 2013-07-28. Duże miasto, niegdysiejsza potęga przemysłowa, najpierw traci fabryki – główne źródło utrzymania dla większości mieszkańców, w efekcie drastycznie biednieje, potem się wyludnia, a na końcu, nie mogąc udźwignąć gigantycznego zadłużenia, bankrutuje. To na szczęście obcy nam scenariusz, w Polsce wciąż trudny do wyobrażenia, ale właśnie ziścił się niedawno w Stanach Zjednoczonych, najbogatszym bądź co bądź państwie świata! Po dziesięcioleciach zmagań z problemami finansowymi i organizacyjnymi upadło Detroit – miasto będące niegdyś zagłębiem i symbolem amerykańskiej motoryzacji. Padł symbol, padła kolebka, padła długa historia, ale jakoś od tego nie padła władza.  Prezydent państwa nie musi się tłumaczyć od rana do nocy w mediach, a opozycja nie wzywa do powołania komisji śledczej? Dziwny kraj…
2013-07-28. Duże miasto, niegdysiejsza potęga przemysłowa, najpierw traci fabryki – główne źródło utrzymania dla większości mieszkańców, w efekcie drastycznie biednieje, potem się wyludnia, a na końcu, nie mogąc udźwignąć gigantycznego zadłużenia, bankrutuje. To na szczęście obcy nam scenariusz, w Polsce wciąż trudny do wyobrażenia, ale właśnie ziścił się niedawno w Stanach Zjednoczonych, najbogatszym bądź co bądź państwie świata! Po dziesięcioleciach zmagań z problemami finansowymi i organizacyjnymi upadło Detroit – miasto będące niegdyś zagłębiem i symbolem amerykańskiej motoryzacji. Padł symbol, padła kolebka, padła długa historia, ale jakoś od tego nie padła władza.  Prezydent państwa nie musi się tłumaczyć od rana do nocy w mediach, a opozycja nie wzywa do powołania komisji śledczej? Dziwny kraj…
Owszem, problemy w Detroit zaczęły się już dawno temu. Powolna agonia fabryk samochodowych trwała przez ostatnie dwadzieścia lat, podczas których przemysł motoryzacyjny wyprowadzał się w inne rejony Stanów, przede wszystkim jednak za granicę. Nie bez znaczenia był też coraz większy popyt na auta produkcji japońskiej i niemieckiej. Liczba mieszkańców miasta, w latach 50. wynosząca 1,8 miliona, spadła obecnie do zaledwie 700 tys. Do upadku przyczyniła się też nieudolność i korupcja władz, czego symbolem stał się Kwame KilPatric, burmistrz, który obecnie swoje wygodne apartamenty musiał zamienić na więzienną celę.
Równie ciekawe jak historia upadku Detroit jest to, co w sprawie miasta zrobił amerykański rząd, a właściwie to, czego nie zrobił. Nie powołano sztabu, który miałby wyciągnąć miasto z finansowej dziury, nie odwołano żadnego ministra, Kongres nie przeprowadził żadnego śledztwa w sprawie zaniedbań… Jak to możliwe, że w najpotężniejszym państwie świata kancelaria prezydenta bezkarnie pozwala zbankrutować ogromnemu miastu? Zamiast jednak zapytać, dlaczego rząd amerykański nic nie zrobił w sprawie Detroit, lepiej może zapytać, dlaczego miałby coś robić? Dlaczego miałby zasypywać długi miasta pieniędzmi z podatków innych Amerykanów, dlaczego miałby zwiększać problem budżetu całej Ameryki, by finansować budżet jednego z wielu miast? Jaki wpływ na inne metropolie w kłopotach miałaby taka interwencja i czy nie stanowiłaby przykładu na to, że można nic nie robić, że można ciągnąć zyski z biedy, że można malwersować i defraudować, że można nie przejmować się utratą konkurencyjności, że można się zadłużać, bo… bo przyjedzie dobry wujek z duża kasą i zapłaci wszelkie zobowiązania, zlikwiduje wszystkie wierzytelności, a do tego stworzy nowe miejsca pracy.
Kto zna Stany Zjednoczone wie, że dystans rządu do kłopotów Detroit zgodny jest z duchem amerykańskiej państwowości, w której droga do sukcesu musi być okupiona potknięciami, a nawet upadkami. Po to, by stać się silniejszym, bowiem co nas nie zabije, to nas wzmocni. Takie jest życie, ale takie myślenie wciąż jest obce u nas, gdzie od rządu wymaga się, aby w trudnych momentach przejmował stery, ratował od kłopotów i zamiast prawdziwych winowajców, tłumaczył się z cudzych błędów. Wymaga się wreszcie, by chronił przed twardym lądowaniem, przed zmianami, których ostateczny rezultat nie jest wystarczająco znany, a gdy wystąpi niepowodzenie, to by wszelka odpowiedzialności spadła z ramion winowajców i obarczyła rządzących. W Polsce więc to władza jest zawsze winna, winna wszystkiemu.
Czy historia Detroit może powtórzyć się w Polsce? Co zrobić, by tak się nie stało? Lepiej zapobiegać niż leczyć. Lepiej stworzyć przepisy, które uniemożliwią tak fatalny rozwój wypadków, niż potem głowić się, kto powinien ratować tonące miasto. Warto w tym kontekście wspomnieć chociażby wielomiesięczny spór Ministra Finansów z samorządowcami dotyczący wprowadzenia reguł i limitów wydatkowych dla jednostek samorządu terytorialnego, by chronić ich budżety, jak i całe finanse publiczne przed nadmiernym zadłużeniem, a więc i groźbą powtórzenia scenariusza z Detroit.
Zza oceanu płynie wiele nauk. Na przykład taka, że dobrze jest, jeśli miasto lub gmina ma znaczącego inwestora, a najlepiej, gdy jest ich kilku i to z różnych branż. Pamiętać należy także, że w czasach globalnej gospodarki nic nie jest dane raz na zawsze. Firmy mogą zdecydować się na zamknięcie zakładów z wielu powodów i nie zawsze muszą one wynikać z sytuacji na rynku. Dlatego tak ważny jest rozwój małych i średnich przedsiębiorstw, aby właśnie ten sektor zatrudniał największą liczbę pracowników. Rozumie to polski rząd przyjmując prawodawstwo, które znosi kajdany administracyjnych regulacji, kontroli i przepisów ograniczających energię niewielkich firm. Ułatwień musi być jednak więcej i muszą one być bardziej skuteczne wobec najmniejszych przedsiębiorstw, gdyż to one są poduszką bezpieczeństwa dla gospodarki. Kiedy bowiem padają giganci, ratunek jest już tylko w małych firmach.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP


 
                     
											 
											 
											 
											
Uroki WordPressa: nie mogę pozytywnie tekstu ocenić, bo i gwiazdki, i kciuki są nieaktywne. Mogę za to od siebie dodać jeden przyczynek. Jak już mianowicie miałem tu sposobność wspomnieć, w latach 70. ub. wieku uczestniczyłem w przeprowadzaniu PRL-owskiej (choć byłem ani brat, ani swat tego systemu, ale o to mniejsza) wystawy objazdowej w kilku miastach amerykańskich. W niektórych miałem kłopoty z ichniejszymi związkami zawodowymi, ale nigdzie takich, jak w Detroit (wystawialiśmy się tam w miejskiej hali COBO Hall). To była istna gangsteria. Nasz Piotr Duda (do jego sprawy wrócę) ze swoją rachityczną „Solidarnością” to przy nich pikuś. No i mają.
Bardzo dobry tekst! To czym grozi PiS w Polsce, w Stanach robią od lat demokraci rządzący miastami. Nowemu Jorkowi groził los Detroit na przełonie lat 70-tych i 80-tych. Demokraci bardzo lubią zabierać bogatym i dawać biednym. Podnoszą zatem podatki aby tych słabszych osłonić i mieć na kartki żywnościowe. Efekt: przemysł i przedsiębiorcy uciekają z takich miast lub inwestują za granicami Stanów. To bardzo łatwy do przewidzenia scenariusz, od lat powtarzający się w wielu miastach. W przypadku Nowego Jorku rządy Giulianiego i Bloomberga, obaj o korzeniach republikańskich, zaprowadziła porządek i stabilność w miejskich finansach i spokój na ulicach. To dlatego mamy dwie dekady rządów tych ludzi. Blumberg odejdzie i być może Demokraci przejmą stery władzy w NYC. Jak będzie, zobaczymy. Czy scenariusz z Ditroit grozi w Polsce? Oczywiście. Dlatego tak ważne jest odrôżnianie politycznej hucpy z Elbląga od wybierania tych, którym można zaufać i powierzyć rządznie miastami i krajem.
Gdzie Pan mieszka?!
O ile mnie pamięć nie myli właśnie w USA…
Może republikańscy burmistrzowie NY rzeczywiście wprowadzili porządek w finansach, ale w skali kraju jest dokładnie odwrotnie – Republikanie rozwalali budżet za każdym razem, gdy rządzili. Nie wydawali go na kartki dla ubogich, ale dawali kolesiom ze zbrojeniówki jak Breżniew. Dług publiczny rósł za Republikanów, malał z Demokratów.
Może Pan to sprawdzić? Może się mylę?
Jakie kajdany dla małych firm znosi rząd? Siedzę w tym środowisku, w ogóle środowisku biznesowym, i niespecjalnie widzę znoszenie jakichś kajdan. Ten sektor, oczywiście rozwija się, ale wprost proporcjonalnie do przedsiębiorczości, wiedzy i apetytu na ryzyko właścicieli, a nie dzięki zmniejszenie ograniczeń formalno-biurokratyczno-regulacyjnych.
Aby nie być gołosłownym, podam dwa przykłady: błahy i ważny.
Czy kto wie na 100% czy w nazwie spółki cywilnej muszą być nazwiska właścicieli? Nikt, jeden urzędnik mówi tak, drugi inaczej, a zakładający taką firmę spędzają bezcenny czas na chodzeniu po urzędach, zamiast na planowaniu biznesu.
Weszła w życie ustawa o terminach płatności, po której spodziewano się, że zmobilizuje do płacenia na czas. Zatory płatnicze, wiadomo, zmora małych i średnich firm. Ale nie spełniła oczekiwań. A dokładnie: spełniła oczekiwania, ale fiskusa, bo nierzetelny kontrahent rzeczywiście nie może wliczyć w koszty niezapłaconych w określonym czasie faktur (więc większy podatek płaci), ale nie spełniła przedsiębiorców czekających na pieniądze z tych faktur, bo do tego ustawa już nie mobilizuje. Więc problem pozostał.