2017-07-31.
…czyli patos środkowego palca

Poseł Piotr Pyzik (PiS) zabiera głos podczas sejmowej debaty o Trybunale Konstytucyjnym.
Budki z piwem przeszły do historii wraz z komunizmem, język spod budek z piwem awansował i przeniósł się do parlamentu. Komunikacyjna pornografia (podobnie jak ta seksualna) wtargnęła w nasze życie na dobre i sprawia wrażenie niemal wszechobecnej. Oglądania seksu pokazywanego w najbardziej wulgarny sposób stosunkowo łatwiej unikać, niż pornografii w komunikacji werbalnej. Ta ostatnia daje o sobie znać nie tylko przez obecność wulgaryzmów, ale, a może nawet przede wszystkim, w udającej krytykę agresji, w emocjonalnym bełkocie, w ucieczce od semantyki i w graniczącym z paranoją nieustannym oburzeniu na brak zgodności z tym, czego się X dowiedział od Y, który miał wrażenie, że wie. Wyrazy owego świętego oburzenia aż nazbyt często przypominają to, co dawnej mniej rozgarnięci młodzieńcy wypisywali tylko na płotach. Czasem irytacja skłania do odpowiedzi tym samym językiem i docieramy do punktu, w którym komunikacja staje się jawnym zaprzeczeniem porozumienia.
Savoir-vivre naszych czasów to chuj, dupa i kamieni kupa. W tym słynnym i we wrogich zamiarach podsłuchanym przypadku osobnicy mieli wrażenie, że się porozumiewają, co oczywiście nie było nawet zbliżone do prawdy. Okazuje się, że nawet spotkania towarzyskie mają na celu wszystko poza porozumiewaniem się.
Uczciwie przyznam, że miałem nadzieję, iż niedawne oświadczenie Prezydium Rady Języka Polskiego PAN wywoła coś przypominającego dyskusję. Ostatecznie to oświadczenie dotykało sprawy kluczowej dla parlamentarnej demokracji. Bez umiejętności komunikowania się o sprawach państwowych decydować będą wrzaski, uliczne przepychanki, a w ostateczności naga przemoc.
W oświadczeniu czytamy m. in.:
Od kilku miesięcy obserwujemy postępującą brutalizację języka wystąpień publicznych i coraz częstszą manipulację językową w publicznej narracji. Brutalizacja polega na używaniu słów z dolnego rejestru języka pospolitego, na pograniczu wulgarności.
Sygnatariuszy tego oświadczenia niepokoi nie tylko brutalność języka polityków, ale, co jest równie ważne, arbitralne zmienianie znaczenia słów, ustawiczne używanie określeń wartościujących wobec przeciwników politycznych, języka jątrzącego i zaostrzającego spory.
Przypominając, że nieporozumienia zaczynają się zazwyczaj od słów
Prezydium Rady Języka Polskiego stanowczo apeluje do polityków i dziennikarzy o zaprzestanie używania wyrazów brutalnych, deprecjonujących osoby i instytucje, określeń nacechowanych dużym ładunkiem ekspresji oraz niemanipulowanie znaczeniami wyrazów. Jesteśmy przekonani, że wszelkie sądy i oceny, nie mówiąc już o relacjonowaniu faktów, można wyrazić językiem etycznym i estetycznym, polszczyzną kulturalną i pozbawioną elementów brutalnych.
Naiwnością byłoby marzenie, aby ten apel został wysłuchany, czy mógłby jednak wywołać szerszą debatę o tym, co może być zrobione, aby nasz parlament nie był Wielkim Zderzaczem Andronów? W moim odczuciu jest to zadanie na pokolenia, ale gdzieś trzeba zacząć i tu pojawia się pytanie, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem lokalnym, czy globalnym, czy istnieje jakiekolwiek gremium zainteresowane walką o parlamentarny język naszych debat, czy ktokolwiek chce dyskutować o tym, jak dyskutować, by dyskusje prowadziły do jakichkolwiek wniosków?
W niedawnym wywiadzie na marginesie swojej najnowszej książki Michał Rusinek mówił:
Prawdą jest, że w ciągu dwóch lat nasz język zmienił się bardzo i nie chodzi tylko o język mediów czy debaty publicznej.Zmienił się język ulicy. Oczywiście jeden miał na drugi spory wpływ. Nie jest to tendencja, którą zauważamy tylko w Polsce – retoryka populistyczna odmieniła język w Wielkiej Brytanii, w USA. Tyle że w naszym przypadku sytuacja jest szczególna…
Zgadzając się w kwestii widocznej brutalizacji języka, odnoszę wrażenie, że jego wyjaśnienie owej polskiej szczególności jest nadmiernie skrótowe, mówi bowiem o „odrdzewieniu instrumentarium pojęć, które dyskurs liberalny uważał za archaiczne”. Obawiam się, że aby próbować opisać to, co jest na naszym lokalnym podwórku szczególne, trzeba spojrzeć na tendencję globalną, w której najbardziej istotne wydają trzy czynniki. To co rzuca się w oczy przede wszystkim to wpływ Internetu. Opisywane obszernie zjawisko brutalizacji języka przez Internet, gdzie spotykamy się zazwyczaj anonimowo, gdzie próby porządkowania dyskusji przez moderatorów z reguły kończą się niepowodzeniem, gdzie nawet w grupach zamkniętych dominuje mówienie od rzeczy, a otwarte fora zalewa nienawiść. To wszystko powoduje nową masową kulturę pseudodyskusji, w której samo oczekiwanie porządku wydaje się aberracją.
Drugi wątek to kryzys mediów, dawny podział na prasę bulwarową i nazwijmy to – szacowną, zatarła pogoń najpierw za zyskiem, a potem za utrzymaniem się na powierzchni. Lata 80. ubiegłego wieku przyniosły wstrząs, masowe wykupywanie szacownych tytułów przez prasowych magnatów i szybko postępująca tabloidyzacja mediów drukowanych. Wpływ tego procesu na język był dramatyczny.
Tradycyjny model wydawcy gazety rozpadł się, gazeta nie utrzymuje się z tego, że dostarcza informacji czytelnikom, żyje z reklam, a zdobywa reklamy w zależności od liczby czytelników (coraz częściej jest dostarczana za darmo, byle tylko móc pochwalić się popularnością). Gorsze dziennikarstwo wypiera lepsze dziennikarstwo. Celem jest dostarczenie ludziom tego, czego oni chcą, lekkostrawnej papki, prawdy o świecie do połknięcia w 30 sekund.
Głębokie analizy są kosztowne i nudne. Wiadomości radiowe mają być krótkie i przekazywane w zawrotnym galopie, zaprasza się do nich znanych komentatorów politycznych, którzy powtarzają wyświechtane stereotypy środowiska, z którym związana jest dana rozgłośnia.
Podobnie jest z tzw. mediami głównego nurtu, nie odważają się na wyjście poza utarte ścieżki, na szukanie prawdy i nowych rozwiązań — są tylko „głównym nurtem”. Czy oznacza to, że rzemiosło dziennikarskie podupadło? Wolne żarty, złotej ery nie było nigdy, media rosły w siłę w miarę rozwijania się masowej oświaty, a plotka, pomówienie, i podżeganie do nienawiści to były zawsze bardziej intratne towary niż rzetelna i bezstronna informacja.
Tu docieramy do trzeciego wątku, do pasterzy duchowych, tych w koloratkach, tych w mundurach oficerów politycznych i tych w pelerynach poetów i filozofów. Postmodernizm jest przekleństwem naszych czasów. Naiwnością jest twierdzenie, że jest to zabawa salonów. Ucieczka od rzetelnego szukania prawdy na rzecz gloryfikacji opowieści, zastąpienia żmudnego badania dokumentów narracją wysłuchaną od jednej pani pod palmą, zastąpienie analizy dekonstrukcją, dyskusji kakofonią monologów. Postmodernizm gloryfikuje kpiny z semantyki i poszanowania faktów, otwarcie nawołuje do zastąpienia komunikacji mającej na celu poszukiwanie porozumienia, komunikacją będącą starciem narracji.
To wszystko, to nie są problemy polskie, to problemy świata, a Polska to zaledwie kamienica na przedmieściu wyremontowana ze środków unijnych. Niezaprzeczalnie jesteśmy częścią wielkiego świata. Przerabiamy te same dramaty, ale bohaterowie na scenie mówią swojskim językiem.
Dwadzieścia lat temu, w maju 1997 roku Sławomir Mrożek, w felietonie „Taniec Rytualny” pisał o konstytucji, że „owszem, ładna. Tylko dlaczego ani razu nie użyto słowa ‘kurwa’. […] I to ma być konstytucja dla wszystkich?”
Żart pisarza związany był z językiem ludu, ale jeszcze nie masowego przekazu. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich młodzież masowo głosowała na estradowego wyjca, który rzadko umie powiedzieć całe zdanie bez rzucenia kurwą. Przeglądając wypowiedzi jego młodych entuzjastów często spotykałem się z opinią, że jest „zajebisty”. Jedni przypisywali jego znakomity wynik wyborczy idei jednomandatowych okręgów wyborczych, inni poparciem samorządów, nikt nie zauważał, że ten polityk postawił na symbolikę środkowego palca i zyskał miłość wykluczonych.
Wykluczenie wymaga dodatkowego wyjaśnienia na temat tego, kto i z czego został wykluczony. Mam wrażenie, że fani zajebistego polityka zostali wykluczeni z kultury komunikacji zmierzającej do porozumienia. Sztukę takiego komunikowania się próbowano szerzyć od czasów greckich. Przeciwdziałali temu wszelkiej maści duchowi pasterze, a przeciwdziałali nad wyraz skutecznie.
Naszą lokalną tradycją jest polski Sejm będący od stuleci pośmiewiskiem narodów, naszą lokalną tradycją było odrzucenie Reformacji i odrzucenie Oświecenia, miłość do antyoświeceniowego romantyzmu, cherlawy pozytywizm i zachwyt dla ponowoczesności. Czy można raz jeszcze podjąć walkę o parlamentarny język debat w naszych rodzinnych kuchniach? Czy można apel Prezydium Rady Języka Polskiego potraktować jako apel o pisanie podręczników dla klas pierwszych o prowadzeniu sporów, dla klas piątych o dialogach i zadawaniu pytań, dla siódmych o organizowaniu dyskusji?
Nie jestem optymistą, coraz mniej chętnie czytam doniesienia o wydarzeniach w Wielkim Zderzaczu Andronów. Rozglądam się, czy ktokolwiek usłyszał apel Prezydium Rady Języka Polskiego i mam ponure wrażenie, że już nie tylko dyskurs polityczny jest całkowicie zdominowany przez dramatyczny patos środkowego palca.
Andrzej Koraszewski

Panie Andrzeju – przeczytałem, smaczny tekst ale gdzie wnioski ? Kartka wyborcza członka Rady Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk niczym się nie różni od menela spod budki z piwem. Niczym poza wskazaniem na kogo kto głosuje. A co jeżeli meneli jest więcej niż członków Rady Języka Polskiego PAN ? Przecież jest więcej, to poza sporem ! Czy się może mylę ?
PiS to partia, która uruchomiła i posłała do urn takich ludzi, frekwencja w wyborach parlamentarnych, tych co meblują scenę polityczną wynosiła stale 50 %, połowa Polaków nie brała w nich udziału i ,co oczywiste, nie byli to przede wszystkim, członkowie panowskich komitetów.
Język to ważna sprawa ale są ważniejsze…
Od czasu założenia Akademii Platońskiej (387 p.n.e.) wielokrotnie podejmowano skazane na porażkę próby uczynienia języka narzędziem porozumiewania się, a nie tylko warczenia i szczekania. Marzenie, że będziemy w naszych wzajemnych relacjach zawsze racjonalni jest oczywistą utopią. Możemy nie poddawać się, możemy podejmować próby zmiany proporcji, być częściej racjonalni, być nieco bardziej racjonalni. Nawet do głowy by mi nie przyszło sugerowanie, że członkowie Prezydium Rady Języka Polskiego mogą zmienić naszą scenę polityczną, a tym bardziej media. Mogą nam uświadomić potrzebę pracy od podstaw, sensowność syzyfowej pracy nad tym, jak wyglądają nasze rozmowy, jak organizujemy nasze dyskusje, a przede wszystkim to, jak często dajemy się prowokować. Czy może powstać ruch SMS (Stowarzyszenia Miłośników Semantyki)? W życiu zdarzają się dziwne rzeczy, czasem jeden zapaleniec uruchamia lawinę działań. Warto pamiętać, że każdy i każda z nas w dyskusjach prywatnych i publicznych wpływa na kulturę i dyscyplinę naszych dialogów. Warto pamiętać, że parlamentaryzm to piękna rzecz, wymaga jednak parlamentarnego języka i parlamentarnych procedur, a tego możemy się uczyć i tego możemy uczyć innych. Bodaj najtrudniejsza rzecz, to nie dawać się prowokować. (Wiem coś o tym, bo nie jeden raz zdarza mi się odszczeknąć tym samym językiem, w poczuciu, że nic innego nie pozostaje.)
Przymierzałem się do tekstu na ten temat. Uprzedził mnie Pan i zrobił to lepiej. 🙂
Za PRL chodziła taka anegdota. Do jakiegoś zakładu wybrał się z gospodarską wizytą sekretarz KW. Chciał chłopina pokazać się jako „swój człowiek” toteż rozpoczął od ” – No i co tam u was słychać, k** jego mać?!” Był przekonany, że przemawia językiem klasy robotniczej.
Tymczasem wspomniana klasa była bardzo skonsternowana takim powitaniem.
Ta anegdota ma wszelkie cechy prawdopodobieństwa, ponieważ rzeczywiście w PRL, przynajmniej od lat 60 – 70tych zauważalne było „dążenie w górę” jeśli chodzi o wzorce zachowań, nawet warstw nie mających nic wspólnego z tzw. inteligencją pracującą.
Odzyskaną wolność wielu potraktowało jako „wolność bycia chamem”, a jak zauważył wcześniejszy komentator, liczy się tylko kartka wyborcza i nic więcej. Plus kasa.
Idąc ulicą i słysząc jak babcia w obecności wnuczka rzuca wulgaryzmami, jak nie reaguje na wulgaryzmy wnuczka, zastanawiam się od czego by tu rozpocząć program naprawczy. Na razie nie wymyśliłem.
Dla ilustracji wpisy ba fb człowieka, którego przypadkiem znam. To nauczyciel.
Nie mogę się powstrzymać od przywołania dwóch moich mocnych przeżyć. Otóż idę ja słoneczną ulicą w stolicy naszej ukochanej, a naprzeciw – dwie nastolatki, góra dwudziestki. Przepiękne, sama uroda i wdzięk. Świetnie ubrane, twarze inteligenckie – pewno wyszły z pobliskiej dobrej szkoły. Łeb starszemu panu (czyli mnie) chodzi dookoła z podziwu. Zatokowane w rozmowie. Zbliżamy się, więc zaczynam słyszeć ten dialog. I słyszę jak jedna z nich mówi z przejęciem do drugiej „…więc ja mu mówię wtedy – Karol, zachowuj się: jak mnie walisz, to chociaż wyjmij z mordy tego peta”…
Zaraz potem wchodzę na podwórko bloku i widzę dwie śliczne dziewusie, wiszące na trzepaku. Laleczki w białych szatkach. Nic dziwnego, czas jest komunijny. I śpiewają dźwięcznym duetem: „k*wa, d*pa, pier*lę, ch*j”…”.
Samo życie.
W przypadku tych nastolatek to nie kwestia języka, to kwestia mózgów.
Wynik baaardzo liberalnego, „postępowego” wychowania (szkoła, rodzina, media).
Zdaje się, że o to niektórym chodziło?
Nie, jednak to język. I tzw. kultura osobista. Panny miały prawo spać z kim chcą i jak chcą. Nie miały prawa tylko o tym mówić na ulicy tym językiem. A już te malutkie po prostu pochodziły z nizin społecznych i z pewnością ich mamusie kurzgalopkiem zasuwają w niedzielę do kościółka; a dzieciaki były zbyt małe, by korzystać z jakichś mediów. Aha: i od wychowania mózgu nie przybywa ani nie ubywa. Kultury i zasobu słów owszem.
traumatyczne, a weźmy kryzys komunikacji werbalnej załóg na wyścigach samochodowych: k*wa w lewo ! która ? i bum.
Słabo tu widać, ale wrzucę jeszcze jeden.
program naprawczy należy aplikować, siłom i godnością osobistom
https://youtu.be/JTa_EoYdvb8
a o instynktach koalicyjnych i konsekwencji ich dominacji w notatce antropologa (po angielsku) na:
https://www.edge.org/response-detail/27168
indywidualiści pod budką z piwem mówili, że coś jest na rzeczy
Zgadzając się z Autorem oraz wiekszością komentatorów przywołam informację, którą usłyszałem w związku z demonstracjami pod SN po hasłem 3 x WETO. TOK FM nadało wywiad z jednym z uczestników a zarazem animatorów protestów. Ten młody człowiek jest (chyba) uniwersyteckim specjalistą od komunikacji, chociaż tego dobrze nie pamiętam. W interesującej rozmowie ten pan wskazywał na oddalanie sie języka od potrzeb kominikacyjnych. Twierdził, ze pośród młodzieży (rozumnej) rodzi sie potrzeba odchamienia jezyka tak, aby nie zamulał i zakłamywał rzeczywistości. Inaczej zdolnośc porozumiewania się jest niewielka. Jesli dobrze zrozumiałem trwaja prace nad porzuceniem wulgarytzacji jezyka i doprowadzeniu do tego aby jezyk polski, prosty i literacji zastąpił knajacki żargo wsółczesności. Droga do tego ma byc wytworzenie mody na taki język, wręcz doprowadzenie do tego, aby taki język zaczął byc sexy. Nie wiem na ile to poważna tendencja, ale nawet jeśli na niewielka skalę i w początkowym stadium to i tak cieszy.
Do moich rodziców przychodziła sprzątać pani L. Mówiła piękną mazurską gwarą. Sprzątając opowiadała mojej mamie co się u niej ostatnio wydarzyło. Miała ona syna, synową której nie znosiła i wyrażała się o niej jak najgorzej oraz ukochanego wnuka, który wtedy miał jakieś 10-12 lat. Wnuka często zabierała ze sobą kiedy przychodziła sprzątać.
Któregoś dnia sprzątając pomstowała na swoją synową opowiadając mojej mamie: „Ta kurwa, wie pani co ona zrobiła w ostatni czwartek…”. „Babciu, przerwał wnuk, to było we wtorek”. Itd.
Wnuk śmiesznie wymawiał literę „r”. Mamę podkusiło żeby zażartować i powiedziała do chłopca: „Powiedz: czarna krowa w kropki bordo gryzła trawę kręcąc mordą”. Pani L, spochmurniała. Podeszła do mamy i powiedziała po cichu: Proszę pani, niech pani nie mówi przy dziecku „morda”.
Przejęliśmy gest, ale jego werbalny odpowiednik w polszczyźnie o ile bardziej dosłowny i chamski od tego lakonicznego „up yours”
***
Nie była efemeryzmem ta figura retoryczna, co ją pamiętam jeszcze z czasów, kiedy czcionek męski był pisany przez samo „h”. Skoro dotrwała przez 55-60 lat, choć okaleczona, bo to była wtedy, oczywiście kondonów kupa (nie żadnych kondomów, wypraszam sobie). Kamienie pasują mi raczej do zegarka, przynajmniej dwa.
***
Rada Języka nacieszy się moim większym szacunkiem, kiedy przestaną jej się zdarzać kiksy w rodzaju „etycznego” języka. Jak widać i ona nie do końca panuje nad znaczeniem przymiotników.
***
@J.Luk – nie zdumiewała mnie praktykowana przez właścicieli peerelki mowa ludowa, co miała demonstrować ich przynależność do „klasy przodującej”. Było to jednak znacznie mniej powszechne, niż teraz, u nas, zacytowane wyżej ironicznie przez PK „OM” zamiast „ą”. Czyżby dyscyplina partyjna obejmowała nawyki językowe szefa? A co do tego powitania klasy przodującej przez towarzysza sekre, to mamy z nowszych księdza katechetę, co też chce być Swojak i wchodząc do klasy pozdrawia jagniątka dziarskim Pochwa!
Wiesz, za moich czasów na wydziałach prawa oprócz wszelkich nauk organizowane były konkursy krasomówcze, gdzie nagradzani byli studenci umiejący się kwieciście, ale poprawnie wyrażać po polsku. Mam wrażenie, że znany warszawski adwokat R. Kalisz w nich nie startował 🙂
Owszem, jest tendencja do cieszenia się z chamstwa i wulgarnosci. Ale jest też tendencja odwrotna.
Przeciwczone przez wieki całe umiłowanie do pustych gestów i nadawania im sensu.
Dobry katolik mógł bić i gwałcić żonę i dzieci, byle do koscioła schludnie ubrany co niedzielę przyszedł. Niedawny przykład – przepatriotom nie przeszkadzało, że każda polska ulica, każdy skrawek ziemii, o której patatycznie mówili, że jej każda piędź jest okupiona u uswięcona męczęńską krwią Polaków, były obsrywane. Ale kiedy się ktos (a konrketnie Raczkowski i Wojewodzki) osmielił białoczerwoną sklejkę papieru w te odchody wsadzić, to nagle oburzenie wielkie się pojawiło.
Mysle, ze to nie tylko polski problem – w Ewangelii Nauczyciel grzmi: „groby pobielane” na tych, co mienili się strażnikami prawa i dobrych obyczajów.
Do czego zmierzam – otóż Polacy mogą rechotać słysząc wulgaryzmy, ale jednak tęsknią za tym, by ich reprezentował ktos lepszy. Na pokaz chcą mieć jakas ładniejszą twarz i gładki język.
Duda jest takim gładszym obliczem. Merytorycznie PiS całym sercem i duszą, tresci jak najbardziej PiSowskie, ale forma znacznie gładsza. W mowie jest znacznie mniej agresywny, a już z pewnoscia o wiele mniej wulgarny i może stąd też cieszy sie umiłowaniem ludu.
Tak też w ramach kontrastu z kłótliwym, niewykształconym nieprawidłowo wypowiadającym końcówki Wałęsą wielką popularnosc zdobył Aleksander Kwasniewski – grzeczny, obyty i ładnie wyglądający, a jeszcze bardziej jego małżonka (byłbym skłonny przypuszczac, ze wiele głosów było nie na „Olka”, a na pierwszą dame własnie) i nawet agitacja w parafiach na rzecz „pieknego Mariana” nie przeszkodziła mu wygrać drugiej kadencji w pierwszej turze.
I teraz jeszcze, ku pokrzepieniu serc bieżący pozytywny przykład – Robert Biedron – dbałoscią o język przewyższa wszystkich chyba czynnych polityków i też zdobywa popularnosć. I jest najlepszym przykładem na to, że chamstwu (spotyka się z nim na każdym kroku) rzeczywiscie należy się przeciwstawiać „siłom i godnosciom osobistom”.
Popatrz, zawsze mnie te sprawy dziwiły, nie tylko jeśli idzie o JK. Kalisz się kiedyś zadeklarował, gdzieś w necie, jako podziwiacz bardzo fajnego muzyka Milosa Kurtisa (co mnie nauczył, gdzieś ’63, jak się używa Komboloi). I ten przywieziony w kolebce do Zgorzelca komunistyczny grecki uchodźca mówi po polsku lepiej od Erkalisza. I jest tak samo dobry Polak as you and me. Isnt’he?
@Mr E – jako „uczony w piśmie” doświetlę: dotknięcie zwłok groziło skalaniem i koniecznością wykonania rytuałów oczyszczających. Przeniesiono to później na dotknięcie samego grobowca. Ich pobielanie wapnem (?) było ostrzeżeniem dla przechodniów. Nazwanie kogoś pobielanym grobem wyrażało sugestię, że jest on źródłem zepsucia. (korupcji). Założyciel chrześcijaństwa, św. Paweł, opisuje, jak kiedyś mu za to fest dołożyli.
Rozłożyła mnie wizja katechety-swojaka witającego młodzież okrzykiem „Pochwa”. Wulgaryzmy, mój boże, są częścią języka, wszelako nie powinny go zastępować, ten bowiem użyteczny jest, iżbyśmy mogli co wspólnie zdziałać. Zobaczyłemj przed chwilą przypis:
Social (pragmatic) communication disorder (a newly recognized disorder, prevalence unknown) impairs abilities to use language ‘appropriately’, to match communication styles to different contexts and listeners, and to read between the lines given subtle or ambiguous language;
Niestety okazuje się, że definicja przypadłości używana jest perwersyjnie, dla opisu tych, co dogadać się próbują. Z wniosków praktycznych pozostaje robić swoje – porządnie przygotowywać dyskusje, unikać wypowiadania się nie na temat, wulgaryzmów używać w stosownych chwilach. Ot chociażby przypominając co pisał ojciec literatury naszej:
Prawo jest, aby kapłan nie mógł pojąć żony,
Tenże nie ma być w żadnym członku uszczerbiony.
Jeśli nie miał mieć żony, mogli go zostawić
Przy uszu, ale jajec lepiej było zbawić.
odnosił się pan do polityki na poziomie gremiów publicznych a skoro sytuacją zainteresowała się Akademia pozwoliłem sobie wyżej zacytować odniesienie do przyczyn – nie sądzę przy tym, żeby język pozostawał lub stawał się dysfunkcyjny, właściwie zadane pytanie to chyba pytanie o zrozumienie zasad jego funkcjonalności; z powyższej notatki przetłumaczyłem tu następujący urywek:
(…) optymalne określenie ważności przekonań i (sposobów) komunikacji (które ma miejsce) w indywidualnym umyśle, będzie prowadzić do poczucia komfortu powstającego przy takim sposobie myślenia i wypowiadania treści, który pozostanie zgodny i potwierdzi przekonania wspólne grupie do której ta osoba przynależy, oraz będzie prowadził do atakowania lub przekłamania treści reprezentatywnych dla grup rywalizujących. Im bardziej taki przekaz odbiega od neutralnego przekazu prawdy tym lepiej będzie funkcjonował jako potwierdzenie przynależności grupowej, jednocześnie polaryzując przekazywaną treść ponad istniejące niezgodności merytoryczne. Przekazy stwierdzeń (wyłącznie) funkcjonalnie prawdziwych pozostaną bezużyteczne jako sygnały różnicujące, ponieważ każda uczciwa osoba może się (przecież) w ten sposób wypowiedzieć, niezależnie od lojalności koalicyjnej (…)
i dalej:
(…) koalicyjny sposób myślenia czyni każdego, włączając naukowców, glupszymi (jako) część kolektywów koalicyjnych (…)
Cytowany John Tooby uznawany jest za prekursora kierunku psychologii ewolucyjnej, zajmującej się między innymi warunkowaniem zjawisk kulturowych i społecznych. Uznając powyższe tezy na poziomie obiektywnym praktyka budowy dobrych standardów, a więc i standardów w polityce, pozostanie znacznie bardziej efektywna na poziomie adresowania wzorców zachowań i ekspresji uniwersalnie akceptowanych w grupach. Nieliniowość zjawisk społecznych (wynikająca choćby z naturalnej nieliniowości przekazu w zbiorze jednorodnym określonym w przestrzeniach ponad jednowymiarowych) stanowi wtedy oczywiście zarówno szanse jak i zagrożenie.
Po kilkukrotnym przeczytaniu pańskiego tekstu dopadł mnie intensywny kryzys komunikacji werbalnej.
Czy byłby Pan tak uprzejmy i przetłumaczył to z polskiego na nasze?
Mnie także dopada, będąc człowiekiem prostym ratuję się wtedy rzucając sobie k*wami, kiedy miałbym nadzieję, że nikt tego nie słyszy (takie uzewnętrznianie emocji można by potraktować jako prostą autoterapię, przy czym nie przeczę, gdybym miał francuską guwernantkę grałbym wtedy na fortepianie forte).
W moim języku oznaczałoby to tyle, że elementy takiego zbioru termodynamicznego dążą do stanu wyznaczającego minimum energetyczne układu, zaś pojawiające się własności emergentne w układach złożonych współokreślą bilans energetyczny. Jeżeli taką własnością stałaby się wymagalność dobrych standardów w polityce, wtedy mogłoby być lepiej.
Koraszewski – czemu szok – że Pochwa(lony)? Pozdro(wienia) to przecież w SMSach codzienność. Te dowcipy z czyjejś słabości językowej (czy mentalnej) spotykałeś tam, na Wyspie, do woli? E.g. „piss on you”, z odpowiedzią „piss on you too !”
Koraszewski (cd) jeśli zaś o naszych niezapomnianych i ich poglądy na te sprawy… to Jacka Londona „Syn słońca” stoi akurat w tym momencie na mojej półce bibliotecznej w Warszawie. Tam Dawid Grief poucza biednego wykolejeńca (imienia nie pomnę) kiedy, jak i po co mężczyzna może używać wulgaryzmów. Sięgnąć nie mogę, więc nie zacytuję, ale pamiętam że tam było z sensem wszystko na ten temat powiedziane, co trzeba. Jako że jestem w jakiś sposób (po śmierci mojego przyjaciela, R. Stillera) specjalistą od twórczości Londona, dodam że u niego było niewyobrażalne, aby wulgaryzmu użyła kobieta. A nawet tam, gdzie mężczyzna używa obelżywego określenia dla kobiety (znam dwa przypadki) jest to zastąpione omówieniem.
Kryzys komunikacji werbalnej to nie tylko sprawą samego języka.
Od dawna widzę, że problemy sprawiają ludziom nieprawdopodobnie spłaszczone emocje. „Między „uwielbiam”, a „nienawidzę” często nie ma niczego pośredniego. To każdy może zauważyć słuchając szczególnie ludzi młodych.
Jakie to ma znaczenie? Ano takie, że wulgaryzmy będące częścią języka niosą ze sobą określony ładunek emocji. Na ogół dość duży. Nie można więc używać ich w dowolnym miejscu i w trakcie wypowiedzi o dowolnym stopniu zaangażowania emocjonalnego. Jeśli się to robi zakłóca się sam sens przekazu.
A jednak mamy to na co dzień.
No i jest pytanie: jajko czy kura? Najpierw spłaszczyły nam się emocje i język dostosował się do naszego upośledzenia czy najpierw zniszczyliśmy język czego efektem są nasze niepełnosprawne emocje?
Dylemat.
A ja cos podobnego widziałem na żywo.
Na przystanku autobusowym siedział mocno zaniedbany mężczyzna, z gatunku tych, którzy mają tak zwany „full wypas”, tylko w drugą stronę. Podchodziła do niego co chwila zmęczona życiem (i pewnie nie tylko) kobieta i zaczepiała go. Odburkiwał cos, machał ręką, przeganiał, jak natrętną muchę, ale bezskutecznie – ona wracała.
W końcu nie wytrzymał i podniósł głos: ” sp… je… k…, bo ci naubliżam!” Nie wiem, na jak długo podziałało, bo podjechał mój autobus.
@J.Luk. – ten rysunek i jego przekaz werbalny bardzo mi się spodobały już parę lat temu. (wtedy chyba bez tej gwiazdki). Ale język da się zniszczyć tylko przez nieużywanie. Wtedy zdechnie. A „kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba żartuje”, to od dzieciństwa nasze ćwiczenia w zapamiętywaniu znaczeń pośrednich. Ekspresje skrajne niekoniecznie wulgarne. Sam żyję od 50-ciu lat z kobietą, która używa na codzień (ja uważam że to powinno się pisać razem) wyrażeń skrajnie ekspresyjnych. U niej każdy zwykły głupek jest błazeński, każdy drobny kłamczuszek zakłamany, każdy jakiś odchyleniec – szalony. Ale to też sprawa temperamentu. Zakochałem się w niej zapewne, kiedy na Sylwestrze u sąsiadki-koleżanki zachamił do niej koleś, a ona skosiła go zwyczajnie prawym prostym. Złapałem go i dociągnąłem na fotel, gdzie leżał nie do dziesięciu, tylko chyba minutę. Piękny chłopak, o wyglądzie greckiego lekkoatlety. Po przebudzeniu (dzięki Bogu) nic nie pamiętał.
***
@JMP EIMP i PK – Mnie biednej szarej myszce to już przy dowolnej wyższej matematycznej formule słabo się robi, a co dopiero przy tych tam wielowymiarowych. Więc takie cytaty mnie niszczą. Ale mam swojego patrona, Konrada Lorenca, co też w tym temacie się wypowiadał, znacznie prościej. „Wszystkie poglądy polityczne w dyskusji głupieją do poziomu haseł skandowanych na ulicy”. Moje źródło -„Other side of the mirror,” i moja, już nie całkiem niezawodna pamięć.
nie czytałem Konrada Lorenza, z opisu książki widzę, że podejmuje on wpływ środowiska do poziomu, który nawet ewolucyjnie może, także negatywnie, warunkować możliwość logicznego wnioskowania – dziękuję za uwagę, którą biorę ku przestrodze. Być może nasze mózgi to rzeczywiście na tyle delikatny mechanizm, że należałoby o niego szczególnie dbać w krajowych warunkach (tak też przypuszczałem), strach się bać.
Panie PK.
Ku przestrodze jest również to:
https://www.youtube.com/watch?v=QtlsKdsuZh4
Można się zachłysnąć.
@PK – dzięki za troskę. I poprawka do mojego cytatu z Lorenza: tam oczywiście nie było mowy o dyskusji, tylko o sporze albo kłótni.
***
@JMP EIMP Znałem wtedy i lubiłem Dobosza. Ale przyjaźniłem się serdecznie z Andrzejem „Odrobinką” – Odrobińskim, człowiekiem „marginesu”. On wtedy był ratownikiem na zalewie zegrzyńskim. I zauważył dryfującą dziwnie po zalewie „Marie Celeste”. Więc tam popłynął i w rzeczy samej na pokładzie nie było nikogo. Tak samo w sterówce. Więc odkręcili koło sterowe i zabrali. Jak tamci wytrzeźwieli i postanowili płynąć dalej, przypłynęli do nich i zapłacili bez oporu wykup. (nie pamiętam ile). Tak samo mętne mam wspomnienia z relacji o castingu do „Rejsu”, (od Jasia Himilsbacha), ale jeśli ktoś to gdzieś zdokumentował, byłoby piękne.
nie rozumiemy się, z tego co przeglądnąłem Lorenz próbował przede wszystkim opisać ewolucyjny rozwój świadomości, „za lustrem”świata, czyli w rozumie, zachodzą wg. niego procesy ewolucyjne warunkowane charakterem i intensywnością odbieranych bodźców, przy czym jakościowo różnie na różnych poziomach rozwoju (np. jego wydaje się, że słynny eksperyment z warunkowaniem młodych gęsi) – stąd podnoszona obawa o zachowanie poprawności logicznego wnioskowania. Jeżeli jednak chodzi panu po prostu o to, że w sporach, nie tylko politycznych, bardziej nośna staje się argumentacja prymitywna, rzecz pewnie wtedy często nie tyle w podstawie sporu co w charakterystyce stron. Drażni mnie prymitywizm zachowań i kolegialność głupoty (wtedy właśnie rzucam w samotności k*wą) ale za o wiele bardziej niebezpieczny uważam cynizm dobrze wychowanych bandytów.
@ Rejs – lubię ten film, uwagę intuicyjnie odbieram jako konfrontacyjną natomiast odniesienie reżysera dotyczy wg. mnie tzw. czasów słusznie minionych, z perspektywy swoich doświadczeń przestrzegałbym jednak przed taką naiwnością. W taki prosty sposób wróciłbym właśnie do cytowanych przeze mnie wyżej uwag Johna Tooby.
Ech… ta boleść nad językiem, gmin i jego koszmarne słownictwo weszło na salony!
A salony? Dawniej pilnowały co gadają na forum publicum, w swoim towarzystwie język był
z pewnością niesalonowy. Tak zawsze było od wieków!
Elita językowa czyli wykształciuchy mają nieźle wszczepione filtry, które puszczają w określonych sytuacjach, np. zawodowych albo po kilonku albo w towarzystwie które stanowi „paczkę” i nie trzeba grać roli świętego.
Te hamulce są przez społeczeństwo nałożone, bo przecież mając w łbie synonimy i będąc wykształciuchem, nie trzeba używać języka gminu aby komuś dokuczyć (dokopać), zostały poluzowane ze względu na dostępność Internetu który zniesie wszystko. W moim środowisku, artystycznym, bluzgi są źle widziane, co nie oznacza że ich się nie używa.
Dotyczy to elit twórczych i wykonawczych, podczas pracy różne słowa i słówka są ekspresyjnie używane,
co często jest wynikiem stresu. Niegdyś.. Szef mojego zespołu kameralnego wykonał jednoznaczny gest oznaczający zakończenie produkcji na estradzie, choć została jeszcze strofa starej piosenki polskiej do wykonania. W salę koncertową poszło donośnym głosem… chłopcze kurwa! dlaczego nie grasz!
Zdarza się, język reżyserów na planach filmowo teatralnych też jest wątpliwy.
Komentarze wykonawców po produkcji publicznej też są pełne emocji.
I nie są przeznaczone dla odbiorcy.
Aleksander Fredro… kiedyś było dozwolone od lat osiemnastu.
Dzisiaj czytają to małolaty choć niektóre słówka chyba są dla nich niezrozumiałe
https://pl.wikisource.org/wiki/Baśń_o_trzech_braciach_i_królewnie
Żyjemy w nowych czasach Panie i Panowie.
A język? Poczytajmy Fredrę..
ps.
Przyzwolenie na wulgaryzmy pojawiło się po wpuszczeniu na rynek
filmu „PSY” Rozmawiałem na ten temat z aktorami wiele lat temu
@MAGOG2017-08-04
Cytat.”… ta boleść nad językiem, gmin i jego koszmarne słownictwo weszło na salony!”
To jest efekt uboczny dość złożonego, postępującego zjawiska:
a/ niski prestiż zawodu polityka (najniżej notowany zawód w sondażach społecznych), co zniechęca osoby o ugruntowanej wiedzy zawodowej do szukania ścieżek kariery w sferze polityki,
b/ obniżenie rangi/znaczenia polityki państwowej relatywnie do zyskujących coraz większy wpływ (na charakter i jakość życia społecznego) międzynarodowych korporacji/organizacji, coraz częściej będących w stanie dyktować warunki (w t :ym również narzucać standardy) rządom lokalnym we wszystkich ważniejszych aspektach życia gospodarczego i społecznego (finanse, handel, media,…), co ogólnie określamy globalizacją.
c/niska atrakcyjność finansowa oferty państwowej dla wybitnych specjalistów (dowolnej dziedziny) wobec oferty organizacji międzynarodowych,
d/…Itd.
Natura nie znosi próżni. Dzisiejsze „elity” polityczne w coraz większym stopniu reprezentowane są przez dość przypadkowe osoby z gminu, które gdzie indziej nie byłyby w stanie zrobić żadnej kariery.
Nazywanie tej drogi kariery coraz trudniej nazywać zawodem.
Tego trendu chyba nie da się już odwrócić.
Ujmę temat inaczej.
Wyjdźmy od tego, że język (zakres słownictwa, złożoność jego konstrukcji, stylistyki) domyślnie określa nam możliwy zakres przekazu, jak i jego potencjalną jakość, …i odwrotnie: w zależności od intecjonalności naszego przekazu i zakładanej komunikatywności, zależnej od naszej oceny docelowego odbiorcy, staramy się dobrać adekwatnie formy przekazu językowego.
Jest to na tyle istotne (i jednocześnie dość banalne), że treść przekazu zazwyczaj nie tkwi w pojedynczych słowach, nie jest też prostym złożeniem ich znaczeń. Istota przekazu często tkwi w wymowie wypowiedzi: (1) naprowadzeniu na określoną ścieżkę skojarzeń (rozszerzająca, gdzie możemy mówić o pewnej głębi wypowiedzi), jak i (2) może akcentować jedynie określony stosunek emocjonalny (zawężająca, gdzie staranność doboru słów może mieć znaczenie drugoplanowe).
Gdy zaczyna dominować przekaz emocjonalny, co mamy okazję obserwować jako wyraźny trend na tzw. scenie politycznej, towarzyszy temu zazwyczaj duża skrótowość wypowiedzi, z akcentami słów o jednoznacznej, zazwyczaj silnej, wymowie emocjonalnej.
Ten fakt nie martwi mnie w tym stopniu co autora tekstu.
Dużo bardziej mnie martwi, że strona opozycyjna próbuje z takimi przekazami poważnie polemizować.
To tragiczny błąd, z emocjami przecież się nie dyskutuje!