Jerzy Łukaszewski: Jak ten czas leci8 min czytania

 

2018-02-10.

Skandal i awantura w stosunkach polsko izraelskich, a co gorzej – polsko żydowskich w ogóle, była tematem, którego starałem się unikać. Dlaczego? Po prostu pamiętałem dyskusję na SO sprzed 5 lat (jak ten czas leci!) pod artykułem „… żyd, jaśnie panie”i wnioski, jakie wg komentujących wówczas z niej płynęły.

Coś mnie jednak podkusiło, by rzeczoną dyskusję przeczytać raz jeszcze i przemyśleć zarówno tezy, jakie wówczas wysnuwałem, jak i zastrzeżenia wysuwane przez dyskutantów.

Choćby po to, by zobaczyć czy przez te parę lat czegoś się nauczyliśmy, co wg mnie ma kluczowe znaczenie dla dalszych dziejów tak gorącego tematu.

Szczerze mówiąc, jestem nieco zawiedziony. Nadal w naszych rozmowach dominuje czarno-biały obraz problemu, bez żadnej refleksji dotyczącej przeszłego zachowania nas samych. Z obu stron sporu.

Kiedy podpowiadałem potrzebę precyzyjnego zdefiniowania antysemityzmu, padały pytania: a po co?

Niepotrzebne? Naprawdę?

Wydawało mi się potrzebne, bo coraz więcej pojawiało się ognisk poprawnościowych „łowców antysemityzmu” zachowujących się w sposób charakterystyczny dla czasów współczesnych (jak czegoś nie ma, to trzeba udowodnić, że jest, tylko…), a walka z negatywnym zjawiskiem jest cool i w ogóle,  co wg mnie było zjawiskiem niebezpiecznym dla tematu.

Tłumaczyłem, że szermowanie na prawo i lewo antysemityzmem prowadzi do jego dewaluacji jako zjawiska nagannego, do „oswajania” się z nim jako zarzutem, do jego ośmieszania wreszcie.

Podawałem przykład pani, która opisywała jako antysemickie wszystkie obrazki, na których przedstawiono postać Żyda, nieważne  w jakiej roli. Ta pani nie rozumiała, że z poważnej sprawy robi karykaturę i w gruncie rzeczy działa na korzyść antysemitów właśnie. Wszyscy, którzy zechcieliby to zjawisko lekceważyć, dostawali broń do ręki!

I nic, nie chciano tego zrozumieć. Zaczepne, chwilami wręcz agresywne komentarze pokazywały wyraźnie, że nie przyjmuje się do wiadomości rzeczy oczywistych.

Podejrzewam, że podobnie będzie dziś, choć wszystkie moje obawy sprzed 5 lat sprawdziły się i to w sposób zatrważający.

Dziś już nikogo nie zawstydzimy, nazywając go antysemitą. Wręcz przeciwnie – niejeden uzna to za powód do chwały i dumnie wypnie pierś. Widząc, co wyprawiają nasi rządzący, niewykluczone, że i po medale.

W całej tej dyskusji, jaka przewala się na kształt błotnej lawiny przez nasze media, ale także prywatne rozmowy brakuje tak wielu istotnych elementów, że trudno mi zrozumieć powody tej absencji.

Np. tego, że mówiąc o Żydach, wypadałoby określić, których mamy na myśli. Tych z Izraela, samo państwo Izrael, czyli żydowskich polityków, mieszkańców tego państwa, czy też amerykańską bądź jakąkolwiek inną diasporę?

Są to bowiem często środowiska, z których płyną skrajnie różne zdania, opinie i propozycje. W zasadzie poza panem Koraszewskim, który to rozróżnia, można stwierdzić, że wciąż posługujemy się stereotypami (nieistotne czy negatywnymi czy pozytywnymi).

W latach 90., kiedy do Auschwitz przybywały wycieczki młodzieży z Izraela, bywały one zaopatrywane w skandalicznie wrogie Polakom ulotki. Bez żadnej reakcji ze strony polskich władz. Jedyna reakcja i to prywatna nastąpiła ze strony polskiej pani ambasador (kilka lat po fakcie).

A była więcej niż ważna, bo to dzięki jej dociekaniom dało się zrozumieć, skąd takie treści wpajane młodym ludziom jadącym do Polski i czemu miały służyć.

Przedstawiano Polaków jako z jednej strony biednych ludzi zacofanego kraju, których powinna młodzież żałować, a z drugiej strony nienawidzić jako współsprawców Holocaustu.

Choć nam wydawać się to może szokujące, cała sprawa… niewiele miała wspólnego z Polską! Był to tylko element, wycinek ideologicznego wychowania młodzieży przed jej wstąpieniem do armii.

Te informacje pomijane przez polskie władze i media przedostawały się jednak do tzw. opinii publicznej, nie łudźmy się. Nieopatrzone stosownym komentarzem i oficjalnym stanowiskiem żyły własnym życiem.

Pani ambasador – Agnieszka Magdziak Miszewska – opowiadała, jak to wszystko stopniowo się zmieniało. Jak strona izraelska przyjmowała do wiadomości, że tak się nie da, że to nie prowadzi do niczego dobrego. I choć gawiedź wciąż opowiadała sobie historyjki krakowskich restauratorów o skandalicznym zachowaniu się owej młodzieży (dziś opowiada się to samo o Anglikach w Krakowie) to rzeczywiste stosunki Polska – Izrael zmieniały się naprawdę szybko i naprawdę na lepsze.

Mało tego – statystyki pokazują, że z roku na rok znacząco rosła liczba turystów z Izraela, którzy nie przyjeżdżali do Polski odwiedzać grobów zmarłych i czcić zamęczonych, ale zwyczajnie – zwiedzić kraj jak każdy inny.

Te statystyki to najcenniejsza zdobycz ostatnich 30 lat, bo prawdziwy sprawdzian zmiany w stosunkach jest zawsze ukryty w głowach zwykłych ludzi i ich decyzji czy chcą zobaczyć Bretanię, czy Mazury.

Obserwując nasze media, można odnieść wrażenie, że te tematy ich nie interesują. Polityków tym bardziej.

Kolejny temat – ustawa reprywatyzacyjna. Naprawdę 30 lat to za mało, by ją sensownie przygotować? PiS już to robi, a że w atmosferze awantury o ustawę dot. IPN to może być pewien poparcia społecznego, cokolwiek by w niej nie zapisał.

Z góry można założyć, że będzie to kolejny temat sporu, przynajmniej sądząc po słowach wiceministra sprawiedliwości, który pytany o ew. uzgodnienia ze środowiskami żydowskimi odparł lekceważąco, że „no można będzie pogadać”.

Jak już, to na całego, panie wiceministrze!

Proszę wspomnieć, że Polska po odzyskaniu wolności w 1918 roku w ogóle nie brała pod uwagę czegoś takiego jak zwrot mienia, choć akurat sporo było rodzin skrzywdzonych konfiskatami przez zaborcę, szczególnie po powstaniu styczniowym! To będzie argument! Proszę brać przykład, przecież pan potrafi!

Można chlapać sarkazmem na prawo i lewo, ale te 30 lat zaniedbań będzie wyrzutem sumienia wszystkich rządów po ’89 roku, a jeśli PiS zgotuje nam kolejną awanturę, to proszę nie zapominać, że  nie tylko on będzie temu winny. Zrobi to, bo może, bo ktoś rozsądniejszy (przynajmniej w naszym mniemaniu)  ślizgał się tyle lat, omijając temat jak placek krowiego nawozu na środku dywanu.

To do kogo teraz pretensje?

Jakie informacje przedostawały się do opinii publicznej na temat rozmów z Izraelem i środowiskami żydowskimi? Jedynie te dotyczące finansów i to w atmosferze sensacji i epatowania wysokością żądań. Bo to „nabija oglądalność”. Dziś z wielkim trudem przebijają się informacje o rozsądnych i bardzo przyjaznych rozmowach obu niegdysiejszych rządów (także z udziałem obecnego premiera Izraela), ale dziś już jest za późno, dziś przyjmuje się je z niedowierzaniem i podejrzeniem o celową manipulację ze strony „środowisk lewackich”.

Ilu ludzi zdaje sobie sprawę ze znaczenia Izraela dla polskiego systemu obronnego? Z tego, że wciąż od nowa planowane zakupy sprzętu wojskowego często są wyposażone w izraelską elektronikę, co powoduje, że ew. zakupy w USA zawsze będą konsultowane przez oba te państwa?

Nie jest to więc państwo nam obojętne, tak historycznie jak i całkiem współcześnie.

No, a przede wszystkim ludzie, bo od nich się wszystko zaczyna i na nich kończy.

Niewielu znam Żydów, ale spośród tych, których znam, tylko dwóch określiłbym jako niesympatycznych. Zaś dwóch innych, w tym jednego z naszych SO-wskich autorów,  polubiłem „od pierwszego wejrzenia”. Drugim był młody sabra, z którym zwiedzałem okolice mojego miasta.

Cała reszta moich żydowskich  znajomych była „normalna”, czyli nie różniła się od Holendrów, Niemców czy Francuzów, z którymi miewam okazyjne kontakty.

I moja do nich sympatia bądź antypatia ma swe źródła w ich charakterze, upodobaniach, poglądach itp. Elementach, które nie mają wyróżnika etnicznego, bo niby dlaczego?

Mam wrażenie, że podobnie mogłaby poopowiadać większość moich znajomych i nie tylko.

Co więc się stało?

Wybuch antysemityzmu, z jakim mamy teraz do czynienia, nie jest przypadkowy. Wiem, że mogą na mnie spaść gromy, jeśli powiem, że zapracowaliśmy na to wszyscy, my i także druga strona. Zlekceważyliśmy ogień, który tlił się ciągle, a nam się wydawało, że on przygasa.

No i w końcu ktoś dla własnego, niskiego interesu dmuchnął w tę hubkę.

Czy w tej sytuacji możemy coś zrobić? Nie sądzę. Nie teraz. To się musi przewalić, musi nastąpić „zmęczenie materiału”, a znając naszego suwerena, przyjdzie to prędzej czy później. Jeśli także druga strona da sobie na przeczekanie, to przyszłość może być wcale nie taka zła.

Jedno się jednak powinno zmienić. Trzeba przyjąć, że nie ma takiego zła, takiego niebezpieczeństwa, które już  zwalczyliśmy i które „nigdy się nie odrodzi”. Cudów nie ma –  jak powiedział ksiądz w „Szatanie z siódmej klasy”.

Nie wiem jak kto, ale wolałbym zamiast „sensacyjnych doniesień” naszych mediów oglądać reportaże o zwykłym życiu w Izraelu, a wśród reklam życzyłbym sobie taką o  absolutnie rewelacyjnej tamtejszej chałwie sprzedawanej luzem.  Kolor to ma jak PRL-owski papier toaletowy, ale smak! Mmm… niebo w gębie!

Jeśli komuś Izrael zacznie się wreszcie kojarzyć z tą właśnie chałwą, uznam, że cuda jednak są!

[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Czytaj na głos”]

Jerzy Łukaszewski

Print Friendly, PDF & Email
 

22 komentarze

  1. hazelhard 10.02.2018
    • j.Luk 10.02.2018
      • PK 11.02.2018
      • Medieval 11.02.2018
        • rafa 11.02.2018
  2. A. Goryński 10.02.2018
  3. Magog 10.02.2018
  4. slawek 11.02.2018
    • Magog 11.02.2018
      • rafa 11.02.2018
        • Magog 12.02.2018
  5. rafa 11.02.2018
    • j.Luk 11.02.2018
      • rafa 11.02.2018
  6. narciarz2 11.02.2018
    • agluszek 11.02.2018
  7. ppp 11.02.2018
  8. slawek 11.02.2018
  9. Wcześniej Obywatel RP 11.02.2018
  10. Wcześniej Obywatel RP 13.02.2018