Alina Kwapisz-Kulińska: Podglądanie Zuzanny (3)45 min czytania

Jan Śpiewak tak pisze o tych jej warszawskich latach: Studiów nie traktuje poważnie. Pochłania ją całkowicie życie artystyczno-literackie (…) [W tych kręgach] jest bezsprzecznie zjawiskiem. Dowcipna, utalentowana, elegancka, niezależna materialnie, umie zjednywać ludzi. Można zobaczyć ją w popularnych kawiarniach i lokalach […]. Drukuje wiersze w „Skamandrze”, w „Wiadomościach Literackich”, w „Sygnałach” i w „Szpilkach”. […] Wydaje swój pierwszy i jedyny tomik. Tak widzi awers ówczesnego życia Zuzanny, jest i rewers: Tumaniono ją kabotyństwem, patetycznymi gestami bez pokrycia. Gesty są dobre w teatrze […]  w życiu są zwodnicze. Przekonany jestem, że w gruncie rzeczy czuła się samotna. Może dlatego zauważa, że w jej zmysłowych wierszach kryło się także osaczenie.

Zuzanna brylowała. Piętak wspomina, jak spotkał ją wieczorem, tańczącą w modnym, gwarnym lokalu. Łobodowski zdradza: Niejednokrotnie chciała, żebym ją wziął na dancing. Nigdy do tego nie doszło – nie chciałem. Była mego wzrostu, a na wysokich obcasach, w których się lubowała, znacznie wyższa. Zachowało się zdjęcia promiennie uśmiechniętej Zuzanny z dancingowym partnerem. Ma zgodną z modą atłasową suknię, ukazującą ramiona i dekolt, opinającą zgrabną sylwetkę. Nie wygląda na dziewczynę proszącą się o zabranie na tańce, to ją raczej proszono!

Wiersze zamieszczane w elitarnych pismach, „Skamander” i „Wiadomości Literackie”, współpraca z modnymi „Szpilkami” i wysmakowanym „Zwierciadłem”, ale i lewicowymi lwowskimi „Sygnałami” Karola Kuryluka, w końcu wydanie tomu poezji w znanym i nie dla każdego dostępnym wydawnictwie, skłaniały do podejrzeń: komu piękna dziewczyna zawdzięcza powodzenie. Łobodowski snuje opowieść, iż jej tomik pt. „O centaurach” wyszedł w r. 1936 u Przeworskiego. Było to wydawnictwo niesłychanie ekskluzywne i wydanie w nim tomu nikomu dotychczas nieznanej, osiemnastoletniej debiutantki, do tego w luksusowej szacie graficznej, było ewenementem wręcz wyjątkowym. Domyśla się, ale pisze jako pewnik: Także i tu zadziałała ręka Tuwima. Czyż przez Łobodowskiego nie przemawia jednak pewna zazdrość i lekceważenie jej talentu poetyckiego? Pisząc o luksusowej szacie przesadza.

Może Tuwim istotnie Zuzannę zaprotegował, tego się już nie dowiemy, ale może sprawa jest prostsza: jako osobę majętną stać ją było na wydanie nawet „luksusowego” tomiku własnym sumptem. Poezje przed wojną przeważnie tak były wydawane, nakładem własnym autora. A że wiersze były dobre – firmowało je dobre wydawnictwo. Zresztą, w roku 1936 Zuzanna nie była już debiutantką.

Jako się rzekło – kontynuujmy trop Łobodowskiego – miała wielkie powodzenie – w jednym tekście stwierdza to drugi raz – co przyjmowała z łaskawym uśmiechem, jako rzecz samą przez siebie zrozumiałą. Nic dziwnego, że w wielu wspomnieniach są wzmianki o różnych adoratorach Zuzanny, Giny z Gombrowiczowskiego stolika. Wymieniani są i Śpiewak, i Stanisław Piętak, i oczywiście sam Łobodowski, jakkolwiek ten stwierdza, że przestałem się liczyć od marca 1938 roku, gdy Zuzanna dowiedziała się o zawartym przeze mnie małżeństwie. Złośliwie komentuje zauroczenie Piętaka: Sentymentalny Piętaszek uwierzył, jak za każdym razem, że to ostatnia i największa miłość w jego życiu.

Temat życia uczuciowego (i nie tylko Sany), jak widać, mimo małżeństwa, obchodził żywo Łobodowskiego, skoro je śledził: Przez pewien czas zalecał się do niej Leon Pasternak. Wyglądało to dość zabawnie. Mały, krępy, niższy od niej o głowę, do tego z czaszką ogoloną na zero, niczym wzorowy funkcjonariusz GPU, nie miał najmniejszych szans. Ponadto Sana nie lubiła jego wierszy. Dalej opisuje zemstę Pasternaka w postaci umieszczenia w „Szpilkach” złośliwego wierszyka o Zuzannie (nie znalazłam go). Komentuje to jako zbiorową zemstę odrzuconych wielbicieli, którzy wszyscy po kolei dostawali kosza od pięknej panny. (…) Jeden Andrzej Nowicki (…) cieszył się przez pewien czas jej łaskami, ale chyba do niczego między nimi nie doszło.

Ginczankę i Andrzeja Nowickiego wszyscy traktowali jako parę, razem bowiem zjawiali się przy kawiarnianych stolikach. Współpracowali także przy pisaniu audycji dla radia; odnalazłam takie trzy. Tak widzi ich Tadeusz Wittlin: Stałym towarzyszem Ginczanki jest Nowicki. Gdziekolwiek Zuzanna się pokaże, zawsze i wszędzie są razem. Lecz nic ich bliżej nie łączy. Andrzej, to jedynie wzdychacz, gdyż Zuzia jest porządna panienką i nie tylko się nie puszcza, ale jest cnotliwa. Wódki nie pije, chyba tylko czasem parę kropel, kiedy już nie wypada odmówić, i oczywiście nie pali. Dalej opisuje stolikowe kawały, w tym Nowickiego, który zdążył się już porządnie zalać i zaczyna straszyć ludzi. Sztuczny, przedni ząb, który ma na samym froncie, wykręcił ze śrubki i wykrzywia się w koszmarnym grymasie.

Również Ryszard Matuszewski, w jednym z haseł swego „Alfabetu” opisując Zuzannę, pisze wręcz: Chodziła wtedy z przemiłym i też dobrze zapowiadającym się, choć o 8 lat starszym, poetą i satyrykiem, Andrzejem Nowickim.

Onże sam w tomie poświęconym „marszałkowi” czy „szambelanowi” Gombrowicza – Stefanowi Otwinowskiemu, pisze o Zuzannie dość oględnie, by nie rzec sucho, jak o obcej osobie: Niedawno przybyła z Równego młodziutka poetka Zuzanna Ginczanka, już publikowała swoje wiersze w „Skamandrze” i Szpilkach” i dalej: Żelazną obsadę stolika stanowili, prócz Gombrowicza – Otwinowscy, Lipińscy, Ginczanka i ja. „Stolik” przeniósł się był już z „Ziemiańskiej” do „Zodiaku”, kiedy do niego przystałem, miewał jednak swoje do „Ziemiańskiej” powroty. Zodiakowy beżowo-popielaty salon, jak z eleganckiego mieszkania, ostro kontrastował z szarym od dymu papierosowego wnętrzem „Ziemańskiej”. Więcej opisu lokalu niż dziewczyny. Zawiedzione uczucie? Dyskrecja? Daleko tu do dosłowności, by nie rzec obleśności Łobodowskiego.

Współzałożyciel „Szpilek” Eryk Lipiński wspomina, jak u Zuzanny poznał Gombrowicza (a więc odwiedzał ją także w domu!): W ostatnim roku przed wojną stałym bywalcem Zodiaku został Witold Gombrowicz, który przychodził zawsze sam, późnym wieczorem. Poznałem go niedawno u Zuzanny Ginczanki, która odnajmowała pokój sublokatorski w domu przy ulicy Szpitalnej 5. Były to jej imieniny albo jakaś inna okazja do zaproszenia gości, wśród których znajdował się przystojny pan przyglądający się przez cały wieczór swej postaci odbitej w lustrze. Trochę mnie to zirytowało, toteż spytałem go zaczepnie: „Co pan tak przez cały czas się odbija? Czym zapewne znacznie zaburzył Gombrowiczowi… formę…

Specyfikę owego stolikowego grona przypomina Stefan Otwinowski: Pierwszą stacją na drodze mego żywota towarzyskiego była sławna Ziemiańska przy ulicy Mazowieckiej. Stolików było tutaj bardzo dużo. Każdy miał określony charakter (…) Przystałem na dłużej do stolika Gombrowicza. Także trochę przez litość. Samotność była dla niego wyrokiem – nieudolność w werbowaniu partnerów uważał za przegraną, początek ostracyzmu, klęskę. […] Gombrowicz cieszył się każdą dekompozycją. (…) Wszyscy, którzy wytrzymywali próbę pierwszych spięć towarzyskich, zostawali przy stoliku na dłużej. Był naprawdę atrakcyjny. Stałymi naszymi partnerami byli: Zuzanna Ginczanka, Andrzej Nowicki, Hanka Lipińska (Ha-Ga), Tonio Uniechowski, Eryk Lipiński, częstymi Światopełk Karpiński, Janusz Minkiewicz, Zbyszek Uniłowski, Staś Dygat. Śmietanka towarzyska.

Wróćmy do Łobodowskiego. Szczodrze komentuje intymne życie Zuzanny: W Warszawie nigdy nie brakowało jej adoratorów. Lubiła się nimi otaczać, zrażała ich, odchodzili, wracali. Zawsze podejrzewałem, że nawet zbliżenia fizycznego nie traktowała zbyt serio, czekała cierpliwie na miłość, która „przyjdzie sama!”. Czy przyszła? Na wiosnę 1939 ukazał się w „Wiadomościach Literackich” znamienny choć artystycznie dość słaby [ocena własna Łobodowskiego] wiersz Ginczanki, w którym powtarzał się refren: „Jaka to wiosna? Miłosna. Jak to wiosna? Wojenna.” Mało kto wiedział, kim był szczęśliwy bohater wojenno-miłosnej wiosny. Dowiedziałem się od niego samego, gdyśmy się po wielu latach spotkali w Londynie. Przez jakiś czas prowadził z nią korespondencję z Budapesztu, gdzie przebywał po klęsce wrześniowej.

AKK_08a_WiadLit_wiersz39Tyle domysły i plotki. Sam Łobodowski trafił do Francji via Węgry. Kto inny był „jakiś czas” w Budapeszcie? Korespondencji Zuzanny nie znajdziemy i sprawy raczej nie wyjaśnimy. Czy zresztą trzeba ją wyjaśniać? Jasno widać jedno: Zuzanna przyciągała uwagę i prowokowała różne komentarze. Patrzył na nią każdy i każdy ją widział. Jak chciał. A opisywał już wtedy, gdy jej nie było. Na przykład Adolf Rudnicki (który opisał nieco późniejsze, lwowskie spotkanie z Zuzanną): Malarz C., który w obecności męża malował jej akt, mówił mi, że w życiu nie widział nic równie pięknego. Będą więc i Lwów, i mąż, ale na razie pozostańmy przy urodzie Zuzanny.

Przy stoliku w „Zodiaku” widziane były trzy panie, których nie sposób było nie zauważyć, wymienione już: Zuzanna, Bela Gelbard, wówczas żona wziętego architekta Jerzego i celebrytka swojej epoki, oraz Gizela Ważykowa, malarka, pięknością dorównująca Zuzannie. Wszystkie trzy były Żydówkami. Przeżyła jedna, by po latach, już jako Izabela Czajka-Stachowicz, z humorem podszytym nostalgią opisywać życie przedwojennej Warszawy. Nawiasem, Jerzy Andrzejewski po latach napisał o niej tak: tworzyliśmy orszak wspaniałej Beli Gelbard, jednej z najniezwyklejszych postaci przedwojennej Warszawy. Bela jako Czajka to już nie było to. Tylko dzikie i nieumiarkowane kaprysy Natury mogły wymyślić coś podobnego. Ale to już historia z innych sfer. A może te sfery to historia? Zuzanna zginęła w Krakowie, Giza Ważykowa, podobno zabrana ze znanego Hotelu Polskiego, w Oświęcimiu, Belę, po ucieczce z warszawskiego getta uratował (czyli przechował) podwarszawski kowal, co potem opisała.

 

4 komentarze

  1. A. Goryński 30.03.2014
  2. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014
  3. Kot Mordechaj 30.03.2014
  4. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014