Jerzy Łukaszewski: Idea jagiellońska5 min czytania

 

2018-06-07.

Komentatorzy SO powtarzają z uporem, że trzeba rozmawiać. Także z adwersarzami politycznymi, bo innej drogi nie ma.

No to porozmawiajmy.

Szanowny p. Prezesie!

Lata temu był pan łaskaw wygłosić zdanie, iż trzeba brać wzór z idei jagiellońskiej przy konstrukcji naszej Ojczyzny, co zapewni jej szacunek w świecie i właściwą pozycję w polityce międzynarodowej.

Całkowicie się z Panem zgadzam.

Aby nie być gołosłownym pozwolę sobie podać dwa przykłady stanowiące solidne argumenty za Pańskim stwierdzeniem.

Za Kazimierza Jagiellończyka miał miejsce proces tworzenia się polskiego parlamentaryzmu. M.in. wtedy właśnie powstał senat. Weszli do niego „z automatu” wysocy urzędnicy, którzy odpowiadali w państwie za konkretne dziedziny życia. Była w tym jakaś logika, ponieważ to oni – będąc praktykami – wiedzieli najlepiej czy prawo tworzone akurat przez sejm jest dobre, czy złe i to oni umieli najlepiej przewidzieć jakie uchwalenie go przyniesie skutki.

To nie była „izba wypoczynkowa” dla polityków, którym trzeba dać jakąś synekurę za wydumane zasługi, to był konkret i wpływający na jakość życia mieszkańców kraju.

Jakiś czas temu na SO proponowałem coś podobnego (tekst „Cztery Szariki i senat”) by istnienie współczesnego senatu miało w ogóle jakiś sens.

Było to bezpośrednie nawiązanie do tak bliskiej Panu idei jagiellońskiej.

Z innych przypadków – kwestia edukacji. Krytykowana zewsząd propozycja „reformy” wyższych uczelni, którą przygotował niejaki Gowin, również nadaje się do nader ciekawych nawiązań do czasów jagiellońskich.

Za panowania króla Kazimierza J. miał miejsce spór o tron papieski między Feliksem V, a Mikołajem V. Europa rozogniła się w dyspucie: którego uznać?

Pozycja papieża w tych czasach była daleko silniejsza, niż dziś, w rękach trzymał bowiem dwa baty – religijny i polityczny, toteż poszczególne państwa w zależności od ich interesów stawały po stronie jednego bądź drugiego.

Polska okazała się w tym względzie wyjątkiem.

Król poparł Mikołaja, a Uniwersytet Jagielloński – Feliksa.

Ostatecznie zwyciężył Mikołaj. Jego legat przybył do Krakowa i zażądał od króla… zamknięcia uczelni!

Jagiellończyk okazał się odporny na tego rodzaju naciski i oświadczył, że nie widzi powodu do takiego kroku, gdyż (proszę przeczytać dwa razy, panie Prezesie) – akademicy mają prawo mieć w tym względzie własne zdanie!

Kim byli ci akademicy? Liczną rzeszą wyborców? No nie, było ich raptem kilkudziesięciu i to bez większego znaczenia politycznego.

Jagiellończyk był konsekwentny. Nie widział również niczego niestosownego w tym, że Uniwersytet rozesłał pisma po Europie do co bardziej znaczących uczelni z pytaniem o powody opowiedzenia się ich za tym czy innym aktorem sporu.

Odpowiedzi, które nadeszły były wyjątkowo ciekawe i warto o nich pamiętać także dziś.

Okazało się bowiem, że z reguły ostateczne stanowisko europejskich uczelni było wymuszone przez władców krajów gdzie prowadziły one swoją działalność.

Tylko w Polsce było inaczej.

Krakowscy akademicy otrzymali mnóstwo gratulacji (a zdarzały się i panegiryki na ich cześć) za swój upór w obronie tak sprawy i jak i wolności słowa.

Polska tym jednym gestem zbudowała sobie prestiż w Europie większy, niż dziesięć Grunwaldów, warto o tym pamiętać. O tym w Europie mówiło się i pisało jeszcze długo długo.

Ta historia, to najlepszy pomnik, jaki można by wystawić Kazimierzowi. Temu samemu, którego biskup Oleśnicki obsmarowywał po całej Europie jako „sprzyjającego heretykom”, bez szczególnych zresztą sukcesów.

Król przyjął zasadę autonomii uczelni do tego stopnia, że akademicy skończyli wreszcie z bzdurą dotychczas wykładaną, że „w ziemi polskiej rosną garnki siłą natury”. Wykładaną, by nie przyznać za nic w świecie, że przed wprowadzeniem chrześcijaństwa żyli na tej ziemi inni ludzie, wyznawali inne religie, co pokazywały nierzadko znajdowane rysunki na rzeczonych garnkach.

Zasada autonomii uczelni miała w historii Polski tradycję długo hołubioną, nawet w czasach PRL. Oczywiście nie zawsze i nie w każdym przypadku, ale coś Panu opowiem.

W 1972 roku w klubie studenckim „Od Nowa” w Toruniu miał miejsce incydent.

Uciekający przed milicją chłopak wpadł do klubu, a milicja za nim. Teoretycznie nie miała do tego prawa, na co zwrócili jej uwagę „ochroniarze” klubu – na co dzień chłopaki ze studenckiego klubu judo.

Po wyniesieniu milicjantów na zewnątrz zatrzęsła się ziemia w Toruniu i okolicy.

Komenda wojewódzka MO zażądała zamknięcia klubu i ukarania winnych.

Tymczasem rektor Łukaszewicz oświadczył, że najpierw milicja powinna wytłumaczyć się z nieuprawnionego wtargnięcia na uczelniane terytorium, a na dodatek posunął się do tego, że (właśnie wtedy) wydał zgodę na sprzedaż piwa w klubie, czego dotąd nie było.

I co? I nic, milicja podkuliła ogony i pogodziła się z faktami.

Tak wiem, pan rektor był posłem na sejm, człowiekiem „dobrze widzianym” itd., ale proszę zwrócić uwagę do czego wykorzystał swoją pozycję.

Był historykiem i też pewnie pamiętał tak ulubioną przez Pana ideę jagiellońską i jej tradycję.

A wracając do króla Kazimierza. Miał 13 dzieci. Te, które nie zmarły w dzieciństwie i nie obrały drogi duchownej poobsadzane zostały po tronach całej ówczesnej Europy. Nie było to przypadkiem. Władcy nie żenili się z miłości lecz dla interesu politycznego. Widocznie wejście w koligacje rodzinne z Kazimierzem dla wielu dworów europejskich było atrakcyjne i pożądane. Już samo to pokazuje jaka była pozycja tamtej Polski.

Dziś większość starych rodów królewskich ma w swej genealogii właśnie Kazimierza Jagiellończyka.

Rozumie więc Pan już chyba dlaczego tak gorąco Pana popieram przy propagowaniu tej idei i życzę, by udało się w końcu Panu wprowadzić ją w życie w jak najszerszym zakresie.

Oczywiście tamte czasy miały też swoje wady, ale przecież żyjąc kilkaset lat później dobrze o nich wiemy i nie popełnimy błędów, za które już ktoś kiedyś zapłacił.

Czego Panu, sobie i nam wszystkim życzę.

Jerzy Łukaszewski

 

3 komentarze

  1. Magog 08.06.2018
  2. A. Goryński 08.06.2018
  3. PK 14.06.2018