Alina Kwapisz-Kulińska: Podglądanie Zuzanny (3)45 min czytania

Antysemityzm na pewno Zuzannę dotykał osobiście. Łobodowski twierdzi: Poczucie odrębności, czy nawet inności pochodzenia było jej [w Równem, w latach szkolnych] najzupełniej obce. W Warszawie nastąpił szok. W r. 1935 antysemityzm już znajdował się w zaawansowanym stanie. W gimnazjum Sana go nie poznała; miała poznać na uniwersytecie. Pierwszą reakcją było zdziwienie. Które zresztą wywodzi dziwnie: W Równem miała serdeczne przyjaciółki: Polski, Rosjanki, wychowała się na polskich poetach, więc dlaczego? A z „czarnym lądem” na Nalewkach nie mogła znaleźć wspólnego języka. Były chwile, gdy musiała się czuć bardzo samotna. Czy istotnie dlatego, że istniał „czarny ląd”? (Nazwa pochodzi z serii reportaży Wandy Melcer zamieszczanych w „Wiadomościach Literackich”). A może dlatego, że w ONR-owskim tygodniku o wiele mówiącym tytule „Wiem wszystko” znalazł się tekst pt. „Koleżanko Gincburżanko, nie bądźcie Ginczanką!”. Wedle klasycznych antysemickich nawoływań, aby Żydzi się nie wstydzili, że są Żydami, bo muszą nimi być i już. Pewnie odczuwała podważanie jej polskości tym boleśniej, że dokonała wyboru świadomie i dość dawno, w równieńskich latach szkolnych. Choćby nazwisko o tym świadczy, utworzone co najmniej w roku 1932 (o czym świadczy respons dany Zuzannie przez krakowski „Kuryer”). Od nazwiska Gincburg, stworzyła polską formę Gincburżanka, skracając ją i jeszcze bardziej spolszczając do nazwiska Ginczanka, pod którym ją wspominamy.

Dlatego musieli ją ranić wszyscy obłąkani tropiciele polskości, zaglądający w metrykę, broniący jej wstępu na uniwersytet (jest opis sceny, w której pałkarze zatrzymują towarzyszącego Zuzannie kolegę, zresztą Polaka, a ją, czarną i śniadą, przepuszczają, prawdopodobnie zauroczeni jej pięknością). Ten klimat drugiej połowy lat trzydziestych opisuje opublikowany w „Szpilkach” wiersz pt. „Łowy”. Świadczy o tym, że Zuzanna żyła „tu i teraz”, a wrzesień roku 1939 i wszystko, co się zdarzyło potem, nie były dla niej totalnym zaskoczeniem:

W gąszcze przeszłości, w zamierzechłe dzieje,
w groźne, zawiłe bory i knieje,
z dłonią wplecioną w uprząż i grzywy
czarni na koniach pędzą myśliwi.

Nozdrza rozdęte, tułów schylony,
usta zacięte, wzrok wytężony –
pędzą jak wichry czarnym galopem
za wątłym śladem, za nikłym tropem.

Jakiż to zapał wzrok ich rozszerza?
Czegoż szukają? Jakiego zwierza?
Jakiż to poryw pierś im wypręża,
godny rycerza i godny męża?

Pędzą myśliwi w zamierzchłe dzieje,
gdzie ślad porasta i trop czernieje,
w gąszczach przeszłości z uporem mrówki
babki szukają, babki-Żydówki,

babki-Żydówki, bliźniego swego,
wroga ciętego, druha dobrego,
a gdy wywęszą babkę jak łanię,
to w surmy, w trąby, w rogi i granie!

O łowy piękne! O dumne łowy
w tajnych, sekretnych dziejach alkowy!
O wielkie, harde, wzniosłe tropienia,
godne rycerzy i godne pienia!

Tuż przed wybuchem wojny Zuzanna wyjechała do babci, do Równego. W kilku relacjach przedwrześniowych jest mowa o tym, że namawiano ją do wyjechania z Polski do matki, do Hiszpanii. Józef Łobodowski tak przedstawia ostatnie z nią spotkanie: było w czerwcu albo lipcu 1939 (…) najzupełniej przypadkowe, na warszawskim Nowym Świecie. (…) Jakby tknięty przeczuciem, zapytałem, jakie ma zamiary na wypadek wybuchu wojny. (…) Odpowiedziała na moje pytanie, że zamierza wrócić do Równego i przeczekać wojnę przy boku babci. A ja bez namysłu: „Radzę ci wyjechać do Hiszpanii. Wojna domowa już się tam skończyła. Odszukasz matkę, pomoże ci urządzić się…” Roześmiała się. „Nie, ja już wolę zostać razem z babcią”. Czy jednak do Hiszpanii mogła wyjechać na paszporcie nansenowskim? Wątpliwe. Dobre rady mogły tylko ją rozdrażniać. Lub boleć.

Jan Śpiewak spotkał ją później: Wybuch wojny zaskoczył Ginczankę w Równem. (…) Pisze dość dużo. Pamiętam niektóre jej wiersze. Były to raczej notatki czy też zapisy przyszłych utworów. Wiersze te się nie zachowały. Szkoda, że poeta ich nie zanotował. Zginęły jak babcia Zuzanny (zmarła na atak serca, ciągnięta na rozstrzelanie), jak równieńscy Żydzi, jak cały świat – pospołu żydowski i polski – tego kresowego miasteczka.

Zuzanna wyjechała do Lwowa. Można się domyślać, że po 17 IX, po ugruntowaniu się sowieckiej władzy. Tam, gdzie grupowało się wielu uchodźców warszawskich, w tym wielu literatów i jej znajomych. Klimat okupacyjnego Lwowa opisywany był wielokrotnie. Było w tym mieście, w tym czasie coś szczególnego, gorączkowego, schyłkowego. Mam wrażenie, że tę atmosferę oddają znakomicie opowiadania Adolfa Rudnickiego, jednego z bieżeńców, zaludniających to miasto cieni. Bo Rudnicki tam się też znalazł. Podobnie jak Aleksander Wat. On w rozmowie z Czesławem Miłoszem opowiada, że pierwszych Rosjan widział w Łucku. Mogło to być przecież i Równe: tanki, Rosjanie, oczywiście wiece itd. (…) te twarze mongoloidów, te szmatławe mundury, te hełmy mongolskie ze szmacianymi pikami, takie szmaciane pikielhauby. I to Azja, ale już taka najbardziej azjatycka. No i potem Lwów, mnóstwo bieżeńców, uciekinierów z Warszawy, kolegów. W kołach literackich strach przed meduzą. Ważnych ludzi jeszcze nie ma.

 

4 komentarze

  1. A. Goryński 30.03.2014
  2. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014
  3. Kot Mordechaj 30.03.2014
  4. Alina Kwapisz-Kulińska 30.03.2014