachowej” ocenie sprzeciwiali się nawet oficerowie marynarki.

Dziś na uroczystościach w Gdyni przebierańcy udający legionistów wypychają z pierwszych ławek w kościele AK-ców czyli tych, którzy naprawdę o Polskę walczyli.
Nadają sobie stopnie wojskowe (proboszcz z ul. Świętojańskiej ostatnio został „generałem”), a w centralnym punkcie miasta wzniesiono pomnik człowieka, który tej Gdyni nie chciał.
Nie ma to jak szacunek do własnej historii, prawda?

Niezależnie od mojego stosunku do „marszałka” widzę, że ludzie po 1918 roku ustanowili święto tak, by upamiętniało one dni szczególne, które ONI przeżyli.
A my? Umiemy tylko małpować?
Nie mamy żadnych dat, które warto by upamiętnić świętem narodowym?

W czasach PRL niektórzy z nas świętowali 11 listopada (i nie tylko) „na złość”.
Niektórzy już zapomnieli.

Jerzy Łukaszewski

 

5 komentarzy

  1. narciarz2 11.11.2024
    • Stary outsider 11.11.2024
  2. Magda 12.11.2024
  3. Paweł 12.11.2024
  4. slawek 12.11.2024