2014-03-04.
marianowi marzyńskiemu
arnold – mój tutejszy polski ex-sąsiad (kilka lat temu przeprowadził się na odległe przedmieście i od tego rzadziej go widuję) jest żydem z gatunku tych, co są marzeniem każdego antysemity. aż mi wstyd się przyznać, ale gdybym traktował poważniej to, co zdarza mu się wygadywać, sam zostałbym chyba antysemitą i roztrzaskał lustro, w którym, ilekroć wejdę do łazienki, muszę oglądać, tę idiotycznie roześmianą żydowską mordę…
arnold okropnie się denerwował, gdy czytał lub oglądał w telewizji jakąś niepochlebną wiadomość na temat sposobu zachowywania się izraelskich żołnierzy na terenach palestyńskich,
– dlaczego wszyscy inni mogą zabijać, a nam nie wolno? jak zrobi to jakiś izraelski żołnierz w obronie własnej, podnosi się wrzask na cały świat, jakby nie wiadomo co się działo. gdyby to zrobił ktoś inny, nie byłby to żaden news, a jak to jest izraelczyk, od razu robi się wielkie aj waj i wiadomość natychmiast trafia się na czołówki gazet…
opowiedziałem o tej rozmowie hussajnowi – memu palestyńskiemu przyjacielowi, którego znam od niepamiętnych czasów. w połowie lat 70. w kopenhadze powstała pierwsza kawiarnia „somersko” (nazwa ta w dosłownym tłumaczeniu znaczy letni but, ale nie ma nic wspólnego z obuwnictwem. powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie – zgodnie z ówczesną łachmaniarską modą wiele dziewczyn chodziło boso po mieście i tak rozzute odwiedzały też kawiarnię braci sommersko, w której wieczorami wszystkie stoliki były zajęte, więc tłum kłębił się w przejściach).
któregoś wieczoru w drodze do domu wstąpiłem z joanną (moją żoną) do kawiarni. staliśmy w przejściu i sącząc jakieś napoje rozmawialiśmy – dosyć głośno, bo trzeba było przekrzyczeć gwar. kiedy stojący obok intensywny brunet w okularach usłyszał polską mowę, uśmiechnął się radośnie i zawołał: uwaga uwaga, rozbieram się do naga! bardzo szybko okazało się, że było to jedyne całe zdanie, jakie hussajn potrafił wypronuncjować po polsku w następstwie swego kilkumiesięcznego pobytu w warszawie, bo jego polscy rozmówcy sikali niemal w gatki z ochoty popisania się przed nim swą znajomością pidgin english.
hussajn mieszkał w jordańskiej części jerozolimy i był dziennikarzem w miejscowej telewizji. po wojnie czerwcowej wyjechał do europy i zahaczył się w polsce, mając nadzieję zatrudnienia się w warszawskiej WFD, ale obietnice, które mu dano przed przyjazdem okazały się nazbyt lekkomyślne i sformalizowanie zatrudnienia napotykało coraz to nowe przeszkody. husssajn wylądował więc w kopenhadze i dołączył do innych moich tutejszych znajomych, którzy, choć nie powiodło im się nad wisłą, wspominali pobyt w polsce z sentymentem…
hussajn zakotwiczył się na dobre, bo ożenił się z duńską dziewczyną, więc dość szybko uzyskał obywatelstwo.
pisał artykuły do gazet, był arabko- duńskim tłumaczem i wygłaszał odczyty, w których starał się rozwikłać przed tubylcami tajniki arabskiej psyche. ilekroć miał przed sobą muzułmańskie, w przeważającej części, audytorium tłumaczył jak można zagłębiać się w studiach nad koranem dzierżąc jednocześnie butelkę wina i dolewając sobie do kieliszka. dzięki udziałowi w programach telewizyjnych stał się znaną postacią w danii. kilka lat temu obronił pracę doktorską z kulturoznawstwa.
przed moim pierwszym lotem do izraela w latach 80. spotkałem hussajna na lotnisku i okazało się, że ma w samolocie miejsce tuż przy moim.
– napijmy się – powiedział, bo kiedy wyląduję moja muzułmańska rodzina nie pozwoli mi wypić ani kropelki. będą mnie pilnowali.
zamówiliśmy kilka drinków i robiło nam się coraz weselej. w pewnym momencie poczułem kopnięcie w nogę i hussajn powiedział donośnie, żeby jak najwięcej ludzi mogło usłyszeć: ty ohydny syjonisto!
– zamknij, się ty palestyński terrorysto – powiedziałem – wcale się ciebie nie boję!
bawiliśmy się obydwaj obserwując reakcję współpasażerów, bo samolot pełen był duńskich żydów lecących w odwiedziny do krewnych lub po to by zobaczyć ojczyznę swych przodków, a my udawaliśmy prawdziwą kłótnię.
kiedy opowiedziałem hussajnowi o owej rozmowie z arnoldem, uśmiechnął się z wyrozumieniem. – wiesz, to nie jest już armia, w której służył twój kuzyn (mój o prawie trzydzieści lat młodszy, urodzony w izraelu kuzyn alon był sierżantem w lotnictwie). teraz jest ona zdominowana przez dzieci imigrantów z ZSRR, nic więc dziwnego, że zachowują się tak jak ich ojcowie i dziadkowie w czterdziestym piątym roku w niemczech…
oglądałem w izraelu tych ludzi. to przecież jednym z nich jest dzisiejszy minister spraw zagranicznych avigdor lieberman.
niegdysiejsi obywatele ZSRR, często nie przerywając marszu, wprost z komsomołu i partii zasilili topniejące zastępy prawomyślnych żydów w mocno zlaicyzowanym społeczeństwie izraelskim. ogarnięci fanatyzmem pouczają teraz wszystkich jak być dobrym żydem – najchętniej po rosyjsku, bo hebrajski staje się zwolna drugim co do ważności językiem w izraelu. imigranci z rosji wszystkim zarzucają brak patriotyzmu, a kiedy słyszą kawały na temat izraela. wietrzą w nich zdradę główną i niemal nawrócenie się na arabski terroryzm…
kiedyś, kilka lat temu, kiedy zamachy terrorystyczne były w izraelu na porządku dziennym, spotkalem arnolda.
– czy znasz modlitwę dzieci z jerozolimy? – zapytałem
– nu?
-hamasu, hamasu, jak już musisz rzucać te swoje bomby, to zbomb naszą panią od hebrajskiego z klasy 3-b
arnold odpowiedział tak, jakby był świeżej daty izraelczykiem z rosyjskiej alii
– ludzie giną, a ty opowiadasz dowcipasy
– czy nie przyszło ci do głowy, że te kawały wymyślają sami żydzi z izraela, bo inaczej nie przetrzymaliby tego koszmaru?
nie są to jednak imigranci z ZSRR. oni są zawsze śmiertelnie poważni. w izraelu każda społeczność, wywodząca się z jakiegoś kraju wydaje przynajmniej jedną gazetę. imigranci z polski wydawali dwie: jedna nazywała się „nowiny„, druga „kurier„. później nastąpiła fuzja i i nieistniejąca już dziś nowa gazeta przybrała nazwę „nowiny i kurier” – w języku potocznym „kurwiny„. coś takiego nie mogłoby przytrafić się wychodźcom z ZSRR. ich organ dumnie prężył się pod nazwą „наша страна”
kiedy we wspomnianej rozmowie referowałem hussajnowi świeże wiadomości z „arnold daily„, przyjaciel mój tylko się uśmiechnąl – nie przejmuj się. my też mamy swoich oszołomów. jedni są warci drugich.
ciekaw jestem czy rosjanie na krymie zaczną pouczać wszystkich dookoła, że dobry ukrainiec mówi tylko po rosyjsku…
nathan gurfinkiel



Mojego sąsiada z Kanonii (eto samaja malieńkaja domiszka w Warszawie, u niej tolko dwa akoszka, no lestnica uże w drugom domie – znam to w pięciu językach) Adolfa Rudnickiego zapytałem kiedyś, jak to jest, że on zawsze uśmiechnięty. Odparł, że on zwyczajnie tak ma (tonus tych mimicznych muskułów w spoczynku), lecz to ma swoje plusy. Bo jedni uważają ten jego uśmieszek za zwyczajnie głupawy, a inni za złośliwy i wredny. Taki podział więc, dychochochotomiczny warto mieć do użytku, na co dzień.
A w Ukrainie mówimy tylko po naszemu. Ne zdurisz aptekara szajdewaserom, Gurfinkiel.
Z tego wynika, że ruskie to podobne do nas smutasy.