05.09.2025
Uważnie przyjrzałem się wasalskim hołdom złożonym przez prezydenta nie wszystkich Polaków Karola Nawrockiego. Najpierw prezydentowi nie wszystkich Amerykanów Donaldowi Trumpowi, a potem głowie nie wszystkich chrześcijan, czyli papieżowi Leonowi XIV. W tym pierwszym wypadku można mówić o zbliżeniu nie tylko ideologicznym, ale i charakterologicznym. Nawrockiemu udało się uniknąć upokarzających sytuacji na które wystawił się wielokrotnie jego poprzednik. Również zastosował się do wyśmiewanego przez jego najbliższych współpracowników stanowiska rządu, choć już na konferencji prasowej zorganizowanej tuż po spotkaniu z Trumpem zabrakło mu klasy i nie omieszkał skrytykować rządu premiera Tuska, a zwłaszcza ministra Sikorskiego. Rozumiem jednak, że to wszystko robił w ramach ciągle trwającej kampanii legitymizującej jego wybór na prezydenta. Mówiąc o pokrewieństwie charakterologicznym mam na myśli przede wszystkim notoryczną wręcz skłonność Trumpa do mijania się z faktami i równie namiętną potrzebę podkreślania własnych, najczęściej wyimaginowanych, zasług. Dodałbym jeszcze nader podobną logikę w doborze współpracowników, których największym atutem jest gotowość bezgranicznego oddania szefowi z dużą skłonnością jego idealizowania. W przypadku polskiego prezydenta i jego otoczenia szkody dla polskiej demokracji będą mniejsze, bo i możliwość niszczenia struktur demokratycznego państwa są bardziej ograniczone. I jeszcze jedno, o czym nie wolno zapominać. Zarówno Trump jak i Nawrocki swoje zwycięstwo wyborcze w dużym stopniu zawdzięczają poparciu fundamentalistów religijnych, którym na każdym kroku za to poparcie dziękują. W obu przypadkach oznacza to czynny udział w wyniszczającej obie demokracje, amerykańską i polską, wojnie kulturowej.
Co do wizyty w Watykanie, to eksperci zastanawiali się, czy Nawrocki odstąpi, śladem innych przywódców państwowych (w tym katolików, jak Joe Biden czy prezydent Włoch Sergio Mattarella) od żenującego zwyczaju klękania przed papieżem i całowania pierścienia, co konsekwentnie praktykował Andrzej Duda. Na szczęście Nawrocki nie poszedł tropem Dudy i zdobył się na zachowanie godne urzędu podając, po prostu, papieżowi rękę. Natomiast ciekawy jest przekazany papieżowi przez Nawrockiego prezent. To kopia obrazu Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. To symboliczny gest jasno sytuujący Nawrockiego w kontekście polskiej pobożności nacjonalistycznej. Ten obraz znalazł się w centrum uwagi Grzegorza Bruna, który wokół objawień w Gietrzwałdzie zrobił film „Gietrzwałd 1877. Wojna światów”. Jak dowiadujemy się z materiałów promocyjnych „Film skupia się jednak przede wszystkim na polityce międzynarodowej. Opierając się o wypowiedzi zagranicznych historyków, autorzy opowiedzieli o historii konfliktu, jaki w 1877 roku wybuchł pomiędzy Rosją a Turcją, starając się pokazać, w jaki sposób wojna ta angażowała inne mocarstwa światowe i jaki miała wpływ na życie mniejszych narodów europejskich, w tym Polaków. Z dziejami tego konfliktu i zakulisowych operacji politycznych powiązali objawienia w Gietrzwałdzie, sugerując, że w zaskakujący sposób mogły się one przyczynić do zapobieżenia wybuchowi wojnie światowej”. Drugim entuzjastą objawień w Gietrzwałdzie jest ks. Tadeusz Guz, który umieścił obraz w swoim kontrowersyjnym centrum Ateny Roztocza, a w swoich kazaniach przekonuje do aktualności związanych z nim objawień.
Nie tak dawno wiceprezydent USA J.D. Vance w czasie spotkania z papieżem Leonem XIV przekazał mu dzieło św. Augustyna „O państwie Bożym” zalecając zapewne kolejną lekturę dzieła dobrze znanego Leonowi, który jak wiadomo jest członkiem zakonu augustianów. Vance, świeżo nawrócony katolik, jest przekonany, że Leon słabo zna to dzieło, a w każdym razie niewłaściwie je interpretuje. Nawrocki zapewne chce przekonać papieża do bardziej agresywnej pobożności. Czy tym pobożnym katolikom uda się wpłynąć na papieża należy wątpić. Podobnie zresztą jest mało prawdopodobne, aby Leon XIV wpłynął na typ religijności obu bojowych katolików.


To wszystko wygląda jak krajobraz Hieronima Bosha pełnego osobliwości i celowych przeinaczeń. Papież założył czerwoną pelerynę jak król na obrazie w Muzeum Narodowym w galerii malarstwa średniowiecznego. W tle majaczy figura Chrystusa ze Świebodzina a bliżej pierwszego planu wielki plac budowy największej w Europie figury Matki Boskiej budowanej gdzieś w Polsce przez prywatną osobę- miliardera. Są jeszcze rozmaite przykościelne legiony bardziej lub mniej zmilitaryzowane, tyrady na Jasnej Górze i gdzieś w magazynie wojskowym ołtarze polowe. A to wszystko 2600 lat po tym jak Lao Tzu napisał zbiór kilkudziesięciu aforyzmów ponadczasowych, duchowych i całkowicie ekumenicznych z których w katolicyzmie na swoją szkodę nikt raczej nie korzysta.
Kwintesencją tego tekstu są stwierdzenia o tym, że obaj politycy – amerykański i polski nie są prezydentami wszystkich obywateli swoich krajów. Czas pokaże jakie mniejszości reprezentują. Wizyta u papieża była nie tylko rytualna, ale symptomatyczna dla wizytujących, niestety.
Ustalmy fakty:
Objawienia w warmińskim (pruskim) Gietrzwałdzie miały miejsce w 1877, wybuch wojny rosyjsko – tureckiej miało miejsce w 1878, W 1879 roku Thomas Edison zademonstrował praktyczną żarówkę, co stało się przełomem w dziedzinie elektryczności. W 1883 miał miejsce wybuch wulkanu Krakatau (niewyobrażalna tragedia dla tamtejszych regionów)…
Jaki związek miały objawienia w pruskim Gietrzwałdzie z wojną muzułmańskich Turków z prawosławnymi Rosjanami jako żywo nie wiem… Nie wiem też DLACZEGO objawienia w Gietrzwałdzie nie miały nic wspólnego z wynalezieniem żarówki lub wybuchem na Pacyfiku…
Może pan Braun lub pan Guz mają lepsze rozeznanie w zakresie zamiarów siły wyższej, ale dla mnie – laika – cała sprawa wydaje się mocno naciągana…
Im więcej faktów, tym dla nich gorzej… W Polsce liczą się objawienia, bo to pretekst zaproszenia Leona XIV. W Gietrzwałdzie nie będzie Lidla, ale będzie papież!