2018-05-15
Rozpoczynając cykl zajęć z historii kobiety miałem, przyznaję, pewne wątpliwości czy takie spojrzenie na historię ludzkości nie zostanie skażone wypaczeniem metodologicznym, co skutkowałoby ew. błędnymi wnioskami, czyli utratą wszelkiej wartości naszych wysiłków.
Bałem się trochę tego „specyficznego punktu widzenia” jak to określali inni wątpiący.
Dziś jestem pewien, że stało się coś wręcz przeciwnego. Okazało się, że to ten właśnie punkt widzenia, punkt widzenia jednej z grup aktorzących na scenie światowej polityki (i nie ma znaczenia czy są to kobiety czy wytapiacze miedzi) potrafi czasem zmusić nas do dostrzeżenia elementów wspólnej historii, które zbyt łatwo pomijamy pędzeni koniecznością po bezdrożach dziejów, a nawet jeśli je dostrzeżemy, nie nadajemy im właściwej wagi, co właśnie prowadzić może do wypaczenia całości obrazu.
A czasem bywa, że te elementy w ostatecznym rachunku okazują się kluczowe dla zrozumienia całości.
Przyszło mi to do głowy kiedy ostatnio omawialiśmy temat inteligenckich pism dla kobiet wydawanych w dwudziestoleciu międzywojennym.
„Kobieta Współczesna” – pismo szczycące się takimi nazwiskami jak Zofia Nałkowska czy Maria Dąbrowska było naprawdę wyjątkowe.
Korzystając ze zmiany statusu kobiety jaka nastąpiła w efekcie I wojny światowej, poruszały w swym piśmie tematy i problemy, o jakich kilkanaście lat wcześniej nie pomyślałyby nawet najbardziej zaangażowane emancypantki.
Imponowały odwagą, bo – czego dziś pewnie nie jesteśmy w stanie zrozumieć – rozpoczęcie przed II wojną publicznej dyskusji na temat przerywania ciąży nie było rzeczą ani łatwą, ani prostą. A konsekwencje – od prawnych po towarzyskie – mogły być naprawdę poważne.
Generalnie ich postawa była taka: były przeciwko przerywaniu ciąży, ale jednocześnie przeciwko karaniu kobiet za ten czyn.
Niektórzy zarzucali (i zarzucają) brak logiki w tym ich stanowisku. Brak? Tylko pozorny.
Argumentując panie wskazywały na sam zabieg jako wystarczającą traumę, ale także na warunki życia, jakie mają kobiety dokonujące aborcji do dyspozycji, choroby dziedziczne itd.
Poruszyły jednak jeszcze coś, co daleko wykraczało poza podjęty temat i mogło (może) dotyczyć właściwie każdej dziedziny naszego życia od zarania dziejów po dziś dzień.
Otóż panie zdecydowanie przeciwstawiały się ingerencji państwa w prywatne życie obywateli, choć przyznawały, że ze społecznego punktu widzenia byłby pożądany rodzinny model 2+3.
Uznały, że państwo, które nie chce/nie może pomóc obywatelowi w trudnej sytuacji życiowej, nie ma prawa decydować odnośnie do jego zachowań rozwiązujących te problemy.
Proste? No proste i niby oczywiste.
Takie stanowisko było dla niektórych szokujące, a nie powinno; boć przecież samo pojęcie państwa, jego konstrukcja i zadania określone zostały przez nauki prawne i historyczne określone już dawno.
Państwo będąc organizacją przymusową ma za zadanie dbać, a właściwie wyważać między interesem jednostki, a grupowym objętym jego działalnością.
Tylko rzeczywista, a nie teoretyczna dbałość o te interesy daje mu prawo podejmowania decyzji rzutujących na życie codzienne osób mu podlegających. Nic innego!
Żadna idea, żadna religia, niczyje przekonania nie dają państwu do tego prawa.
Jeśli nie chce/nie może tej roli pełnić jego prawo decyzji zwyczajnie znika.
Przecież w oparciu o tę właśnie zasadę powstawały państwa, do wdrażania tej zasady je powoływano.
Problem jest ponadczasowy, bo kiedy dziś patrzymy na protest niepełnosprawnych w sejmie, to przecież mamy do czynienia z tym właśnie problemem.
Niedoukiem należy nazwać każdego, kto swój komentarz zaczyna od „a za PO … przez ostatnie osiem lat było to samo …”
No więc nie było to samo, czego jakoś nie zauważają dziennikarze rozmawiający z politykami.
To obecna władza już kilkakrotnie podejmowała próby ograniczenia prawa do aborcji, także w przypadku płodów uszkodzonych oraz zagrożenia życia matki.
W zamian za… no za co? Za nic? Ze względów ideologicznych? Religijnych?
Państwo pokazuje, że nie chce, nie rozumie i nie ma zamiaru rozumieć problemów z jakimi borykają się jego obywatele, ten protest jest najlepszym tego przykładem.
Państwo, które pozbawia swoich obywateli godności, przestaje być w myśl prawniczych definicji państwem. Staje się wrogą, bandycką siłą opresjonującą podbitych ludzi i terytorium. To nie jest żaden pogląd. To wniosek wyciągnięty z uznanych przez świat nauki definicji.
Jeżeli dziś p. Hartwich woła w sejmie do rodaków, aby dzięki nim żaden członek PiS nie wszedł do samorządu, to nie jest to, wbrew histerycznym wrzaskom najwyższych dostojników, upolitycznienie protestu (a co nie jest polityką?) ale wyciąganie wniosku wprost z oglądanej przez wszystkich sytuacji.
Państwo nie chce/neumie pomóc obywatelowi w jego problemach – traci prawo decydowania. Inaczej się nie da.
Ta zasada zresztą powinna obowiązywać zawsze i w każdej sytuacji. Nie może być tak, że mamy grupę wybrańców, która ma prawa, ale nie ponosi konsekwencji ich stosowania. Ale też i w drugą stronę. Od dawna tłumaczę, że tzw. Polonia nie powinna mieć prawa do głosowania w wyborach powszechnych, ponieważ nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swój wybór. Te konsekwencje ponoszę ja, nie oni.
I na nic zda tu się pochlipywania infantylnego „patriotyzmu”, powoływanie się na „tęsknotę za krajem” i tym podobne dyrdymały.
Głosujesz tam, gdzie płacisz podatki, a twój wybór jest m.in. decyzją w jaki sposób te podatki będą zużywane.
Nie jest normalne, że ktoś zza oceanu głosuje na siłę polityczną, której poczynania nigdy go nie dotkną. Dotkną mnie.
Jak widać problem praw i obowiązków i wzajemnej zależności tych elementów jest problemem naprawdę uniwersalnym i występującym właściwie w każdej dziedzinie życia.
Fakt, że niektórzy nie przyjmują tego do wiadomości nie ma znaczenia. Można nie przyjmować do wiadomości, ze 2×2=4. I co z tego?
Przypomnę tylko, że tak jasno i prosto postawiony problem jest w naszym przypadku spadkiem odziedziczonym po naszych babkach i prababkach. Kobietach.
W męskiej polityce jakoś się przez te parę tysięcy lat zagubił.
Jerzy Łukaszewski

„Polonia nie powinna mieć prawa do głosowania w wyborach powszechnych, ponieważ nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swój wybór. Te konsekwencje ponoszę ja, nie oni.”
***
To jest rzucanie grochem o sciane. W Polsce jest mnostwo ludzi uwazajacych inaczej. A wsrod Polonii odsetek tak przekonanych jest znacznie wiekszy. Osobiscie – a zyje w Stanach kilka dekad – nie spotkalem nikogo!!! kto zgodzilby sie z powyzszym Panskim stwierdzeniem.
Ale nie jest Pan odosobniony, gdyz ja twierdze to samo od 1990r. Jak wtedy tak aktualnie uwazam, ze nie mam moralnego prawa glosowac w polskich wyborach, poniewaz nie ponosze konsekwencji moich wlasnych decyzji politycznych. A jedynie wtedy, gdy na wlasnej skorze odczuje skutki swoich wlasnych wyborow, dopiero wowczas zastanowie sie trzy razy zanim postawie krzyzyk. Przy czym bede w stanie przemyslec kandydatury i problemy gdyz bede staral sie byc zorientowanym w biezacej polityce. Glosujac w polskich elekcjach zachowywalbym sie jak ktos kto usiluje mieszac sie w zycie krewnego, i ustawiac je wedlug wlasnych upodoban. A ja nie zwyklem mieszac sie w cudze zycie. Oraz rozumiem tych ktorzy nie lubia aby im sie wtracano.
Zasadniczą rolę w przywróceniu odpowiedniej do obowiazków roli państwa polskiego w życiu społecznym odegrają po upadku PiS środowiska kobiecie, oraz ruchy społeczne, protestujące dzisiaj przeciwko hipokryzji JK połączonej z hierarchią KRK. Takiej roli nie odegrają istniejące dzisiaj opozycyjne partie polityczne, jeśli nie dojdzie w nich do radykalnych zmian. Dzisiaj nic nie wskazuje na dokonanie takich zmian.
Też mam takie wrażenie. Protestujące kobiety najwyraźniej widzą sprawę „czyściej”, niż partie polityczne i to spojrzenie może być dla niektórych szokujące. Stąd wrzask.
W tak zazwyczaj deprecjonowanym średniowieczu obowiązywała ta sama zasada. Jeśli suweren nie wypełniał obowiązków wobec lennika, ten wymawiał mu posłuszeństwo i nikt nie nazywał tego buntem. To było normalne działanie tej zasady.
Trochę się od tego czasu zaplątaliśmy.
@ J.LUK – dla mnie najbardziej zaskakujące było zaniechanie dyskusji wewnetrznej w PO na temat ich porazki wyborczej. Kierownictwo tej partii najwyraźniej uznało, że nie trzeba nic zmieniać a wystarczy poczekać, aż PiS sie zużyje. PiS rzeczywiście się zużywa, słupki poparcia PO się poprawiają – niby wszystko w porządku … a jednak zupełnie nie tak. PO może nawet wygrać wybory i rządzić w węższej czy szerszej koalicji, ale nie proponuje zmian jakosciowych. Uodparniających Polskę na zakusy autorytarne, na niszczenie dorobku POlaków po 1989 r. czy na niszczenie pozycji Polski w świecie. Albo ja nic nie rozumiem z polityki, albo PO bedzie się musiało zmienic bądź zaniknąć.
Zgadzając się w pełni z wywodami autora artykułu chciałbym zapytać: kto, lub co jest to Państwo? Czy to sam rząd, czy może cały parlament, czy też my wszyscy razem wzięci? Wbrew pozorom pytanie jest istotne ponieważ odpowiedź na powyższe implikuje sposób działania.
Wedle moich obserwacji największą bolączką obecnej władzy jest głębokie przekonanie o bezkarności i nieusuwalności parlamentarzystów. Polska scena polityczna od lat jest zabetonowana. Możliwość wystawiania do wyborów ciągle tych samych, zużytych mentalnie, okrzepłych w poczuciu bezkarności i w bezczelnym naigrawaniu się z wyborcy doprowadziło do zwyrodnienia polityków całkowicie przekonanych o ich dziejowej misji. Dochodzi do tego brak rozliczeń za szastanie publiczną kasą, jak również rosnąca pewność siebie jako kasty wybranych.
Od lat próbuję przekonać do zrewidowania wyborów, a mianowicie do kadencyjności przedstawicieli narodu.
Nie powinno być tak, żeby w parlamencie można było uwić sobie gniazdko z synekurą, u co poniektórych przechodzącą na potomka. Dlaczego prezydent może być tylko na dwie kadencje, a stwór w rodzaju np. Czarneckiego będzie nieusuwalny?
Właśnie to jest moim zdaniem głównym powodem polskiej obstrukcji. Dopływ świeżej krwi pomógł niejednej dynastii.
Nowi ludzie nie będą się obawiali rozliczyć swoich poprzedników, a ci będąc świadomymi tego dwa razy przemyślą swoje decyzje. Uważam, że dwie kadencje wystarczą, by móc działać optymalnie. Potem nadchodzi czas rozliczeń i dziękujemy, lub stosujemy sankcje.
Najważniejsze jest jednak pytanie KTO uchwali taką ustawę, a w zasadzie KTO ZMUSI obecną ferajnę do tego???
Jeśli nie ma odpowiedzi na to pytanie to niech nas Jowisz ma w swej opiece, bowiem możemy tylko westchnąć i sparafrazować byłego prezydenta Meksyku: Boże, jakże daleko do ciebie, a tak blisko naszego parlamentu!
Słowo „państwo” używane jest oczywiście jako pewien skrót myślowy. Państwo to organizacja przymusowa dysponująca terytorium i określoną liczbą zamieszkujących je obywateli tworząca system regulujący stosunki między nimi. To tak w największym skrócie. Ten system zapisany w Konstytucji i ustawach to swego rodzaju umowa między władzą, a pojedynczym obywatelem. My cedujemy na władzę część swoich praw, a ona w zamian gwarantuje nam to czy tamto. We wspomnianym średniowieczu działało tak samo z tym, że – o czym świadczy historia Europy – egzekucja tej zasady była bardziej oczywista i następowała w sposób bezwzględny. Wystarczy przejrzeć przyczyny wojny 13-letniej. Krzyżacy mając do dyspozycji wszystkie możliwości do stworzenia najnowocześniejszego i najsprawniejszego państwa w Europie sami schrzanili sprawę nie przestrzegając WŁASNEGO prawa i działając na szkodę tak kupców jak i rycerstwa pomorskiego. No to wypowiedziano im posłuszeństwo.
Delegacja Pomorzan pojechała do Jagiellończyka i zaoferowała mu przejęcie kontroli nad Pomorzem. To był właśnie przejaw stosowania tej zasady w praktyce. Suweren się nie sprawdził, bierzemy innego. Krzyżacy tez to wiedzieli i NIGDY nie określili tego jako bunt. Mało tego, widząc co się dzieje próbowali negocjować ze Stanami Pruskimi. Za późno.
Demokracja stwarza sytuację trudniejszą, bo niektórzy się w niej gubią (vide artykuł p. Koraszewskiego) i nie do końca rozumieją kto jest tą prawdziwą władzą (suwerenem) szczególnie gdy podsuwa się im nieco zafałszowane jego oblicze – „większość może wszystko”.
ELPI, a odpowiadając na Pańskie pytanie też nie widzę nikogo kto uchwaliłby proponowaną przez Pana ustawę. To zresztą musiałby być raczej zapis w Konstytucji chyba, nie wiem.
Gorzej, że tak naprawdę niewielu rodaków w ogóle jest zainteresowanych polityką do tego stopnia, by zmusić swoich wybrańców do zmiany zachowania. Nas mamią liczby demonstrantów itp. , a przecież to promile „suwerena”.
O protestach w sprawie upolitycznienia sądownictwa wielu mówiło „a co mnie to …”, „nareszcie zrobią porządek z tą kastą” itp. No i robią. Już kilku sędziów (niedawno w Białymstoku) ma kłopoty po wydaniu orzeczeń niezgodnych z życzeniem PiS. I co? I nic. Naród się nie burzy, a powinien gdyby miał odrobinę wyobraźni. Np. mam proces z kimś z PiS dotyczący choćby spraw własnościowych, wlazł mi na miedzę o „trzy palce”. Mój adwersarz otrzymując wyrok niekorzystny jest w stanie spowodować zgnojenie sędziego i obsadzenie jego stołka takim, który mnie pozbawi mojej własności. I tego nikt nie dostrzega? No jakoś nikt. Byłem przekonany, że odebranie rolnikom części praw dotyczących dysponowania ich własną ziemią spowoduje bunt na wsi. I nic się nie stało. Wieś w dużym procencie dalej głosuje na PiS.
Pisaliśmy tu o tym wielokrotnie, PIRS usiłował zebrać to wszystko do kupy i ułożyć jakiś spójny system, też byłem tym zainteresowany. I co? Nic, rozlazło się.
@ J.Luk,
„Byłem przekonany, że odebranie rolnikom części praw dotyczących dysponowania ich własną ziemią spowoduje bunt na wsi. I nic się nie stało. Wieś w dużym procencie dalej głosuje na PiS.”
Też byłem przekonany, że rolnikom prawo zakazujące im obrotu ziemią się nie spodoba i że się od PiSu odwrócą. A czy wieś „dalej głosuje na PiS” tego jeszcze nie wiemy – wszak jeszcze nie było kolejnych wyborów.
Mnie się wydaje, że przynajmniej część zirytowanych nie zagłosuje wcale. Lud wiejski niechętnie się uzewnętrznia, a pamietliwy jest.
No właśnie „rozlazło się”! Wychodzi na to, że decyzje dotyczące o być, albo nie być pozostają dalej w rękach upapranych po łokcie, rękach potrafiących cudownie rozmnażać beneficja dla siebie i dla swoich.
Jest w tym państwie ktoś potrafiący przerwać chocholi taniec półgłówków tańczących na rozkopywanych co chwila grobach, ktoś myślący, nie kombinujący, ktoś biorący na poważnie zobowiązania wobec tych, którzy go wybrali?
Tak tylko pytam i z rozpaczą widzę, że polityka robienia sobie wszędzie wrogów przynosi skutki, za które przyjdzie płacić jeszcze naszym prawnukom.
A świstak dalej zawija w sreberka i udaje, że deszczyk pada.
Jak długo jeszcze przyjdzie czekać na otrzeźwienie i czy kiedykolwiek ono nastąpi?
A przyszli poeci będą pisać nowych „Kordianów”, nowe „Wesela”, „Dziady” et cetera.
„Głosujesz tam, gdzie płacisz podatki, a twój wybór jest m.in. decyzją w jaki sposób te podatki będą zużywane. ”
Od jakiegoś czasu, szczególnie od momentu wstąpienia do UE obywatel polskiego państwa uzyskał możliwość rozstania się z tymże i wyboru innego, lepiej spełniającego jego oczeliwania. (Ta możliwość istniała oczywiście dużo wcześniej, było to jednak bardziej skomplikowane i brzemienne w skutki). Polskie państwo wydaje się zdawać sobie z tego sprawę, co rusz nawołując do powrotu lub demonstrując swą chęć pomocy swoim obywatelom żyjącym poza jego granicami. Póki co nie wysila (nie przejmuje?) się państwo zbytnio ale kiedyś może obudzić się z ręką tam gdzie ja osobiście niezbyt chętnie…
Być może liczą państwo, że – jak twierdził mistrz – „państwo się sami wyżywią”.
Obywatelu, jak Państwo Tobie – tak Ty Państwu!!