Alina Kwapisz-Kulińska: Podglądanie Zuzanny (3)45 min czytania

AKK_03_Szpilki38_ijurandotByła piękną dziewczyną z zamożnego domu. Nie musiała borykać się biedą w pokoju dzielonym z kilkoma koleżankami. Uroda i inteligencja otwierały przed nią różne kręgi towarzyskie. Z racji wieku kolegowała się z młodszymi (Skamandryci byli już za starzy).

Sięgnijmy do wspomnień kolejnego poety, który szukał w Warszawie sławy i szczęścia. Był to Stanisław Piętak, pochodzący z tarnobrzeskiego, czerpiący w wierszach i prozie natchnienie z rodzinnej wsi. Mieszkał w latach trzydziestych w słynnym pokoiku przy Dobrej, razem z Józkiem Łobodowskim i Bronisławem Michalskim. Pozostawał w kręgu poezji Józefa Czechowicza. Może dlatego, że tak głęboko miał tę wieś w sobie, silnie odczuł zanurzenie się w wielkim mieście. Był przy tym, jak go wspominano, prostolinijny, łagodny, by nie rzec – naiwny. We wspomnieniach wydanych w roku 1963, na rok przed samobójczą śmiercią, w nakładzie 3-tysięcznym (w owych czasach mikroskopijnym!), opisuje jesień 1936 roku: dosiedliśmy się [z Jerzym Andrzejewskim] do Gombrowiczowskiego stolika i przez to samo uczyniliśmy niejako wybór, dołączyliśmy do paczki, która się tu zbierała od kilku lat z regularnością narkomanów. Poznajmy realia, dotyczyły także Zuzanny: Chodziłem do kawiarni codziennie, tylko choroba czy inne nieszczęście mogły przeszkodzić, żebym nie wyszedł z mieszkania o dziesiątej, nawet wpół do jedenastej wieczór, i nie pobiegł do lokalu. Niosłem dziewięćdziesiąt groszy (…)  tyle kosztowały razem herbata z cytryną (70) i szatnia (20). To była „Ziemiańska”: Krok długi, to krótki – i oto byłem na Mazowieckiej i pchałem lekko drzwi wejściowe. Właśnie już ktoś był przy naszym stoliku i czekał. Otwinowscy, Zuzanna Ginczanka, czasem sam Gombrowicz.

Sam Gombrowicz! Był wtedy znany jako autor jednej książki: „Pamiętnika z okresu dojrzewania”, a potem z fragmentów „Ferdydurke”. Stał się animatorem życia artystycznego stolicy i królem niekoronowanym […] stolika, jak pisze Piętak, nazywany przez niego Piętaszkiem. Gombrowicz, król, a jak dzisiaj byśmy powiedzieli, guru, był najstarszym z grona zasiadającego przy jednym ze stolików w „Ziemiańskiej” przy Mazowieckiej, a potem w „Zodiaku”, przy Traugutta. Piętak po latach dostrzega to, czego zapewne nie widział wówczas: o Gombrowiczu pisze, że był ceremonialny, broniący się kpiną przed poufałością ludu. Wśród ludu pierwszą damą dworu [była] piękna i utalentowana Zuzanna Ginczanka, ja natomiast pierwszym paziem, Otwinowscy marszałkostwem, Jerzy?… Nie Jerzy [Andrzejewski] nie najlepiej czuł się w antyszambrach, toteż niebawem odszedł, przychodzili także Adolf Rudnicki, melancholijny i pełen pozy, […] Adam Mauersberger, Janek Śpiewak, Jerzy Pietrkiewicz ze swoją pierwszą żoną, Domiński, Czechowicz, Ludwik Fryde. Kibicowali nam młodzi adepci dziennikarstwa i literatury, Paweł Zdziechowski i Jerzy Gembicki, przyłączały się kobiety, gotowe czarować lub szokować, urocza Giza Ważykowa i ekscentryczna już wtedy, lecz jeszcze ładna, Bella Gelbardowa – późniejsza Czajka.

Gombrowicz nadawał znajomym własne przydomki: Piętak był Piętaszkiem, Janusz Minkiewicz, którego nazywano Minio, przy tym stoliku był Gminiem. A Zuzanna była Giną. Jakkolwiek wszyscy podkreślali jego z nią bliskość (ceremonialną, przy stoliku mówiono do siebie „pan”, „pani”), Gombrowicz we „Wspomnieniach polskich”, pisanych po wojnie w Argentynie, wymienia ją tylko raz. Przy opisie zresztą wyjątkowo szujowatej postaci niejakiego Brochwicza-Kozłowskiego, któremu zgodnie z Zeitgeistem w okolicach roku tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego pojawił się w kąciku ust grymas nieprzyjemny i ni stąd ni zowąd zaczął uprawiać antysemityzm pod adresem przesiadujących z nami Żydówek, Gizelli Ważykowej, Beli Gelbhardtowej, lub tak zwanej „Giny”, młodej poetki zamęczonej potem przez Niemców. Co było dalej? Naturalnie raz i drugi porządnie go obsztorcowałem – ale ku memu zdziwieniu to nie pomogło (…) Wyglądało jakby poczuł się w swoim żywiole, ale nie wiedzieliśmy dobrze dlaczego, jeszcze nie doświadczyliśmy tej okropnej właściwości rewolucji, że ona wyrzuca na wierzch szumowiny, śmiecie, tandetę ludzką. Rewolucja na miarę XX wieku jest związana bezsprzecznie z totalitaryzmami, które w tych latach pochłaniały wszystkie obszary życia, także rozmowy przy kawiarnianych stolikach, aby na końcu pochłonąć wiele istnień.

Przejawem jednego z tych ponurych –izmów, zagarniających także świat „Ziemiańskiej” czy „Zodiaku”, był postępujący antysemityzm. Nie było od niego odwrotu. Zwłaszcza w Polsce, gdzie ludność żydowska stanowiła trzydzieści procent – od całkowicie zasymilowanej, przynależnej do polskiej kultury, po żyjącą w odrębnym świecie żydowskiego getta.

Dla Gombrowicza obserwowanie Żydów było bardzo kształcące. Na swój sposób tłumaczy, dlaczego: na uniwersytecie zbliżyłem się do środowiska semickiego i od razu odkryłem jego odrębność, w której mogłem nieskończenie swobodniej się poruszać, gdyż miała w sobie coś szalonego i wymykającego się kontroli… Odtąd moja przyjaźń z Żydami zaczęła kwitnąć i doszło w końcu do tego, że w Ziemiańskiej nazywano mnie „żydowskim królem”, gdyż wystarczyło abym zasiadł przy stoliku, a już ściągały doń rzesze Semitów… Wśród tych „rzesz” były wymienione już trzy piękności żydowskie, w tym, jak pisze, tak zwana Gina.

Poniekąd miałem z nimi jedną rzecz wspólną a mianowicie – stosunek do formy, zdradza Gombrowicz i wyjaśnia: Żydzi są narodem tragicznym, który w ciągu wieków wygnania i ucisku uległ wielu wypaczeniom – nic przeto dziwnego, że forma Żyda, jego wygląd, jego sposób bycia wyrażania się, nieraz zalatuje groteską (…) A że Żyd jest inteligentny, więc to czuje – czuje, ale nie umie się z tej złej formy swojej wyzwolić – i stąd się bierze, że oni tak często siebie samych odczuwają jako karykaturę, dziwny dowcip Stworzyciela.

Ten napięty stosunek Żyda do formy, to że ona tak ich dręczy, albo śmieszy, albo poniża, to że Żyd nigdy nie jest sobą w stu procentach, jak będzie sobą chłop, czy szlachcic, o formie po pokoleniach dziedziczonej, z którą się zrósł doskonale, to że Żyd zawsze musi być jakąś kompromitacją formy i jej katastrofą – to wszystko mnie urzekło. (…) do tego dążyłem w mojej sztuce – do uwydatnienia zmagań człowieka z formą, żeby on pojął jej tyranię i walczył z jej przemocą.

AKK_04_Szpilki37_52_zbiorI dlatego pewnie on obserwował Ginę, jako doskonałą formę Żydówki. A wszyscy znajomi widzieli w niej – „królową stolika”. Nawiasem, w powojennych „Dziennikach” jej postaci Gombrowicz nie przywołuje ani razu pod nazwiskiem! Pisze tylko o „tak zwanej” Ginie. Gombrowiczowi nie szło przy tym o jakiś szczególny antysemityzm. Zapewne podobnie, jako wyraziciela wzorcowej formy, tyle że chłopskiej, wiejskiej, widział naiwnego Stasia Piętaka. Król stolika bez ogródek pisze o swych doświadczeniach: naturalnie dużo lepiej udawało mi się z nowicjuszami, świeżo przybyłymi z prowincji, niż ludźmi mocniej osadzonymi w sobie i w stolicy. Bawił się swoimi akolitami. Czy oni o tym nie wiedzieli? Byli inteligentnymi i wrażliwymi młodymi ludźmi.

W trzydziestym siódmym roku Zuzanna miała dwadzieścia lat, a Gombrowicz trzydzieści trzy. Zapewne imponowało jej towarzystwo mentora, który fascynował wielu uznanych już twórców, kilka lat od niej starszych. Ona była zaledwie debiutantką. Była ponadto dziewczyną, by nie rzec – kobietą, była pięknością, była Żydówką, była poetką i satyryczką. Te jej role – a w żadnej z nich tak z racji urody, jak wrażliwości i inteligencji, nie była letnia, niewyraźna – musiały Gombrowicza pociągać. Czy po latach nieco się tego wstydził? Nie potrafię inaczej sobie wytłumaczyć jego milczenia na temat biednej Zuzanny, jak ją nazywa w jednym z prywatnych listów, pytając o szczegóły jej śmierci. Tylko prywatnie nazwał ją po imieniu! Jest jeszcze jeden trop, gdy przyznaje: Nigdy wszakże moje stosunki z Żydami intelektualne, czy nawet duchowe, nie wchodziły na tory osobistej przyjaźni. Antysemitą nie był, bawił się wszystkimi po równo, ale o niczym innym ponad stolikowe obserwacje i prowokacje nie myślał.

Tłem do tych domysłów, być może nie w pełni uprawnionych, może być opowieść Ewy Otwinowskiej (wspomina, że jej mąż Stefan był uważany za „szambelana” Gombrowicza). Otóż, wedle jej relacji, Gombrowicz podczas jakiejś szczególnej „lekcji” miał na głowę Zuzanny włożyć kosz na śmieci… Czy tak było? Inna wersja wydarzenia opowiada o tym, że tylko pochylił ją nad śmietnikiem, w którym była puszka po sardynkach. Mnie nie dziwi ta krótka pamięć Gombrowicza o tak brutalnym zachowaniu wobec tak młodej dziewczyny. Nawet jeśli miało ją wyleczyć z jakiś zahamowania czy kompleksów, nie ma się czym chwalić.

Godząc się na takie brutalne, by nie rzec barbarzyńskie, nauki, młodzi intelektualiści, jakbyśmy dzisiaj ich mogli nazwać, czerpali z nich zapewne jakieś korzyści. Piętak po latach zastanawia się: Kogom szukał? Czegom oczekiwał? Pochwał, miłości, oszołomienia? Nawet kiedym przysłuchiwał się urokliwej mowie przyjaciół, nie czułem się wolny, byłem jak spętany przeszłością. Dym rozzuwał się i widziałem skrawki wielkowiejskiego nieba i przeszywał mnie jak spazm, jak lęk we śnie, strach przed dalszym życiem. Czy to samo odczuwała Zuzanna? Mogła. Jakkolwiek na pewno była bardziej pewna siebie i niezależna niż chłopski poeta spod Tarnobrzegu.

 

4 komentarze

  1. A. Goryński 30.03.2014
  2. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014
  3. Kot Mordechaj 30.03.2014
  4. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014