Ostatnie spotkanie z Zuzanną, już po wkroczeniu Niemców, po rzeziach Żydów, na które pozwalali Ukraińcom, opisuje Mieczysław Jastrun:
Zostaliśmy sami. Było głodno i pusto. Odwiedziliśmy Zuzannę Ginczankę, mieszkającą niezbyt daleko od nas. Marzyła o tym, by się przedostać do Krakowa. Wierzyła, że tam będzie lepiej i bezpieczniej. (…) Siedziała teraz przy dużym stole, towarzyszył jej jakiś nieznany mi pisarz, którego nazwiska zapomniałem. [Być może był to Franciszek Gil]. Ginczanka liczyła, że wkrótce ruszą pociągi, a wtedy… Nie tylko ona miała nadzieję, że końcu znajdzie się pod czyjąś opieką i zniknie z jej oczu cień, który od pewnego czasu szedł za nią i przed nią.
Tym cieniem było żydostwo: Ginczanka była piękna, ale była Żydówką, jak mówiono wówczas, niezupełnie pojmując, co to znaczy i dlaczego jest wyklęta.
Tajemnic kilka: dlaczego Zuzanna nie uciekła w głąb Rosji? Dlaczego od razu się ukrywała, nie podejmując niemieckiej gry w rejestrację, opaski i getto, ze wszystkimi jej nieuchronnymi konsekwencjami? Niewielu Żydów, identyfikujących się z pochodzeniem lub nie, przejrzało niemiecką taktykę. Należał do nich prof. Steinhaus. Jak pisze, rychło przygotował się do zmiany identyczności, przez zniszczenie wszystkich dokumentów osobistych i listów. Wyrobił z pomocą przyjaciół fałszywe papiery dla siebie i żony, zniknął ze swego domu, nie meldował się, ukrywał poza Lwowem. Po tym, co ujrzał już w pierwszych dniach niemieckiej okupacji, jedynym racjonalnym zachowaniem był brak zaufania i jakiegokolwiek współdziałania z Niemcami. Dzięki temu przeżył. Oprócz mądrej decyzji o ukrywaniu się, miał szczęście.
Zuzanna i jej mąż zdaje się stwierdzili to samo; także się ukrywali i do getta nie poszli. Jak wyglądało to ukrywanie się? Idźmy tropem odsłoniętym przez Agnieszkę Haską w artykule pt. „Znałam jedną żydóweczkę ukrywającą się…”, zamieszczonym w PAN-owskim piśmie pt. „Zagłada Żydów”. Podczas okupacji [Marceli] Stauber, Zuzanna Ginczanka i jej mąż Michał Weinzieher, Franciszek Gil oraz Blumka Fradysówna mieli zajmować jedno mieszkanie przy Jabłonowskich 8a. W tej samej kamienicy mieszkali i dozorcami byli Chominowa Zofia i jej syn Marian, uwiecznieni przez Zuzannę w wierszu jej ostatnim, a nam znanym.
Wiersz później, najpierw historia. Sprawę ukrywania się Zuzanny i jej męża we Lwowie poznajemy z akt sprawy wytoczonej Chominowej i jej synowi m.in. przez Marcelego Staubera. Oskarżeni zostali o pomaganie Niemcom w wydawaniu i szykanowaniu Polaków i Żydów, lokatorów z ulicy Jabłonowskich, a konkretnie o zadenuncjowanie Zuzanny Ginczanki i Blumki Fradysówny. Świadek oskarżenia Ludwika Karwowska, przedtem Gelmont, była przyjaciółką Zuzanny. To ona przekazała dołączony do akt sprawy tragiczny, szczególny dowód oskarżenia – wiersz Zuzanny pt. Non omnis moriar. Nie zapamiętała, skąd go miała.
Blumka Fradysówna także wywodziła się z Równego. Na ogół uważano, że podczas okupacji spotkały się dopiero w Krakowie, po ucieczce Zuzanny ze Lwowa. Autorka artykułu wydobyła jednak na światło dzienne ich lwowskie kontakty.
Tę szkolną przyjaciółkę Zuzanny opisał dokładnie Jan Śpiewak. Zwrócił uwagę na jej oryginalność i dziwaczność: Najbliższa przyjaciółka Zuzanny była także przedziwną dziewczyną. Pochodziła również z mieszczańskiego domu, nie mniej zamożnego, tylko jeszcze bardziej zdziwaczałego. Śpiewaka w jej domu zwłaszcza zszokowało lustro umieszczone naprzeciw sedesu! Dalej wyjawia, że Fradysówna była przystojną dziewczyną, inteligentną, dowcipną, ale od dzieciństwa zakompleksioną, opisuje jej lęki, zamykanie się w wewnętrznym świecie, wręcz zamykanie się w domu (depresja?). Zauważa przy tym, że z Zuzanną różniły się bardzo. Może jednak lęki Zuzanny były nie mniej obezwładniające. Jej późniejsze życie raczej potwierdza to przypuszczenie – stwierdza.
Krótkie życie. Tropienie Zuzanny, jej męża i Blumki, o które oskarżono Chominów, odbywało się w sierpniu roku 1941. W dwa miesiące po wkroczeniu Niemców do Lwowa. Na rzeź Żydów Niemcy pozwolili Ukraińcom. To było barbarzyństwo niewyobrażalne. Jak z epoki Chmielnickiego.
Na ulicy Jabłonowskich 8a zaczęło się tak, jak zeznaje Ludwika Karwowska: W dzień Petlury w lipcu 1941 roku cały dom obszukiwali Ukraińcy. Chominowa z córką b. usilnie im w tem pomagały, wskazując wszystkie możliwe wyjścia z domu. Przy częstych wizytach policji niemieckiej, wiedząc iż w domu tym mieszka ludność żydowska Chominowa również informowała ich jak i gdzie można kogoś znaleźć. Mariana Chomina, służącego w jakiś niemieckich służbach pomocniczych, widziano, jak przeszukiwał z Niemcami komórki. Schwytana Blumka wylegitymowała się dokumentami rumuńskimi (była urodzona na terenie ówczesnej Rumunii, w Kiszyniowie, co potwierdza zgłoszenie o jej zamordowaniu złożone w Yad Vashem przez kuzynkę) i ją wypuszczono, co Chominowie mieli zakwestionować (tłumacząc, pisownia wedle oryginału zeznań, szukającym Niemcom, że to jest żadna rumunka tylko żydówka). Zuzanna zdołała wykupić się patrolowi wezwanemu przez Chominową, a ta nasłała na nią kolejny patrol. Podobno uratował ją paszport nansenowski, podobno uratował ją sąsiad, fryzjer czy kelner. Był rok 1941. Zuzanna miała 24 lata. Między 25 a 29 lipca lwowskich Ukraińców ogarnął morderczy amok. Musiała o nim wiedzieć. Potem był kolejny rok ukrywania się i denuncjacji. I przeniesienie się do wymarzonego Krakowa. Skąd Kraków?
Mój ojciec upominał mnie, gdyśmy szli razem po ulicy, bym nie oglądał się „natrętnie”, za ładnymi dziewczętami. Ale i jemu rzuciła się w oczy uroda żony szefa, kiedy jako młody architekt pracował w biurze architektonicznym
Sigalina i Gelbarda. Ona tam wpadała tylko na krótko, po pieniądze. A Gelbard był często w podróży, bo on załatwiał kontrakty. Sigalin projektował. To na temat Czajki.
*
Nigdy nie patrzyłem wstecz, tylko przed siebie. Ale mam brata, co on się interesuje. On tam zlokalizował, w pamiętnikach mojej babci Marysi tego „Hugusia”, czyli Hugona Steinhausa, przyjaciela i krewniaka, co pewnie już wtedy był dobrym matematykiem, (bo to się objawia wcześnie)*)
Teraz nawet wydał te pamiętniki, (Maria Inlender, Dzienniki młodzieńcze 1901 – 1907) razem z naszym drzewem „ginekologicznym” i muzyką naszego, nowszej daty powinowatego, wybitnego kompozytora niemieckiego, na CD.
Babcię zastrzelili koło Pawiaka, poprzednie pokolenia leżą na Łyczakowskim i we Wiedniu.**)
**) Jakby kto sądził, że ten komentarz „zawiera lokowanie produktu” – się rozczaruje. Książkę wydał mój brat, własnym sumptem, w nakładzie 50 egzemplarzy. Jest więc niedostępna na rynku.
*)Steinhaus podobno mawiał: „moim największym odkryciem matematycznym jest Stefan Banach”. Przypadkiem wiem, jak to doszło do skutku. Otóż tego odkrycia dokonał Hugo Steinhaus w środku nocy, wracając, (w mundurze i przy szabli) z uroczystej oficerskiej popijawy. Uliczna bójka, którą chciał spacyfikować (bo było dwóch na jednego), okazała się ożywioną dyskusją trzech studentów. Nikt nigdy nie ustali promila C2H5OH, który pozwolił „panu porucznikowi po bibce” odkryć w tej sytuacji geniusza.
*
swoją drogą niepojęty ten lapsus Gombrowicza w pisowni nazwiska Gelbard.
*
I znów, na marginesie, przewinął się Mauersberger. Kiedyś o nim napiszę (Jak Pani, budując poczet zacnych Polek, dojdzie do Miry Zimińskiej)
Bardzo dziękuję za ciekawe dopiski „z życia”. Takie uważam za bardzo cenne. Tak mało tych świadectw. Rodzice i krewni odchodzą zanim ich wypytamy o to wszystko.
Co nazwisko, to historia. A każda historia jak rosyjska baba w babie albo powieść szkatułkowa.
Dzieki, Pani Alino, za zakorzenianie Ginczanki w swiadomosci wspolczesnych. Dawno jej brakowalo, choc wiersz Non omnis moriar pojawial sie tu i owdzie – moje pierwsze zetkniecie zawdzieczam dzieki rozlatujacej sie antologii Borwicza „Piesn ujdzie calo”, wydanej zaraz po wojnie i znalezionej przez Stara gdzies w latatch 60-tych – udalo mi sie niedawno dokupic facsimile, bo tamto juz dawno zostalo ukradzione przez kogos. .
Na pierwsze wydanie tomiku ZG po upadku komuny nie zalapalem sie. Musialo byc w malutkim nakladzie, bo sie rozeszlo w okamgnieniu, choc przeczestwalem ksiegarnie po ksiegarni.
A teraz nawet na blogu kulinarnym ktos odnotowal Pani programradiowy o Ginczanace, dziwiac sie niepomiernie, ze nigdy o takiej poetce nie slyszal.
Zbozne dzielo, Pani Alino. 😈
Jak pisałam, ja wpadałam na poetkę w czasach późnej szkoły podstawowej. Widząc datę śmierci myślałam, że zginęła w Powstaniu W-wskim (jak „wszyscy”; ze zniczami latało się na Powązki, gdy tylko się było 1 VIII w mieści
e). Dopiero potem, po kawałku, poznawałam jej losy.
Odkryła ją, czy przywróciła do życia, świetna badaczka literatury Izolda Kiec. Ale to raczej dla literaturoznawców. A Zuzannę bez wątpienia warto przywrócić dzisiaj i młodym ludziom. Jej losy wiele mówią: i o meandrach historii niekoniecznie tej pamiętanej, do chwalenia się, i o procesie twórczym, i o byciu kobietą w świecie męskim.