Krzysztof Bielejewski: Prezydent od rac, premier od racji, a reszta wolna od rozumu4 min czytania


09.11.2025

Niech ktoś wreszcie odetnie mikrofon Marcinowi Przydaczowi, bo zaczyna przypominać politycznego Alexę – tylko że zamiast pogody serwuje kłamstwa, insynuacje i teatralne spazmy. A wszystko z intonacją smutnego wieczoru kabaretowego w domu kultury w Pcimiu Dolnym.

Ten człowiek – cud techniki propagandowej z funkcją automatycznego obrzydzania – ogłasza z pełnym przekonaniem, że Donald Tusk kłamie każdego dnia. Tak po prostu. Co rano Tusk ponoć zjada płatki z mlekiem i garścią konfabulacji. Cóż, to fascynujące, jak odklejeni od rzeczywistości politycy pokroju Przydacza widzą w lustrze odbicie nie siebie, ale swojego ulubionego wroga. Tak działa mechanizm projekcji, znany z podręczników psychologii – ale oczywiście w wersji Przydacza, podręcznik byłby pewnie wydany przez IPN, zredagowany przez sztuczną inteligencję Kurskiego i zatwierdzony przez kota Kaczyńskiego.

A skoro już przy zwierzętach jesteśmy – Karol Nawrocki, nasz nieprzypadkowo wybrany prawdziwie narodowy prezydent, zachowuje się jak obrażony pawian w mundurze – zamiast spełniać konstytucyjne obowiązki, organizuje focha z przytupem, bo nikt nie przyszedł na jego randez-vous z szefami służb. Trzeba jednak przyznać, że w całej tej farsie jest coś wzruszającego – oto człowiek z IPN-u, bez kompetencji, bez zaplecza, bez grama samokrytycyzmu, który uważa się za męża stanu, obraża się jak gimnazjalistka, której kolega nie dał lajka pod zdjęciem w patriotycznej bluzie z orłem.

I w ramach tej obrazy – uwaga, plot twist! – prezydent jednak podpisuje nominacje generalskie. Ale te wygodne, przygotowane, bezproblemowe, z orkiestrą i fanfarami na Placu Piłsudskiego. A tymczasem 136 oficerów kontrwywiadu i ABW, przygotowanych, zasłużonych i zweryfikowanych, nie dostaje nic. Bo prezydent się obraził. Bo premier nie przyszedł. Bo ktoś nie powiedział „dzień dobry”. Polska jako zakładnik emocjonalnej chimery starego kibola z przerośniętym ego.

Ale że Nawrocki nie byłby sobą, gdyby w tym samym tygodniu nie dołożył jeszcze kolejnego veta. Tym razem w sprawie ustawy o wodzie. Bo jak wiadomo, nic tak nie wzmacnia pozycji głowy państwa jak blokowanie reformy dostępu do wody pitnej w kraju, w którym samorządy ledwo zipią. „Nie, bo nie, bo Bruksela kazała i ja się nie zgadzam.” Jedyne co można powiedzieć w tej sytuacji to: na zdrowie, Panie Prezydencie. Ale niech Pan nie pije z kranu.

A Ziobro? Ten nasz pielgrzym, nowotworowy szeryf, narodowy uciekinier do Budapesztu? Rzekomo chory, a jednak dziarsko komentuje z zagranicy, jakby właśnie skończył wizytę u wróżbity Macieja. Przecież my nie mamy ministra sprawiedliwości – mamy telenowelowego złoczyńcę w fazie „Nie dam się zniszczyć, bo prawda zwycięży”.

A co robi PiS?

Oczywiście – milczy. Bo każde ich słowo tylko podkreśla, że ich polityczna konstrukcja rozlatuje się szybciej niż dotacja z Funduszu Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński – ten nasz narodowy Napoleon, tylko bez konia i bez planu – już nie dowodzi, tylko często nie wie, gdzie jest. Krąży z Ziobrystami na szyi niczym z granatem bez zawleczki. Każdy jego ruch to ryzyko, że nagle Ziobro wybuchnie kolejną konferencją z Budapesztu i pociągnie całą partię na dno.

Bo jak tu być męczennikiem, skoro 96% internautów uważa cię za tchórza? Jak tu zbudować legendę niezłomnego, kiedy wszyscy pamiętają, że jeszcze tydzień temu zapewniałeś, że będziesz w Sejmie, a skończyłeś z biletem WizzAira w ręku i hasłem Wi-Fi z hotelu w Peszcie?

Ziobro nie walczy o żadne ideały. Ziobro walczy o to, by uniknąć kary, ale na tyle teatralnie, by nie stracić pozycji w rankingu prawicowego cierpienia. A PiS? Przypomina teraz już tylko orkiestrę z „Titanica” – grają, choć woda sięga im do szyi, a wiolonczelista Romanowski wciąż twierdzi, że to wszystko wina Brukseli.

I co na to Donald Tusk? Ten demon według prawicy, co to ponoć pije dziecięce łzy na śniadanie – spokojnie rządzi. Wprowadza reformy, ogarnia państwo po ośmiu latach demolki i jeszcze znajduje czas, by nie dać się wciągnąć w groteskowe przepychanki z prezydentem, który myli rolę głowy państwa z funkcją „dumy z osiedla”.

I nie, nie twierdzę, że Tusk jest święty. Ale gdy zestawisz go z tą kolekcją politycznych krasnali ogrodowych – od Przydacza po Ziobrę – to zaczyna wyglądać jak jedyny dorosły na zjeździe klubu rekonstrukcji średniowiecznego chaosu.

A na koniec, dla tych, którzy wciąż mają nadzieję, że Karol Nawrocki dorośnie do urzędu – przypomnę: to nie jest bajka o brzydkim kaczątku, które zmienia się w łabędzia. To bardziej „Shrek 6: Prezydent na Marszu”. Z racą, z brakiem nominacji i z wielkim ego, które nie mieści się w Pałacu Prezydenckim.

I tylko Polska – ta prawdziwa, nie ta z banerów marszowych – patrzy na to wszystko z cichym westchnieniem: „Czy to już czas, żeby odpalić konstytucję… jak racę?”

Koniec bajki. Dobranoc, Przydaczu. Śnij dalej o Tusku.

Krzysztof Bielejewski

 

Odpowiedz

wp-puzzle.com logo