Sto smaków Aliny: Vesper. I wszystko jasne6 min czytania

2013-02-04. Jasne dla bondologów, czyli znawców postaci superszpiega Jamesa Bonda , oraz jego wielbicieli (wielbicielek?). Vesper – po łacinie imię oznacza wieczór – to niezwykle piękna kobieta, szpieg (i to jaki!), a także wielka miłość Bonda. Nie kończy dobrze, ale to w końcu femme fatale.

Ian Fleming stworzył jej postać w swojej pierwszej książce o agencie 007, czyli w „Casino Royale”. Stworzył czy opisał? Bondolodzy mają na ten temat różne opinie. Wedle niektórych pierwowzorem Vesper była piękna Polska, Krystyna z domu hrabianka Skarbkówna, podczas wojny brawurowo działająca na rzecz aliantów. Podobno Fleming miał z nią romans. W czasach, gdy sam był szpiegiem. Pokazuje to film o Ianie Flemingu i jego sekretnym życiu. Jego postać odtwarza Jason Connery, a pierwowzór Vesper gra Kristin Scott Thomas. Lubię ten film, chodzi czasem po telewizjach.

Wracajmy do kulinariów. Jeść musi każdy, także as wywiadu. To, co jada i pija James Bond, wiele mówi o jego stylu życia. Jest nienagannie wytworny.

Fleming pokazał Bonda światu w roku 1953. Data ta nie jest obojętna dla jego relacji kulinarnych z otoczeniem. Posiłki Bonda są naznaczone piętnem swego czasu. Obserwowanie tego jest bardzo ciekawe. Na razie zajmę się tym, co pije.

Akcja pierwszej powieści Bondowskiej – „Casino Royale” – toczy się we francuskim nadmorskim kurorcie o nazwie Royale-les-Eaux, położonym „u ujścia Sommy, w miejscu, gdzie płaska linia brzegowa nie wznosi się jeszcze z plaż południowej Pikardii ku klifom Bretanii”. James B. mieszka w superhipereleganckim hotelu, gra w bakarata na miliony w tytułowym kasynie, poznaje piękną Vesper, strzela, bywa torturowany, walczy z sowieckim SMERSZ-em, czyli wywiadem. Oraz je, pije i pali. Wtedy wszyscy palili.

Jego papierosy są robione na zamówienie przez londyńską firmę Morlands z Grosvenor Street z mieszanki tytoniu bałkańsko-tureckiego, nabijanego w papierki ozdobione potrójnym złotym paskiem. Także jego dziewczyna, Vesper, zaciąga się nimi z lubością. Inni nie są już tak wybredni: kolega z zaprzyjaźnionego wywiadu, Amerykanin, pali chesterfieldy , oczywiście wyrabiane w USA z tytoniu z Wirginii. Sprzedawane od roku 1883, ukochane papierosy Humphreya Bogarta i Jamesa Deana. Z kolei demoniczny Le Chiffre, główny przeciwnik Bonda, pali francuskie gauloises . Te francuskie papierosy, produkowane z mieszanek tytoni syryjskich i tureckich, cieszą palaczy od roku 1910 do dziś. Palili je Pablo Picasso i J.P. Sartre. Nazwa wskazuje na galijski rodowód. Kto ich nie palił, nie wie, co to znaczy mocny papieros. No, może tylko też francuskie gitanes dorównywały im w mocy, zwłaszcza że oba gatunki nie miały niegdyś filtra. Rosyjskiej machorki nie biorę pod uwagę w tym rankingu, pochodzi z innego porządku.

A ile palił Bond? Już na początku powieści autor zdradza, że z siedemdziesiąt papierosów dziennie! Dzisiaj byłoby mu trudniej osiągać takie wyniki, musiałby chyba nie wychodzić z domu. Wtedy paliło się przy i po posiłku, zresztą: wszędzie. Aha, a zapalał papierosa oksydowaną zapalniczką marki Ronson na benzynę (innych nie było).

Ian Fleming obrazowo opisuje, co Bond je i pije. Czyżby sam był smakoszem? A pije przeważnie szampana. W jego świecie „mężczyźni wypijali niekończące się lampki szampana, a kobiety sączyły wytrawne martini”. Martini dry, z dżinu marki Gordon’s.

To, z czego najbardziej jest znany Bond, zbliża się nieuchronnie. Jego słynny koktajl . Zamawiając u barmana „ wytrawne martini ”, dokładnie tłumaczy barmanowi, jak ma je przyrządzić. Bo James Bond, oczywiście, nie może się delektować standardowym koktajlem z dżinu i wytrawnego wermutu Martini, z oliwką lub skórką cytryny i lodem. Nawet jeśli jest „shaken, not stirred”, czyli „wstrząśnięty, nie zmieszany” .

Uwaga, uwaga. Bond zamawia u barmana jedną miarkę wytrawnego martini w głębokim kieliszku do szampana (czyżby tak Fleming opisywał amerykański kieliszek koktajlowy, dzisiaj tak się ten koktajl podaje). Tłumaczy szczegółowo: mają to być „ trzy marki dżinu Gordon’s, jedna wódki i pół Kina Lillet”. Jest to więc martini bez wermutu martini!

Cóż to Kina Lillet ? To znany od roku 1872 francuski aperitif (wzmocnione dodatkami wino), sporządzony z win bordoskich, aromatyzowanych cytrusami (gorzkie pomarańcze, grejpfruty itp.), z dodatkiem dającej gorycz chininy, uzyskanej z kory peruwiańskiego drzewa quinquina , czyli chinowego (nazywanego też kina kina). Od roku 1960 tego gatunku aperitifu firma już nie wytwarza. Ale można dostać sam Lillet , bez owej porcji goryczy, łagodniejszy, bardziej kwiatowo-cytrusowy, słodszy. Podobno tego żądali konsumenci. Można nadać mu Bondowski szlif dodając do kieliszka kilka kropli gorzkiej angostury, zapaleńcy nastawiają zaś sami jakieś zaprawy z chininy! Nam udało się kupić Lillet we Francji. Dostaliśmy i Kinę. Pierwszy ma 17 procent alkoholu, Kina – 13. Jest także aperitifem, wytwarzanym z wina. Kupiliśmy go w Hiszpanii, powstał w Bodedze z Malagi.

Drugi składnik Bondowskiego koktajlu to czysta wódka. Bond zaleca, aby była z żyta, nie z ziemniaków. W pełni podzielam jego gust. Tę mieszaninę alkoholi zaleca bardzo dobrze wstrząsnąć w shakerze z lodem, „ dopóki wszystko nie zrobi się zimne jak lód, a potem dodać duży cienki kawałek skórki od cytryny ”. Dalej zdradza, że nigdy nie pije więcej niż jednego drinka przed kolacją, dlatego lubi, aby „był duży, bardzo mocny i idealnie przyrządzony”. Na początku powieści szuka nazwy do swojego alkoholowego wynalazku, na końcu (a nawet wcześniej) już ją ma. Jest to koktajl Vesper. Wybrał to imię na nazwę nie tylko ze powodu urody dziewczyny, ale „dlatego, że brzmi doskonale i bardzo pasuje do pory zmierzchu, kiedy ludzie na całym świecie będą [go] pili”.

Zapadł zmierzch, przyrządziliśmy więc koktajl Vesper. Niestety, mieliśmy gin innej marki niż Gordon’s. Trudno. Za to wódka żytnia z zamrażalnika była pierwsza klasa. Zachowując proporcje Bondowskie domieszaliśmy do tego Kinę z Lilletem. No i wstrząsaliśmy z lodem. Było zimne i piekielnie mocne. Jeden taki koktajl wystarcza na dłuuugi wieczór. Jak Bond potem pił jeszcze te niezliczone lampki szampana i stał na nogach?! Ale w końcu był agentem, zaprawionym… w bojach.

A jakiego szampana pijał Bond? Najczęściej był to Veuve Clicquot (marka znana od XVIII wieku!). Pewnie jakiś wyborny, a więc niebiańsko drogi rocznik, dla zwykłych śmiertelników niedostępny. W powieści pojawia się jeszcze jeden gatunek szampana, to Taittinger , z historią też sięgającą wieku XVIII, i to jego lat trzydziestych. Bond zamawia rocznik 1945, ale kelner doradza mu coś lepszego tej samej marki: Blanc de Blanc Brut 1943. Jak głosiła ówczesna reklama, „to nie był szampan, to był Taittinger”. Nie znany tak powszechnie jak inne szampany, a więc jeszcze bardziej snobistyczny. Pamiętajmy o tym przy najbliższej kolacji w restauracji!

Do postaci Jamesa Bonda obiecuję wrócić. Jadał też ciekawie. A może uda się zdobyć film o Ianie Flemingu i zaprosić nasze tradycyjne grono Bliskich na filmowy wieczór z wytworną kolacją. Wtedy go opiszę. A będzie co!

Alina Kwapisz-Kulińska

Print Friendly, PDF & Email
 

3 komentarze

  1. Luba Rochoń 04.02.2013
  2. Kot Mordechaj 04.02.2013
    • Alina Kwapisz-Kulińska 05.02.2013