Kreatywne Strategie
Z wielkim entuzjazmem, podobnie jak sprowadzenie „Pendolino”, spotkało się w kręgach politycznych i mediach ogłoszenie o rozpoczęciu budowy dwóch „inkubatorów przedsiębiorczości” w Lublinie. Problem jednak w tym, że podobnie jak w przypadku „Pendolino” pożyteczność tego bardzo kosztownego przedsięwzięcia jest nader wątpliwa. Gorzej: od pewnego czasu już wiadomo, że tak modne jakiś czas temu inkubatory są trwonieniem pieniędzy podatników. Takie wyniki dały zarówno badania Kauffman Foundation w Stanach Zjednoczonych, European Court of Auditors dla Komisji Europejskiej, jak i analizy Chrisa Dowsona w Australii. Czas więc wziąć pod lupę projekty istniejących, a zawłaszcza przyszłych inkubatorów przedsiębiorczości na Lubelszczyźnie (podobno ma ich być szesnaście). Dlaczego?
Po pierwsze, inkubatory nie przynoszą pożądanych rezultatów.
Efektywne wdrażanie programów wspierania przedsiębiorczości czy innowacji nie jest łatwe. Niedawne studium Fundacji Kauffmana, przeprowadzone przez Aziza Gilaniego, firmy dyrektora venture capital DFJ Mercury nad 29 amerykańskimi inkubatorami akademickimi zwanymi tam „Startup Accelerator” przyniosły pożałowania godne wyniki. Ponad 45% z nich nie dało ani jednego absolwenta, który przeszedłby do fazy pozyskiwania finansowania. Gdy próbowano ocenić i porównać ich funkcjonowanie, konkluzja była brutalna: wyniki są zbyt kiepskie, żeby dawało się je sensownie analizować.
Podobnie, choć dużo wcześniej – na innym krańcu świata, w Australii podjęto próbę oceny wsparcia dla współpracy pomiędzy nauką i biznesem przez stworzenie w roku 1991 Cooperative Research Centres (CRS). „Przez 11 lat swojej działalności wiele spośród 123 ośrodków zniknęło bez śladu, pośród opowieści o bezsensownych kłótniach, arogancji i ignorancji związanej z procesem komercjalizacji.” – pisano w prestiżowym czasopiśmie biznesu „BRW” pod znamiennym tytułem „Świetny pomysł, żałosne wyniki”. W ciągu pierwszych 11 lat ośrodki te pochłonęły oszałamiającą sumę 7,2 miliarda dolarów… (Proszę wziąć poprawkę na inflację.) W roku 2001 pisano: „w tym roku 19 ośrodków zostanie zamkniętych, a 19 innych powstanie. Systematyczne badania nad ich efektywnością pokazały, że 70% nie dały satysfakcjonującego „rate of return” (zwrotu na inwestycji) – nawet według własnych kryteriów..” Autor badań, Chris Dowson, na co dzień prowadzący firmę komercjalizującą badania mówi: „gdyby ośrodki te oceniać według normalnych kryteriów, to powiedział bym, że 99% z nich nie dało satysfakcjonujących efektów”.
Po drugie: po co te opóźnienia?
W niektórych elementach programu doszukać się można pewnej wartości: szkolenia, doradztwo itp. Pytanie jednak – jeśli mamy wartościowe elementy takiego programu, to dlaczego z ich uruchomieniem musimy czekać na wybudowanie „pudła”?
Istniejące organizacje – jeśli mają dostateczne „moce przerobowe” nie potrzebują przecież nowego lokum, by takie działania uruchomić. I można by to zrobić „już”. Bo „czas to pieniądz”. Czasem nawet więcej niż pieniądz: to kwestia tego, czy młodzi ludzie będą mogli znaleźć na Lubelszczyźnie pracę, czy też będą się czuli zmuszeni wyemigrować – do Warszawy, czy do Anglii w poszukiwaniu godziwego życia…
Działanie „na już” ma też kluczowe znaczenie ze względu na gromadzenie doświadczeń, wiedzy na temat tego, „co działa, a co nie”. Jeśli taką wiedzę zbudujemy, to w następnych latach będziemy mogli tworzyć bardziej efektywne programy..
Po trzecie: zadziwiający transfer majątku
Zadziwiający element finansowania „inkubatorów przedsiębiorczości” to zapis, o którym nie ma wzmianki w doniesieniach medialnych: wybudowane „inkubatory” po trzech latach przechodzą na własność organizacji – realizatora projektu. Cóż nie sposób dopatrzeć się społecznego pożytku z takiego transferu. W efekcie można szacować, że:
- 40% nakładów zostanie przeniesionych w postaci wybudowanych budynków na rzecz realizatorów projektu
- 40 % pochłoną koszty zarządzania i promocji (projekty unijne mają bardzo rozbudowane koszty tego typu – tak ze względu na ich wymagania, jak i brak motywacji do efektywnego gospodarowania środkami)
- a jedynie ok. 20% przewidywanych nakładów zostanie spożytkowane na działania związane z rozwojem przedsiębiorczości (diagram).
Szacując, że ok. ¼ administracyjnych kosztów projektów unijnych jest potrzebnych, to dochodzimy do wniosku, że istnieje uzasadniona obawa, że zaledwie jedna trzecia nakładów będzie wydawana na właściwy cel (choć, jak już wiemy z rozlicznych badań, i tak nieefektywnie), a 40% zostanie zawłaszczone.
Tak, wiem, realizatorami projektów są organizacje „not-for-profit”, „nie dla zysku”. Ale jak widzimy na przykładzie SKOK-ów, majątek taki bez większych trudności może być przekazany w ręce prywatne, już nie mówiąc o tym, że istnieje prostszy, mniej jaskrawy sposób prywatyzacji społecznego majątku. Metoda ta, ćwiczona przez wiele organizacji służących jakoby społecznemu pożytkowi, sprowadza się do tego, że nakłady na szczytne cele służą przede wszystkim finansowaniu dostatniego życia zaradnych kierownictw takich organizacji. W naszym przypadku – czego nie sposób wykluczyć – będziemy świadkami fantastycznego pomysłu na dostatnią emeryturę: pasywny (to jest „nie wymagający pracy ani własnych nakładów”) dochód do końca życia z wynajmu pomieszczeń biurowych w byłym inkubatorze… Do końca życia, lub dłużej, jeśli swoje dzieci sprytnie wprowadzimy do naszych organizacji…
Refleksje
Obszar działań innowacji i przedsiębiorczości i pojawiające się tam patologie z natury rzeczy jest trudniejsze do wykrycie niż drogi, gdzie kłują w oczy ekrany chroniące przed hałasem polne zające. Niestety, działania te, mające zdynamizować polską gospodarkę i pomóc tworzyć miejsca pracy są w ogromnej części marnotrawione:
- widziałem uczelniany inkubator przedsiębiorczości, sfinansowany kosztem 18 milionów złotych, w którym działało sześć firm, zatrudniających kilkanaście osób;
- widziałem bardzo kosztowne laboratorium dobrej skądinąd politechniki, działające (po roku od uruchomienia) na 20% możliwości.
Nawet prywatne firmy i indywidualni rolnicy nie są wolni od przypadłości związanych z „darmowymi pieniędzmi”: trafić gdzie niegdzie można na słabo wykorzystywane linie technologiczne kupione pośpiesznie „bo jeszcze można się było załapać”. Gorzej, gdy np. rolnik kupował za 400 000 zł nowy ciągnik, bo dostał 50% dopłaty.. I został z dwustutysięcznym kredytem, gdy stary ciągnik mógł tę samą robotę zrobić.. (I cóż mu zostaje, jeśli nie strajkować, gdy ceny produktów rolniczych nagle spadły?)
Niemcy, dzięki planowi Marshalla, odbudowały gospodarkę zapewniając dobrobyt i bezpieczeństwo swojemu narodowi. Najwyższa pora, byśmy teraz, w ostatnim rozdaniu środków unijnych wzięli pod lupę sposób wydawania pieniędzy… Inaczej po nie tak długich kilku latach, zamiast kwitnącej gospodarki będziemy mieli rzesze niezatrudnianych biurokratów, który teraz zajmują się rozdziałem środków unijnych, ich pozyskiwaniem, czy kontrolą wydatkowania. A zamiast tętniących pozytywną energią, współpracujących z gospodarką uczelni będziemy mieli (jak powiedział pewien lubelski profesor) puste hale po których tylko hula wiatr…
Pora, by nasi rządzący zajęli się nie tylko lepszą przyszłością krewnych i znajomych, ale i troską o lepsze rozdysponowanie publicznego grosza.
Pora, by nasi dziennikarze, „czwarta władza” i poniekąd elita narodu, przestali „łykać jak głodne pelikany” wszystkie PR-owe komunikaty, którymi potem karmią „ciemny lud” (utrzymując tenże lud w wyżej wymienionej ciemnocie). Pora, by poza kibicowaniem coraz to nowym pyskówkom pokusili się o rzetelne analizy celowości, opłacalności i realizacji najrozmaitszych projektów – od Pendolino, przez Stadion Narodowy i autostrady po programy przedsiębiorczości i innowacyjności.
Pora też wreszcie, byśmy my, jako obywatele, zaczęli pytać naszych posłów, radnych i włodarzy: Co robicie z naszymi pieniędzmi? Czy wiecie, że się marnują? Jeśli nie wiecie, to czy to dlatego, że nie chciało się wam dowiedzieć, czy dlatego, że wam tak wygodniej, czy też dlatego, że na tym właśnie uwłaszczają się wasi krewni i kumple?
Nie znaczy to, oczywiście, że przedsiębiorcy, managerowie i pracownicy powinni czekać, aż „coś się zmieni” „tam, na górze”. Bo i „na górze” są pozytywne zmiany z punktu widzenia długofalowej konkurencyjności polskiej gospodarki. Pieniądze – już za parę miesięcy znów mają być. Ale teraz, już nie będzie „kasy” na budynki i linie technologiczne. Pieniądze będą na innowacje.
Ale by „zacząć robić innowacje” potrzebujemy – jako naród – przełamać mentalność dziewiętnastowiecznego kapitalizmu i walki klasowej. Potrzeba, by pracownicy, każdy na swoim stanowisku pracy, troszczyli się o wydajność i jakość produkcji w swojej firmie. bo przecież tylko dochodowa firma może zapewnić na stałe miejsca pracy i godziwe zarobki. Tak, nie jest to oczywiste ani łatwe, nie tylko u nas. W amerykańskich korporacjach na 100 pracowników wypada rocznie zaledwie 16 wdrożonych usprawnień. Ale można to zrobić: Toyota przesunęła się z podobnego poziomu do… 48 wniosków na jednego (!) pracownika.
Klucz do wyzwolenia pomysłowości tkwi więc w rękach właścicieli i kadry managerskiej: to oni mogą stworzyć wspierający i inspirujący klimat dla rodzenia się innowacji.
Przełomowe innowacje (nawet w skali firmy, niekoniecznie w skali światowej), wymagają oczywiście czegoś więcej, niż stworzenie dobrego klimatu. Do tego potrzeba systematycznej strategii poszukiwań, akceptacji (ale i minimalizacji) ryzyka, odpowiedniej adaptacji procedur (czy po prostu obyczajów) w firmach. Pomóc też mogą profesjonalnie prowadzone warsztaty poszukiwania pomysłów na innowacje (nie, nie żadne szkolenia) – ale to już inny temat.
Systematyczne badania porównawcze pokazują, że w praktyce rzeczywisty poziom innowacyjności nie zależy od wysokości nakładów. Zależy od nie od tego „ile wydajemy” (bo każdy coś tam wydaje), ale od tego, „jak je wydajemy”. I jest to pytanie, które sobie powinny postawić w Polsce władze, obywatele i dziennikarze. A „na swoich podwórkach” firmy i ich pracownicy, a przede wszystkim managerowie i właściciele.
Paweł J. Dąbrowski
Jest dużo elementów w notce, z którymi się zgadzam. Natomiast stwierdzenie “Systematyczne badania porównawcze pokazują, że w praktyce rzeczywisty poziom innowacyjności nie zależy od wysokości nakładów” jest absurdalne. Wynika z niego, że najlepiej mieć poziom nakładów zero.
Poza tym Niemcy odżyły po II WŚ nie dzięki Planowi Marshalla, tylko dzięki odłożonemu olbrzymiemu kapitałowi w bankach szwajcarskich i Ameryce Płd. A także dzięki wielkiemu know-how.
ha…
1. Jestem zaskoczony, że człowiek o Twojej wnikliwości przegapił kluczowe tu słowa: “w praktyce” i że “każdy coś tam wydaje”.
A potem zbudowałeś czysto teoretyczny model..
(już jasne, czy objaśniać dalej?)
i służę cytatem: > When it comes to innovation, spending doesn’t correlate with success.
z: “The Culture of Innovation What Makes San Francisco
Bay Area Companies Different?”
A Bay Area Council Economic Institute and Booz & Company Joint Report
2. co do Niemiec – dzięki za uwagę, zagalopowałem się (i na tym, to się specjalnie nie znam), a Twoje wyjaśnienie brzmi nader sensownie. Kupuję.
i.. jak zwykle, życie dało swój komentarz:
http://kielce.gazeta.pl/kielce/56,47262,17460947,Setki_milionow_na_inwestycje__najwiecej_dla_KPT_,,7.html
@PJD
Będę się jednak upierał, że zdanie:
“w praktyce rzeczywisty poziom innowacyjności nie zależy od wysokości nakładów” jest fałszywe. 🙂
Oczywiście, wiem, o co Ci chodziło, i nieco się czepiam.
Natomiast jeżeli porównamy wydatki Volkswagena na B+R (7 mld Eur rocznie) i Politechniki Warszawskiej na badania związane z samochodami (pewnie kilka milionow Euro rocznie), to ci drudzy choćby najbardziej efektywnie wydawali pieniądze, to i tak VW nie dościgną.
🙂
wolno Ci się upierać, Twój wybór..
Ale porównie PW z VW to gruuube naruszenie fundamentalnej zasady badań “ceteris paribus”, czy “apples with apples”, więc
a) wielkość 1:1000 (czy więcej)
b) różne rodzaje i formy organizacji
prawda?
A już porównówjąc bardziej podobne rzeczy..
> Most big R&D spenders are not really seeking innovations. They are spending money on historical programs, following historical patterns and trying to defend and extend the historical business. In other words, they are spending vast sums attempting to sustain (or recapture) historical success. And, as the list shows, largely doing a pretty lousy job of it.
> Forbes: Top 20 R&D Spenders – Not Good Investments
OK, to chyba mamy mniej-więcej jasność. Sam fragment, wyrwany z kontekstu jest rzeczywiście nie do obronienia.
Ale myślę, że nie doceniasz czytelników SO (czy w ogóle inteligentniejszej prasy). Jestem przekonany, że będą oni zadawać sobie sprawę z tego, że jeśli mówimy o “systematycznych badaniach” jakiegoś czynnika, będzie jednak znaczyć “caateris paribus” – przy ustalonych pozostałych warunkach.
A porównanie PW z VW jest koszmarnym nadużyciem, bo mamy tu
i
– różne skale organizacji (coś 1:1000)
– różne ich rodzaje
– działające w różnych warunkach..
Ale weź GM i Toyotę – przez dziesiątki lat Toyota goniła GM na ułamku jego budżetu..
> Most big R&D spenders are not really seeking innovations. They are spending money on historical programs, following historical patterns and trying to defend and extend the historical business. In other words, they are spending vast sums attempting to sustain (or recapture) historical success. And, as the list shows, largely doing a pretty lousy job of it.
Forbes: Top 20 R&D Spenders – Not Good Investments
Innowacje mają to do siebie, że czasem za małe pieniądze dostajemy rewelacyjny wynalazek, a czasem olbrzymie pieniądze na B+R są zmarnowane. Generalnie jednak, małe pieniądze na B+R to wyrzucone pieniądze.
Co do Toyoty i GM, to w 2009 roku było tak:
1 Toyota $8.994
2 Nokia $8.733
3 Roche Holding $8.168
4 Microsoft $8.164
5 General Motors $8.000
6 Pfizer $7.945
7 Johnson & Johnson $7.577
8 Ford $7.300
9 Novartis $7.217
10 Sanofi-Aventis $6.695
16 Honda $5.603
17 Volkswagen $5.429
Nokia po 6 latach została za bezcen sprzedana Microsoftowi, Volkswagen wyszedł na prowadzenie przed Toyotę (także w wydatkach B+R).
Budżet 7 mld Eur na B+R Volkswagena można porównać z 11 mld Eur w Horizonie2020.
(przepraszam za powtórzenia, ale pierwszy post zniknął i nie pojawił się.. drugi zresztą też..)
Haz, please, czytaj uważnie gdy dyskutujesz..
O Toyocie i GM pisałem ” przez dziesiątki lat Toyota goniła GM na ułamku jego budżetu..”
– Toyota na początku swej “pogoni za światem była w porównaniu z GM (jedną z największych firm światowych) jedynie małą, prowincjonalną firemką.. Gdzieś tam, na końcu świata, w zniszczonej Japonii, gdzie kultura techniczna była na tyle kiepska że nawet w stolicy telefony nie działały przyzwoicie..
(wiem Zero był lepszy od amerykańskich myśliwców, ale to o tel z życiorysu Deminga)
Nasza dyskusja skoncentrowała się na bardzo pobocznym wątku
– ale jednego nie mogę strawić:
>Generalnie jednak, małe pieniądze na B+R to wyrzucone pieniądze.
Skąd ta teza?
Jak wielkie pieniądze stały za sukcesem Microsoftu, FAcebooka, Skype’a, czy Virgin? za oknami Florka czy kosmetykami Inglot?
A szkoły języka angielskiego Callan?
Wielkie koncerny wydają n.p. na cały samochód, a ty, jak masz fajny pomysł na “cóś” – klamkę, trzymacz, wiatrak, cholera-wie-co, to też możesz zrobić fajną, dochodową innowację.
Być może ten właśnie mit, że dużo szmalu trzeba (m.in.) blokuje polską innowacyjność?
Co do firm software’owych, to nie powstałyby one bez procesorów Intela, a te by nie powstały, gdyby nie… projekt Manhattan, który uświadomił ludziom potęgę komputerów.
Co do Toyoty i wielu innych firm japońskich, to wyrosły one na kopiowaniu rozwiązań europejskich i amerykańskich, mając jednocześnie po 1945 wspaniałą kadrę inżynierską.
Poza tym, czasy się zmieniły. Wynalazcy grafenu dostali Nobla, ale biznesu nie założyli. Na grafenie zarobią ci, co wydadzą więcej na B+R (czyli nie my!).
PS
Opowiadanie, że dużo szmalu blokuje polską innowacyjność, to jest stwierdzenie na takim samym poziomie abstrakcji, jakby stwierdzić, że zbyt duże nakłady w Polsce na półprzewodniki spowodowały, że się u nas procesorów nie produkuje.
nic takiego nie twierdziłem. To rzeczywiście byłby absurd.
Haz, z całym szacunkiem dla Twojej elokwencji i przez wspomnienie świetnych Twoich tekstów, które kiedyś czytywałem. Po raz kolejny proszę: *czytaj kwestie, z którymi polemizujesz*.
(bo nie chcę dopuścić opcji, że świadomie przekręcasz tezy, by łatwiej się argumentowało.)
Było tam:
yć może ten właśnie mit, że dużo szmalu trzeba (m.in.) blokuje polską innowacyjność?
czyli “mit, że dużo szmalu trzeba”.
Over, and out.
Ale ten “mit” zniknął mi z głównego tekstu!
Nie chcę stwarzać wrażenia, że tekst mi się nie podobał, bo z głównym przesłaniem się zgadzam. Czepiam się tylko sformułowań, które ktoś można wykorzystać w niecnym celu (np., zmniejszenia kompromitująco niskich nakładów na B+R w Polsce).
Apropos naszych uczelni, po słabym wyniku w QS World University Rating ktoś napisał następujący komentarz:
~porównaj : Widziałem jak pracuje się na ‘przeciętnym’ niemieckim uniwersytecie i na jego odpowiedniku w Polsce.
W Niemczech doktor wstawał o 7 rano i pisał sprawozdania i recenzje, których nie zdążył przygotować dzień wcześniej. Następnie szedł do swojego pokoju (każdy ma osobny pokój) i szybko jadł śniadanie. Potem wracał do pisania recenzji i powtarzał materiał wcześniej przygotowany do zajęć. Następnie przez ok.godzinę odpowiadał na maile od profesorów i studentów. Zajęcia rozpoczynały się ok. 12 i trwały do ok. 16. Po nich doktor jadł obiad i szedł na zajęcia sportowe (wioślarstwo). Po powrocie (ok. 18.30) szedł do swojego pokoju i układał harmonogram na dalszą część dnia. OK. 19 szedł do biblioteki i przygotowywał zajęcia (biblioteka otwarta była do 22). Ok. 21.30 wracał do swojego pokoju i pisał recenzje oraz porządkował materiał na dzień następny. Potem kserował materiały. Kończył ok. 11.30. Co chwila powtarzał, że się nie nadaje, że mało wie w porównaniu ze swoimi kolegami, że młodsi od niego mają znacznie większą wiedzę i zajmują wyższe stanowiska.
W Polsce, pani doktor wstaje ok. 10.00 i po umyciu i zjedzeniu śniadania udaje się na prywatną uczelnię, gdzie przeprowadza zajęcia z prywatnymi studentami. Następnie dojeżdża do oddalonej ok. 9 km. uczeni państwowej, na której ma etat. Czuje się już zmęczona i wyraża życzenie żeby ‘studenci uciekli’, to nie będzie zajęć. OK. 16 ma kolejne zajęcia na tej samej prywatnej uczelni. Rektor każe jej się bardziej przykładać, bo studenci płacą i wymagają. W domu jest ok. 20.30, je kolację i ogląda TV. Kładzie się spać ok. 22, ‘padnięta’.
Doktor w Niemczech traci pracę, bo ‘jego publikacje niewiele wnoszą do rozwoju nauki’. Mówi, że tego się spodziewał, jest tylu lepszych od niego.
Pani doktor w Polsce dostaje nagrodę rektora, za ‘wybitne osiągnięcia’ w swojej dziedzinie (napisała jeden artykuł opublikowany w lokalnych zeszytach uczelnianych). Tak się składa, że niemiecki doktor poprawiał jej artykuł pod kątem językowym. ‘Nie chcę być złośliwy’,mówi, ‘ale poziom tego artykułu nie przekracza pracy licencjackiej’. Twierdzi, że w Niemczech odrzucono by go po przeczytaniu 2 pierwszych zdań. zwiń