Alina Kwapisz-Kulińska: Podglądanie Zuzanny (3)45 min czytania

Jesień 1939. Nie było jeszcze Wasilewskiej i Borejszy, byli już Ważyk, Broniewski, Dan. Byli Putrament, Pasternak, Parnicki, był Goetel, był Boy-Żeleński… Tych wymienia Wat, sam wówczas komunista. A jednak zszokowany. Mnóstwo uchodźców, Adolf Rudnicki, zawszony, dopiero przyszedł z wojska. Nie mają gdzie mieszkać, nie mają z czego żyć. Bieda okropna. A obok, opisywana także przez Adolfa Rudnickiego, spekulacja, handel złotem, walutami, brylantami: Miasto przypominało jarmark wschodni: na każdym kroku spotykało się bieżeńców fantastycznie ubranych, lecz te ich fantastyczne ubiory nie przyciągały niczyjego oka (…). Odziani w chłopskie kożuchy czy w miejskie deszczowce, obuci w wysokie buty lub w płócienne tenisówki – zależnie od pieniędzy, zaradności lub kredytu działającego poprzez granice – przycupnięci na kawałku krzesła w zadymionej (kawiarni) Romie czy u George’a, pytali jedni drugich: – Co nowego? I co dalej?. Wat widział po prostu miasto oblężone przez strach, pod jakąś ogromną machiną. Jak w tym mieście odnalazła się Zuzanna Ginczanka? Miała 22 lata. Była poetką, Żydówką, piękną dziewczyną.

Wstępuje do Związku Literatów, tego organizowanego pod patronem sowieckim. Zadanie to wypełniał ukraiński pisarz Aleksander Korniejczuk, potem mąż Wandy Wasilewskiej. Uwodził literatów na razie bez pogróżek. Na pierwsze zebranie tworzącego się związku zaproszono władze „starego” Związku – przewodniczącego Ostapa Ortwina i sekretarza Teodora Parnickiego. Stary Związek działał w dwóch pokoikach przy ulicy Ossolińskich, jak opisuje Rudnicki, rychło jednak pod auspicjami Korniejczuka powołano z sowiecka nazwany Komorg (komitet organizacyjny) nowego związku. Przydzielono mu pałacyk hrabiego Bielskiego. Ortwin dawnego związku nie zamknął, ale do niego nikt już nie przychodził. Parnickiego po pewnym czasie aresztowano. W pałacyku był zaś tłok.

Autor przedwojennego „Pamiętnika bezrobotnego”, pisarz-samouk Jan Brzoza pamięta te dni tak: Duży pałac hrabiowski zapełnił się i odwiedzało go ponad dwieście osób. Spośród pisarzy wymienię Boya, Bruno[na] Winawera, Wacława Grubińskiego, Władysława Broniewskiego, Wandę Wasilewską, Jerzego Putramenta, Włodzimierza Słobodnika, Wincentego Rzymowskiego, Juliana Przybosia, Adama Ważyka, Mieczysława Jastruna, Jalu Kurka, Aleksandra Wata, Anatola Sterna, Adolfa Rudnickiego, Tadeusza Peipera, Stanisława Wasylewskiego, Lucjana Szenwalda, Elżbietę Szemplińską, Stanisława Jerzego Leca, Zuzannę Ginczankę, Józefa Prutkowskiego, Halinę Koszutską, Jana Kotta, Janinę Broniewską, Ignacego Narbutta, Adama Polewkę, Jana Śpiewaka, Annę Kamieńską, Leona Przemskiego, Wojciecha Sluzę, Emila Dziedzica, Juliana Stryjkowskiego, Leopolda Lewina (…) z lwowskich pisarzy zapisali się do Klubu Halina Górska, Karol Kuryluk, Wilhelm Raort, Mieczysław Frenkel, Aleksander Dan, Leon Pasternak, Henryk Zbierzchowski, Franciszek Gil i ja. Nie było chwały, nie było wiele zaszczytów, była walka o przeżycie.

Jan Śpiewak spotyka Zuzannę w Lwowie. Ówczesne jej postępowanie dla niego, tak jak i dla wielu jej znajomych, jest zagadką. W jej życiu i twórczości zachodzą zasadnicze zmiany. Wychodzi za mąż za znacznie starszego od siebie krytyka. Rozkłada bezradnie ręce: Nie wiem, co oznaczał ten krok. Działał chyba rozsądek albo przypadek. Do Równego, do babci, już nie przyjeżdża. Pisze wiersze, znane są dwa, wydrukowane w miesięczniku „Nowe Widnokręgi” redagowanym przez Wasilewską i Kuryluka, tłumaczy Majakowskiego, Tyczynę i Eugeniusza Pottier. Dwa utwory zachowane w prasie mają tytuły znamienne dla nowego ładu: „W bitwie o urodzaj” i „Przebudzenie”. Nie są dobre. Choć starają się nie być propagandowymi gniotami.

Jak było? Mieczysław Jastrun wspomina tak: Pisarze, poeci, którzy tu przybyli, aby przeżyć jakiś czas w tym mrowisku ludzi z różnych miejsc, różnych kondycji, różnych języków wreszcie – wszystko to tworzyło szczególnego rodzaju targowisko. Można tu było spotkać ludzi różnie pojmujących życie, od marksistów począwszy, po nienawistnie patrzących na wszystko i mało znanych lub zupełnie nieznanych pisarzy różnego gatunku, różnego talentu.

Zwraca uwagę na opozycję i zarzewie nieuchronnego konfliktu między zakochanymi w mieście Polakami a Ukraińcami, wierzącymi, że nadszedł ich czas. Wszyscy kisili się w pałacyku hrabiego, który został wywieziony (jak pisze Jastrun, w stronę nieznaną nam wówczas) i już nie wrócił.

Michał Borwicz pisał obrazowo: Podobnego „Klubu Pisarzy” nie było, sądzę, ani wcześniej ani później, i to nigdzie na świecie. Na czym wszakże ta jego jedyność polegała? Nie na jego regulaminie i liturgii, ponieważ pierwszy i drugi stanowiły wierną kopię kliszy sowieckiej: każde duże miasto w Związku Sowieckim posiadało i posiada instytucję bliźniaczo do tamtej podobną. I nie na tzw. fizjognomii uczestników, którzy działali, pisali i ogłaszali już swoje utwory w Polsce przed wojną. Posępny melodramat owej Comedii dell Arte (gdzie sceny tragiczne rozgrywały się za kulisami, a najzabawniejsze repliki padały poufnie, na marginesie oficjalnej wersji) wynikł natomiast ze sklejenia na siłę tych dwóch różnych materii. Niefortunny rezultat robił wrażenie antycznych potworów, z ludzką głową osadzoną na tułowiu konia, lwa lub byka. Coś w rodzaju egipskich sfinksów, greckich centaurów lub babilońskich dziwadeł. Chodziło przy tym nie o kombinację już zabliźnioną i okrzepłą, lecz o melanż zaledwie w stadium próbowania się i przymusowej adaptacji. Mała główeczka chybotała się z przerażeniem na obcym jej kadłubie. Mimo chronicznych dreszczy, łypała jednak grzecznie oczyma, co – zamiast żądanego od niej czaru i uśmiechu – dawało w efekcie przykry i sztuczny grymas. Olbrzym, ze swej strony, również się niecierpliwił. Świadomy, że irytujących niedowiarków i przemądrzalców może się pozbyć jednym uderzeniem łapy, grał mimo to rolę protektora, ale pod hasłem: „ja śledzę, ja czekam, ja wymagam”. Konwencjonalną dobroduszność i perswazje przerywało brutalne opadanie maczugi. Takim wstępnym „zaproszeniem do opamiętania się” było aresztowanie polskich pisarzy w styczniu 1940 r.

Jeszcze potem organizowano wieczorki, konferencje, ale to wszystko było pozorami normalności i życia. Zwłaszcza dla dojrzałych ludzi. Czym było dla dwudziestotrzyletniej poetki? Jastrun wspomina swój wieczór autorski z wierszami przywiezionymi cudem po wrześniowej tułaczce. Nie znalazły uznania Wasilewskiej, Putramenta, Ważyka. Wspomina: W jakiś czas po wyjściu większości słuchających zbliżyła się do mnie Zuzanna Ginczanka i powiedziała śmiejąc się, jakoby to moja osoba była tak ważna, że chciała już dawno mnie poznać, ale rzadko zjawiałem się w salach Bielskiego. Była niezależna, czy się nie orientowała w subtelnościach sowieckiego władztwa?

Wybitny matematyk Hugo Steinhaus, a prywatnie teść Jana Kotta, obserwował te czasy okiem jeszcze innym niż literaci, nieraz trzeźwiejszym, bo bez uprzedzeń i zawodowych zazdrości: Zięć mój miał coraz to inny zawód; był korektorem, tłumaczem, pombuchem [pomocnikiem buchaltera, kolejny sowietyzm], archiwistą, bibliotekarzem i ostatnio miał zostać wolontariuszem przy katedrze romanistyki. W Sowietach łatwiej o wiele zawodów niż o jeden. Obserwując jego kolegów widziałem w nich dziwną zmianę. U jednych objawiało się to ostro, np. Ginczanka zerwała stosunki z Lidką [córką Steinhausa] przeszedłszy na komunizm. Czy to wiarygodne? Nie rozstrzygniemy. Zuzanna, skłaniając się ku lewicy (środowisko „Szpilek” czy „Sygnałów”), nie była jednak nigdy politycznie uwikłana, ani chyba zorientowana wybitnie na lewo.

Działalność Zuzanny Ginczanki w tym lwowskim okresie znamy z dwóch rodzajów źródeł: wspomnień oraz tego, co zostało wydrukowane na papierze, z wydawanej wtedy prasy. Korzystając z opracowania Jacka Trznadla „Kolaboranci”, jednoznacznie określającego postawę poetów, pisarzy, naukowców (zwłaszcza Boya-Żeleńskiego), przyjrzyjmy się ówczesnym ścieżkom Zuzanny. Udziela się w „Almanachu Literackim”, którego jedyny numer ukazał się z podtytułem „Kwartalnik Lwowskiej Organizacji Związku Pisarzy USRR”, z datą 1941. Tu w cyklu poświęconym Komunie Paryskiej Zuzanna wydrukowała tłumaczenie utworu Eugeniusza Pottier (tego od „Międzynarodówki”). Autorami pozostałych byli Szemplińska, Słobodnik, Dan, Jastrun, Ważyk, Pasternak, Putrament.

O kolejnym piśmie lwowskim, które według Trznadla należy do kanonu kolaboranckiego, Zygmunt Nowakowski pisze: to „Czerwony Sztandar”, który skrzętnie odnotowywał wydarzenia naukowe (m.in. stała rubryka: W pracowniach uczonych i pisarzy) i kulturalne (literatura, teatr, muzyka). W ciągu roku 1940 i do połowy 1941 publikowali tu m.in.: Leon Pasternak, Józef Płoński, Janusz Kowalewski, Halina Górska, Adam Ważyk, Stanisław Jerzy Lec, Włodzimierz Słobodnik, Emil Szirer, Aleksander Dan, Elżbieta Szemplińska, Adam Polewka, Andrzej Wydrzyński, Julian Przyboś, Lucjan Szenwald, Piotr Kożuch, Józef Nacht, Mieczysław Jastrun, Zuzanna Ginczanka, Leopold Blankenheim, Jan Kott, Jerzy Putrament, Aleksander Semkowicz, Stanisław Wasylewski, Stefan Srebrny, Jan Brzoza, Janina Garbaczowska. Życie muzyczne omawiali: E. Eisner, Zofia Lissa, Stefania Łobaczewska. Wiele miejsca poświęcano też na informacje o Teatrze Polskim, którego reżyserem, kierownikiem literackim oraz dyrektorem był Władysław Krasnowiecki; inni reżyserzy to: Bronisław Dąbrowski, Eugeniusz German, Aleksander Bardini, Erwin Axer; scenografowie: Stanisław Cegielski i Władysław Daszewski, wreszcie z aktorów Wanda Siemaszkowa, której specjalny artykuł poświęcił również Boy.

Jest wśród publikujących i Zuzanna, jest i Jan Kott, dlaczego więc mieli ze sobą nie rozmawiać? Może zerwanie stosunków z Lidią Kottową miało powód inny niż zapamiętał prof. Steinhaus. Nikt szczególnego ukąszenia heglowskiego Zuzannie nie wypomina. Dwa opublikowane wiersze nie są szczególnie w stylu soc.

Józef Łobodowski, znający ją dobrze z wielu rozmów, ocenia tak: przed wojną Ginczanka dość intensywnie współpracowała nie tylko z „Wiadomościami Literackimi” i wskrzeszonym „Skamandrem”, ale także mocno lewicowymi „Szpilkami”, posądzano ją o określoną pozycję polityczną. Nic dalszego od rzeczywistości! Sana była pod względem politycznym całkowicie aseptyczna, mimo że powiązania osobiste i towarzyskie popychały ją w kierunku lewicy.

Jednak Łobodowskiego nie było we Lwowie, poczynania sowieckich okupantów znał tylko z opowiadań, nie widział przemian, o których opowiada Hugo Steinhaus.

Wśród zebranych przez Trznadla wzmianek o obecności Zuzanny Ginczanki w propagandowym życiu literackiego Lwowa, zamieszczonych w „Czerwonym Sztandarze”, znajdziemy informację z datą 21 IX 1940 o przyjęciu jej do Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy wśród takich nazwisk jak: Borejsza, Boy-Żeleński, Brzoza, Leon Chwistek, Górska, Jastrun, Juliusz Kleiner, Lec, Pasternak, Przyboś, Putrament, Rudnicki, Słobodnik, Szemplińska, Szenwald, Wasilewska, Wasylewski, Ważyk, Winawer; w numerze z datą 17 XI 1940 – nowe tłumaczenia Majakowskiego, Zuzanna obok Jastruna, A. Kosko, Kotta, Leca, Słobodnika, Szenwalda, Ważyka. Potem dwa drukowane wiersze w „Nowych Widnokręgach”. I nadchodzi rok 1941, czerwiec.

Zuzanna, już jako mężatka, przechodzi przez piekło niemieckiego ataku. Jak nie wiadomo, dlaczego wyszła za mąż, tak nie wiadomo, dlaczego pozostała we Lwowie. Nie pasuje to do teorii o jej komunizowaniu. Podobnie zresztą jak owo zamążpójście za człowieka starszego, należącego do przedwojennej elity kultury żydowskiej, jakkolwiek zasymilowanej, związanej z Polską. Jej mąż Michał Weinzieher był synem Salomona, przedwojennego posła na Sejm I i II kadencji, pochodzącego z Będzina, należącego do żydowskiej „arystokracji”. Brat Michała, Jan Jakub, rocznik 1908, zginął w Katyniu jako ppor. rez. WP. 6. pułku lotniczego. Warszawska przedwojenna książka telefoniczna z roku 1938 zawiera jeden adres – Koszykowa 10, jeden numer – 8 48 92 i dwóch abonentów. To Weinzieher Jan, dr med. oraz Weinzieher Michał, adwokat.

„Mały leksykon Żydów-pariotów polskich” wydany w roku 2001 podaje, że Michał, urodzony w Będzinie w roku 1903 (inni podają: 1901), to mgr praw (po UW), działacz żydowski, podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. ochotnik Wojska Polskiego, wydał reportaże z podróży do Francji, Anglii i Związku Sowieckiego. Był miłośnikiem i znawcą sztuki, działaczem żydowskich towarzystw promujących sztukę, publikował artykuły o plastyce w „Naszym Przeglądzie”, przedwojennej gazecie dla wykształconych Żydów, wydawanej po polsku. Gdy był w Paryżu, poznał Brunona Jasieńskiego. Nie był jednak związany z „komuną”. W Lwowie lat okupacji sowieckiej zapamiętano go jako kustosza Muzeum Historycznego. Nawiasem, Zuzanna pracowała w Biurze Uzdrowiskowym, zatrudniona przez późniejszego profesora medycyny dr. Jerzego Jakubowskiego, wówczas Naczelnego Lekarza Zarządu Uzdrowisk Ukrainy.

Jak Weinzieher „zdobył” Zuzannę? Jak dotąd, nikt tego nie wyjaśnił. Był zamożny, opiekuńczy? Przyjęli wspólną strategię przetrwania? A może jednak ulegli jakiemuś zauroczeniu? Późniejsze wydarzenia wskazują, że Zuzanna nie była w nim zakochana. Dzieliło ich szesnaście lat. Fotografie, ta z książki Mariana Fuksa „Żydzi w Warszawie” czy z „Naszego Przeglądu”, ukazują mężczyznę raczej mało atrakcyjnego. Znajomi bezradnie rozkładali ręce, podobnie jak cytowany już Jan Śpiewak.

 

4 komentarze

  1. A. Goryński 30.03.2014
  2. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014
  3. Kot Mordechaj 30.03.2014
  4. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014