2016-04-30.
W cyklu – „Skąd ja znam ten nastrój” publikowałam tu niedawno fragmenty swoich pamiętników pisanych po stanie wojennym. Teraz wyciągnęłam starsze zeszyty, z zapiskami z końca lat 80. minionego wieku, czyli u schyłku PRL-u.
PRL przed rozpadem różnił się od dzisiejszej Polski niemal we wszystkim – byliśmy nędznym, zadłużonym po uszy sojusznikiem ZSRR, teraz jesteśmy średniozamożnym krajem wspólnoty europejskiej. W latach 80. władza nie radziła sobie z rządzeniem – co miało swoje zalety, bo musiała popuszczać cugle i do gospodarki wdzierał się wolny rynek. Chaotycznie, ale ograniczenia i zakazy zanikały co pozwalało ludziom jakoś żyć.
Ale w pamiętnikach z końca lat 80. szukałam nie tego co nas różni od tamtych czasów, a tego co ówczesną sytuację teraz przypomina. Więc przede wszystkim – podział społeczeństwa. Wtedy na sympatyków Solidarności i na zwolenników partyjnego porządku. Teraz – na zwolenników PiS-u i na jego przeciwników. Podziały są głębokie, żadna strona nie dopuszcza praktycznie kompromisu.
Nie jest prawdą, co się teraz myśli, że po stanie wojennym wszyscy Polacy popierali „Solidarność” i jak jeden mąż murem stanęli przeciwko partyjnej władzy. Kilkanaście miesięcy karnawału „Solidarności” to nie dla wszystkich był smak wolności – samych członków PZPR z rodzinami było w kraju ok. trzech milionów i dla nich stan wojenny był ratunkiem z pożaru, znaczył, że partia znów panuje nad rozchwianą sytuacją. Za „porządkiem”, czyli ukróceniem solidarnościowej anarchii opowiadali się nie tylko partyjni aparatczycy i urzędnicza nomenklatura – wielu tzw. zwykłych ludzi miało dość bałaganu w kraju i pustych sklepów.
Dzisiaj jesteśmy podzieleni według innego klucza. PiS wygrał wolne wybory i na ulice nie musiały wjeżdżać czołgi. Jednak dziś ta władza nie zachowuje się tak, jak po demokratycznej zmianie warty w wolnym kraju, raczej tak jak po wojskowym puczu. Wprawdzie nie stosuje przemocy i nie wprowadziła cenzury, ale niektórzy dodają – jeszcze. Łapczywa wymiana kadr na wszystkich stanowiskach, łamanie prawa i wykręcanie kota ogonem, rozliczanie, szukanie haków, żądza zemsty – wszystko to bardziej przypomina obrazki z krajów, gdzie wybory wygrywa junta wojskowa, a nie demokracja w europejskim stylu.
Linia podziału w społeczeństwie też biegnie inaczej niż wtedy – z grubsza można ją przeprowadzić między sympatykami europejskich wartości – ci są przeciwni nowej władzy – i jej zwolennikami, którzy są bardziej rozczarowani minionym ćwierćwieczem, nieufni obcym, także UE, mówią o zagrożonej polskości i są mocniej związani z Kościołem.
Ze swoich zapisków z drugiej połowy lat 80. wydłubuję informacje, które pokazują jak ówczesny reżim rozpadał się powoli pod ciśnieniem własnych sprzeczności. Reżimy zwykle szybko startują a powoli się rozpadają. Pocieszające jest, że każdy ma swój kres… Przekazuje też obrazki, na których widać różnice postaw i poglądów nie tylko w naszym dziennikarskim środowisku.
18 września 1983
Wróciliśmy po roku do kraju, otwieramy wieczorem telewizor i widzimy Rakowskiego na spotkaniu ze stoczniowcami w Gdańsku. Nawet oficjalna telewizja nie mogła ukryć nienawiści, z jaką robotnicy go tam atakowali. Ale na drugi dzień oficjalna propaganda i tak przekuła to spotkanie w sukces.
Władza jest ze wszystkiego zadowolona. My widzimy, że wprawdzie poprawiło się trochę zaopatrzenie w podstawowe towary żywnościowe, to np. grubszego zeszytu, żeby pisać te notatki nie dostałam, są tylko cienkie. Przeczytaliśmy niepublikowany raport Federacji Konsumentów, wynika z niego, że towaru na rynku ciągle brak, a w dodatku pogarsza się ich jakość. Np. krajowe kineskopy telewizyjne pracowały dawniej 6 tysięcy godzin, teraz są zdolne pracować tylko 400 godzin. Podobnie żarówki i wiele innych towarów. Fabryki skarżą się na brak surowców i części a także na ich kiepską jakość.
Grono naszych znajomych podzielone jest tak samo jak przed rokiem. Większość uważa, że nic z tego nie będzie, ale np. Daniel Passent czy KTT wyrażają w swoich felietonach nadzieję, że jednak tej ekipie uda się zreformować socjalizm w kierunku, jakiego oczekują ludzie.
Ale jak władza ma sobie poradzić z tym swoim socjalizmem? Teoretycznie mogłaby pozwolić ludziom więcej pracować na własny rachunek, ale przecież istota systemu polega na tym, żeby ludzie nie wymykali się państwu spod kontroli. Tymczasem ci co pracują na swoim, czyli na marginesie socjalizmu, żyją znacznie lepiej. Ale gdyby wszystkim tak pozwolili pracować, to im się cały socjalizm rozleci, bo co wtedy zrobić z wielkoprzemysłową klasą robotniczą? Zostanie w tych niewydajnych, kostycznych fabrykach i z pewnością będzie się buntować.
Wróciłam do „Przeglądu Technicznego” i zaczęłam zbierać materiał do artykułu o rzemiośle. Na tle państwowej miernoty prywatna inicjatywa kwitnie, ale jakiś nerwowy pośpiech tam panuje. Jakby mieli świadomość, że lada chwila to się może skończyć. To słyszą nagonkę na Amerykę, to wypowiedzi robotników przeciwko takim co robią forsę. Łapówki wszędzie. Przedziera się tu kapitalizm, ale jest chory od urodzenia.
Nie spotkałam nikogo, kto by miał pomysł na dobre wyjście z tego impasu.
Wracaliśmy z Mazur pociągiem. Tłok niesamowity, nawet w I klasie. Ludzie upodleni, siedzieli na podłodze w ubikacjach, zupełnie jak w latach 40.
Ale przy tym smutnym kryzysie nagle imponująco rozwinęły się w Polsce kwiaty. Wszędzie można je kupić, znacznie łatwiej niż w Ameryce. Wielki, bogaty, wszechogarniający rynek kwiatowy. Drogie są, ale to jedyna rzecz do nabycia na różne okazje towarzyskie, bo wina nie ma, czekoladek nie ma.
19 października 1983
Dają dziś w telewizji fragmenty wzniosłych przemówień aktywistów młodzieżowych zebranych w hali Olivii w Gdańsku. Głównie slogany – nie jesteśmy pokoleniem straconej szansy, wiele zadań jeszcze przed nami itp. Albo – „są nastroje wśród młodzieży, że socjalizm jest zły, ale ci co krytykują nie potrafią przytoczyć na to żadnych argumentów” (!) Potem dziennikarka rozmawia z tymi delegatami z zakładów pracy i tu już mówią inaczej – na zebraniach nic się nie dzieje, żadnych zadań nie dostajemy, nuda. – No to dlaczego nie wybierzecie sobie nowego przewodniczącego – pyta ona.
Ile to już lat próbuje się beznadziejnie rozruszać jakoś te młodzieżowe organizacje! Pamiętam z pracy w „Sztandarze Młodych” jak żeśmy ciągle ożywiali te sztuczne twory organizacyjne. Tylko teraz młodzież już jawnie demonstruje, że jej to nie obchodzi. Tym bardziej żałośnie wypada garstka aktywistów. Idioci, cynicy czy karierowicze? Właśnie oglądaliśmy wspaniały film węgierski – „Mefisto” o facecie, który w czasach Hitlera służy faszystom – brzydząc się sobą.
Rozmawiałam dziś z Haliną Skibniewską (architekt i poseł na Sejm) – opowiadała, jak wyciągała ludzi z interny, jak próbowała być pomostem między Solidarnością a władzą, jak Ruscy naciskali, żeby ją zdjąć z funkcji wicemarszałka Sejmu i bezpartyjni ją wybronili. Przed stanem wojennym próbowała rozmawiać z ekstremą „Solidarności”, która już rozdzielała między siebie posady w rządzie. Ona nie wzięła od władzy niczego i różne interesowne bonzy, które chcą tylko spokojnie wyrywać dla siebie co się da, nie cierpią jej przez to, że ciągle coś chce poprawiać, zmieniać.
26 października 1983
Dużo teraz pracuję w „Przeglądzie Technicznym”. Byłam w Krakowie, będę pisać o docencie, sekretarzu partii w latach 70. – dyrektor instytutu na Politechnice Krakowskiej, prorektor, wpływowy, rozdawał talony na samochody. W 80. roku złapany na przemycie futer do Wiednia, wyrzucony ze wszystkiego. Wybronił się po latach, ale na uczelni go nie chcą. Zrobił na mnie złe wrażenie, taki śliski „marcowy docent”.
Potem pojechałam do „Elany” w Toruniu. Tam jest konflikt między samorządem a dyrektorem. W okresie „Solidarności” samorządy zaczynały być autentyczne, działały w zupełnie innej atmosferze. Kiedy po stanie wojennym chciano je na siłę reaktywować prawdziwi samorządowcy nie mieli ochoty działać przy ograniczeniach jakie wprowadzono w stanie wojennym. A po formalnym zniesieniu stanu wojennego zaczęli coś robić, ale ludzie patrzyli na nich koso jak na wrogów. Po czyjej stronie powinni być? Czy można pełnić rolę pomostu między dyrekcją a załogą przy tych wszystkich ograniczeniach politycznych?
Władza na różnych szczeblach ciągle myśli, że da się poprawić nastroje ludzi jeżeli się przemilczy jak jest naprawdę.
7 grudnia 1983
„Andrzejki” odbyły się w atmosferze raczej chłodnej. Trudno się dziwić. Niedawno Daniel Passent napisał felieton, w którym niezbyt sympatycznie wyrażał się o Jacku Maziarskim, więc kiedy się tu spotkali, nie mogli się kochać. Goście usiedli w „swoich” grupkach – oddzielnie pogodzeni z obecną władzą, oddzielnie „dysydenci”. A ja biegałam między pokojami i roznosiłam sałatki. Nie udało się zintegrować ludzi, chociaż daliśmy na te „andrzejki” hasło: „nic nie było, gramy dalej”.
Byliśmy na „Wielopolu” Kantora. „Stodoła” nabita ludźmi, głównie inteligentna młodzież. Przedstawienie robi duże wrażenie, jest to połączenie rysunku satyrycznego z teatrem, pantomimą, rytmiką. Byliśmy też w „Prochowni” na monodramie o Gertrudzie Stein. Grała Ryszarda Hanin, jakaż to wspaniała aktorka! Cały czas sama na scenie i ani przez chwilę człowiek się nie nudzi.
A wczoraj wieczorem odbyło się nasze kolejne koleżeńskie spotkanie dyskusyjne, tym razem o tym czy istnieje prawdopodobieństwo wojny. Były różne spekulacje, ale niczego nie przesądziły. Ktoś zaproponował głosowanie, ani jedna ręka nie podniosła się za tym, że wojna nam grozi. To pocieszające, ale przed wrześniem 39. roku też wszyscy by tak głosowali.
Ja w każdym razie mogłabym się zgodzić na najgorszy komunizm byle nie przeżywać znowu wojny.
1 stycznia 1984
A więc mamy rok 1984 – legendarny, bo według Orwella powinien przynieść koniec sowieckiego panowania. Żadnego końca nie widać, prowizorki zwykle trwają dłużej niż nam się wydaje.
Sylwestra spędziliśmy u Danielów. Kilkanaście osób, dosyć przyjemnie. Trochę się dyskutowało – Marek Groński oburzał się, że naród stacza się coraz bardziej w ciemnotę bo się garnie do kościoła i że to jest wina inteligencji. Nie zgadzam się – przecież nie można mieć pretensji do narodu, że odsuwa się od tego systemu i szuka dla siebie jakiegoś miejsca.
Mieliśmy jechać do Siemionów, do ich dworku-muzeum. Kiedyś byliśmy u nich na sylwestrze, ale teraz Siemion należy do PRON-u* i był jednym z organizatorów nowego ZASP-u**, w dodatku na koncercie rocznicowym z okazji rocznicy powstania PZPR*** deklamował poemat o Leninie. To jednak trochę za dużo szczęścia nawet na naszą tolerancję. Ale pojechaliśmy po wigilii do ich warszawskiego domu na tradycyjne kolędy, nawet wzięliśmy Stanglinów – on korespondent amerykańskiego Newsweeka. Zwykle na tych kolędach u Siemiona były tłumy, tym razem kilkanaście osób i to licząc z rodziną, która została po wigilii. Ani śladu młodzieży, a zawsze ich było tu pełno. Cóż to za siła taki bojkot środowiska! Siemion wychodził z siebie, deklamował, śpiewał, jakby chciał zastąpić nieobecnych.
Tomek i Joasia przysłali smutne kartki ze Stanów – „ubierzcie choinkę w te same zabawki co zawsze”, „wy nie macie czekoladek, a my nie mamy ludzi” itp.
6 stycznia 1984
Andrzej od naszego powrotu ze Stanów ciągle nie ma stałej pracy. Zgłosił na piśmie swoją ofertę do 10 redakcji, a dostał odpowiedź jedynie z „Kontynentów”. Naczelnym jest tam były sekretarz partii z wydawnictwa. – Napisał Pan, że nie chce się więcej zajmować polityką – było w tym liście – a my realizujemy politykę partii wobec krajów trzeciego świata, nie wiem więc co mógłbym Panu zaproponować. Dosyć jasno – różnimy się politycznie, a więc nic z tego.
Ma jakąś propozycję do miesięcznika „Zarządzanie” i chyba się na to zdecyduje.
17 stycznia 1984
Jesteśmy w Szczyrku na nartach z naszą dziennikarską „Kaczką”. Nie przepadam za tym jeżdżeniem, ale po pierwsze trzeba się ruszać, a po drugie to jest fajna paczka znajomych.
„Kaczkę”, jak wszystko co należało do naszego dawnego SDP, przejęło w stanie wojennym nowe Stowarzyszenie – SDPRL zwany duperelem. Ale my się na to nie zgadzamy. Niektórzy gotowi się złamać, bo ważne jest żeby zachować zaprzyjaźnioną grupę narciarzy w całości, ale większość wybrała przeczekanie – nie tracić klubu i trwać w nieokreślonym statusie jak długo się da. Jestem za tym, ale obawiam się, że na to nie pozwolą. System ma to do siebie, że musi trzymać na wszystkim łapę. Olek Paszyński próbował reaktywować przedwojenne jeszcze Towarzystwo Reformy Mieszkaniowej i nawet miał poparcie biskupów. Ale ponieważ to miało być poza PRON-em, to się nie zgodzili.
Po powrocie z nart zaraz jadę do Gdyni – wyrzucono tam dyrektorów „Radmoru” za to, że urządzili sobie luksusowe gabinety. Jaruzelski napiętnował ten przykład z trybuny na plenum. Zaraz pojechały komisje, kontrole, a miejscowe betony uaktywniły się pod hasłem – biją naszych. Niezły kabaret.
25 października 1986
Kupiłam wreszcie normalny brulion do tych zapisków. Grubych zeszytów do tej pory w ogóle nie było, teraz bywają. Tak też wygląda całe wychodzenie z kryzysu – coś się pokazuje, inne rzeczy znikają, potem pojawiają się dużo droższe. Ogólnie wygląda to wszystko beznadziejnie, chociaż ludzie jakoś sobie radzą. Nie z pensji naturalnie. Każdy jakoś kombinuje, żeby zdobyć trochę twardej waluty. Najwięcej można zyskać na różnicy kursów. Najmniej opłaca się normalnie pracować, to też ludzie podobno masowo rzucają pracę na państwowym, bo jak 10 dni w miesiącu popracują na prywatnej budowie to mają znacznie więcej. popracują na prywatnej budowie to mają znacznie więcej.
Agnieszka Wróblewska
* PRON – Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego – ciało powołane w stanie wojennym, miało skupiać działaczy społecznych, którzy popierają nowy rząd
** ZASP – Zrzeszenie Artystów Scen Polskich
*** PZPR – Polska Zjednoczona Partia Robotnicza


