W latach trzydziestych te trzy młode kobiety nadawały styl, ton, były zauważane. Może do którejś z koleżanek od kawiarnianego stolika Zuzanna adresowała te rymowane słowa:
Gniewniejszym byś patrzyła okiem,
Gdybyś i jeszcze to wiedziała,
Że nie uwiodłam tobie męża,
Lecz gorzej: wcale go nie chciałam.
Odpowiedziała jej złośliwie, na łamach „Szpilek” wierszykiem, poetka Lola Szereszewska:
Ginczanka, dziewczę hoże, wołyński motylek,
zamiast salon mód zwiedzać – nawiedza redakcje,
a gdyby się zajęła własnym sexappelem,
dawno by poszły w górę jej małżeńskie akcje.
Młodziutka dziewczyna bawi się wyraźnie renomą uwodzicielki. Jak to pogodzić z tym, że niektórzy, choćby Tadeusz Wittlin, widzieli w niej pensjonarkę, płoniącą się przy dosadniejszych żartach. O tym, że rozkwitało jej „życie towarzyskie i uczuciowe” świadczy kilka wierszyków tego rodzaju, choćby ten:
To mogło stać się w łatwy sposób,
w tym sęk i sprawa cała,
gdybyś mnie kochał – nic ponadto –
lub gdybym ciebie nie kochała.
Czy jednak na poważnie traktować te wierszyki? Zamieszczane były przecież w tygodniku „Szpilki”. Nie cenił ich zapewne Łobodowski, który surowo podsumował styl życia Zuzanny: wysiadywanie w kawiarni nie sprzyjało rozwojowi duchowemu i artystycznemu młodej dziewczyny, jak też nie przyniosło większego pożytku innym członkom „dworu”. Gombrowicz szukał łatwego popisu, wywrzeć zapładniającego wpływu nie mógł i wcale mu na tym nie zależało. Lubił kadzidła, kadzono mu. I to wszystko. Gombrowicz patrzył bardziej przenikliwie: „Żyjemy jakbyśmy mieli umrzeć” – wykrzykiwał Światek Karpiński na jakiejś popijawie i to nadawało się do atmosfery jaka zaciążyła nad Polską bardziej jeszcze niż nad całą Europą. Nieco podobnie, choć bardziej osobiście, patrzy wstecz Ewa Otwinowska, „szambelanowa” czy „marszałkowa”: I tak zbliżaliśmy się do roku 1939. Gasły kawiarniane uniwersytety, miała się zacząć inna edukacja.
Lwów i Kraków: dwie okupacje
Do tej „innej edukacji” Europa szykowała się właściwie przez całą dekadę lat trzydziestych. We wszystkich państwach narastały równo: bieda spowodowana Wielkim Kryzysem oraz radykalizmy, dla których bieda była najlepszą pożywką. Z jednej strony, ze wschodu, cisnął komunizm w wydaniu sowieckim, z drugiej, z całej Europy właściwie, ale najbardziej z zachodu, gniótł narastający faszyzm. Ze zwierzęcym antysemityzmem.
Z perspektywy Równego Jan Śpiewak tak opisał sytuację: Cztery narodowości zamieszkujące małe miasto stanowiły zamknięte kręgi kulturowe, współistniały ze sobą, ich sprawy krzyżowały się, częstokroć były zależne od siebie. Pozornie łączyły je wspólne zawody: grupowali się we wspólnych branżach, łączyła ich wspólnota spraw lub interesu, a jednocześnie to ich dzieliło. Tolerancja była pozorna. (…) Sytuacja na kresach była wyjątkowo skomplikowana. To nie była Polska A czy B, ale Bóg wie jaka.
Czy Zuzannę dotknął antysemityzm? Jak odczuwała jego narastanie? Łobodowski pisze autorytatywnie: W gimnazjum (zdała maturę w r. 1935) nie zetknęła się z objawami ostrego antysemityzmu. Owszem, miała koleżanki wrogo, czy niechętnie do niej nastawione – sama mi o tym opowiadała. Ale były to po prostu zazdrośnice, jakich nigdy nigdzie wśród młodych dziewcząt nie brakuje. Zazdroszczono jej urody, talentu, inteligencji, wreszcie wielkiego powodzenia u mężczyzn. Po przeniesieniu się do Warszawy na wyższe studia Zuzanna była przerażona. Nie tylko widocznym na każdym kroku antysemityzmem, jeszcze bardziej przeraziła ją żydowska dzielnica Warszawy: Nalewki, Gęsia, Muranów… Wołyńscy Żydzi nie nosili chałatów i jarmułek, a że było wśród nich sporo jasnookich blondynów, słabo odróżniali się od Polaków i Ukraińców.
Była naprawdę przerażona i nie wiedziała, co z tym fantem robić. Śmiałem się i mówiłem: „Sanoczka, jeszcze trochę, a sama zostaniesz antysemitką”. Wychowaną w odmiennych warunkach i otoczeniu raził ten „czarny ląd”, nie poczuwała się do żadnej z nim wspólnoty.
Te opinie Łobodowskiego służą konkretnemu celowi, udowodnieniu, że u podstaw myśli europejskiej tkwi wyłącznie chrześcijaństwo i tylko ono ma funkcje kulturotwórcze. W tym samym tekście nawiązuje do Franciszki Arensztajnowej, która – jak objaśnia – będąc duchowo chrześcijanką, nie została nią formalnie tylko dlatego, aby być pochowaną przy mężu na kirkucie. Podobnie opisuje świat duchowy Zuzanny.
We wcześniejszym tekście odwołuje się do niej, nie wymieniając z nazwiska: A cóż z tą „innością”? „Inność” ludzi obcego pochodzenia może denerwować albo nie, ale musi zwracać uwagę, jak zawsze, gdy spotykamy się z odmiennym obyczajem i zachowaniem się. Zdarzało się to i Żydom pochodzącym ze środowisk, które zatraciły tradycje mozaistyczną. Znałem dobrze młodą, bardzo inteligentną i wrażliwą Żydówkę, urodzoną w Kijowie i wychowana na Wołyniu, która dopiero po przyjeździe do Warszawy zetknęła się z żydowskim ghettem i czynnym antysemityzmem. Była zaskoczona i przerażona jednym i drugim. Chciałoby się zapytać: czym bardziej. Bo on chyba o to nie spytał.
Wiersze czy inne wypowiedzi Zuzanny na temat jej przerażenia „żydowskim gettem” nie są znane, jakkolwiek możliwe jest nieodczuwanie przez nią związku ze światem żydowskiej religijności, zwłaszcza ortodoksyjnej. Na pewno nie brakowało jednak tego świata i w Równem. Zuzanna znała go dobrze i jej odczuwanie zapewne było bliższe Śpiewakowi niż Łobodowskiemu, a tym, co jej na pewno przeszkadzało, była ciemnota – dostrzegalna i obecna nie tylko na Nalewkach… Opisuje swoje odczucia w szpilkowym wierszu pt. „Uwagi krajoznawcze”:
Pośród Koninów i miast przedziwnych
jedno nad wszystkie przeniosła sława,
w samym bijącym sercu Ojczyzny
wielka i światła stoi Warszawa,
w samym bijącym sercu Warszawy
w samym śródmiejskim sercu stolicy
dzieją się bardzo dziwaczne sprawy
na Marszałkowskiej głównej ulicy.
Stoi latarnia z łojową świeczką,
wikła się ślepy, czarny zaułek
i dynda sobie z gracją bezsprzeczną
szyldzik sklecony z starych deszczułek –
prowincjonalny pejzaż i bzdura,
ciemność i czarność, mętność i mglistość;
cała kultura dała ci nura
w dawność, zabobon, nierzeczywistość.
W samym bijącym sercu Warszawy
(tam gdzie neony, jony, klaksony)
krokiem niedbałym albo łaskawym
chodzą przeróżne ważne persony –
na zewnątrz: ukłon dworny, hrabiowski,
a w głowach: świeczka łojowa pełga
– chodzą i noszą po Marszałkowskiej
czarną, zgaszoną prowincję we łbach,
szyldzik bławatny i koszmar czarny,
kopcącą świeczkę z knotkiem zbyt długim,
Klewań i Stołpce, Będzin i Sarny
a pono nawet Mielnik nad Bugiem.
Jakkolwiek kołtuneria była dostrzegana wśród neonów Marszałkowskiej, to żydowską ciemnotę kojarzyło się wtedy z tzw. litwakami, czyli Żydami, którzy do Polski napłynęli z Rosji. W porównaniu z rodzimymi polskimi Żydami wydawali się mniej cywilizowani, brudni, egzotyczni. Ale jednak nie wszyscy! Dotyczyło to tylko biedaków. Dziadkowie i rodzice Zuzanny przecież także pochodzili z Rosji. Jakkolwiek Łobodowski uważa, że wyzbyli się „tradycji mozaistycznych”, a deklaracji Zuzanny na ten temat nie znamy, na pewno nie byli biedną brudną „czernią”.
Mój ojciec upominał mnie, gdyśmy szli razem po ulicy, bym nie oglądał się „natrętnie”, za ładnymi dziewczętami. Ale i jemu rzuciła się w oczy uroda żony szefa, kiedy jako młody architekt pracował w biurze architektonicznym
Sigalina i Gelbarda. Ona tam wpadała tylko na krótko, po pieniądze. A Gelbard był często w podróży, bo on załatwiał kontrakty. Sigalin projektował. To na temat Czajki.
*
Nigdy nie patrzyłem wstecz, tylko przed siebie. Ale mam brata, co on się interesuje. On tam zlokalizował, w pamiętnikach mojej babci Marysi tego „Hugusia”, czyli Hugona Steinhausa, przyjaciela i krewniaka, co pewnie już wtedy był dobrym matematykiem, (bo to się objawia wcześnie)*)
Teraz nawet wydał te pamiętniki, (Maria Inlender, Dzienniki młodzieńcze 1901 – 1907) razem z naszym drzewem „ginekologicznym” i muzyką naszego, nowszej daty powinowatego, wybitnego kompozytora niemieckiego, na CD.
Babcię zastrzelili koło Pawiaka, poprzednie pokolenia leżą na Łyczakowskim i we Wiedniu.**)
**) Jakby kto sądził, że ten komentarz „zawiera lokowanie produktu” – się rozczaruje. Książkę wydał mój brat, własnym sumptem, w nakładzie 50 egzemplarzy. Jest więc niedostępna na rynku.
*)Steinhaus podobno mawiał: „moim największym odkryciem matematycznym jest Stefan Banach”. Przypadkiem wiem, jak to doszło do skutku. Otóż tego odkrycia dokonał Hugo Steinhaus w środku nocy, wracając, (w mundurze i przy szabli) z uroczystej oficerskiej popijawy. Uliczna bójka, którą chciał spacyfikować (bo było dwóch na jednego), okazała się ożywioną dyskusją trzech studentów. Nikt nigdy nie ustali promila C2H5OH, który pozwolił „panu porucznikowi po bibce” odkryć w tej sytuacji geniusza.
*
swoją drogą niepojęty ten lapsus Gombrowicza w pisowni nazwiska Gelbard.
*
I znów, na marginesie, przewinął się Mauersberger. Kiedyś o nim napiszę (Jak Pani, budując poczet zacnych Polek, dojdzie do Miry Zimińskiej)
Bardzo dziękuję za ciekawe dopiski „z życia”. Takie uważam za bardzo cenne. Tak mało tych świadectw. Rodzice i krewni odchodzą zanim ich wypytamy o to wszystko.
Co nazwisko, to historia. A każda historia jak rosyjska baba w babie albo powieść szkatułkowa.
Dzieki, Pani Alino, za zakorzenianie Ginczanki w swiadomosci wspolczesnych. Dawno jej brakowalo, choc wiersz Non omnis moriar pojawial sie tu i owdzie – moje pierwsze zetkniecie zawdzieczam dzieki rozlatujacej sie antologii Borwicza „Piesn ujdzie calo”, wydanej zaraz po wojnie i znalezionej przez Stara gdzies w latatch 60-tych – udalo mi sie niedawno dokupic facsimile, bo tamto juz dawno zostalo ukradzione przez kogos. .
Na pierwsze wydanie tomiku ZG po upadku komuny nie zalapalem sie. Musialo byc w malutkim nakladzie, bo sie rozeszlo w okamgnieniu, choc przeczestwalem ksiegarnie po ksiegarni.
A teraz nawet na blogu kulinarnym ktos odnotowal Pani programradiowy o Ginczanace, dziwiac sie niepomiernie, ze nigdy o takiej poetce nie slyszal.
Zbozne dzielo, Pani Alino. 😈
Jak pisałam, ja wpadałam na poetkę w czasach późnej szkoły podstawowej. Widząc datę śmierci myślałam, że zginęła w Powstaniu W-wskim (jak „wszyscy”; ze zniczami latało się na Powązki, gdy tylko się było 1 VIII w mieści
e). Dopiero potem, po kawałku, poznawałam jej losy.
Odkryła ją, czy przywróciła do życia, świetna badaczka literatury Izolda Kiec. Ale to raczej dla literaturoznawców. A Zuzannę bez wątpienia warto przywrócić dzisiaj i młodym ludziom. Jej losy wiele mówią: i o meandrach historii niekoniecznie tej pamiętanej, do chwalenia się, i o procesie twórczym, i o byciu kobietą w świecie męskim.