Ernest Skalski: Są jeszcze sędziowie w Warszawie?6 min czytania

13.10.2018

A są, są, ale pytanie; jacy? Premier Morawiecki przegrał proces z Platformą i niekorzystny dla siebie wyrok wykonał. Minimalizując co mógł, ale takie jest jego prawo. Komentarze pisowskie zbagatelizowały sprawę. Na trzy sądy, przez które proces przechodził, dwa zajęły stanowisko przychylne Morawieckiemu, a więc dwa do jednego na korzyść premiera. Nie ma się czym przejmować.

Absurdalność tego stanowiska bije po oczach. Przecież liczy się ten ostatni i ostateczny wyrok. W prawie tak, ale w rzeczywistości politycznej wygląda to zgoła inaczej.

Morawiecki prowadzi kampanię wyborczą PiS, jeździ ze spotkania na spotkanie. (Kiedy robi to, co do premiera należy? Choć może to i lepiej dla kraju, że nie robi.), ale sam do żadnego samorządu nie kandyduje, więc, zdaniem sądu, w trybie wyborczym sprawy przeciw niemu rozpatrywać nie można. Morawiecki publicznie wymienia nieprawdziwe fakty z cyframi, ale dla sądu to metafora, więc naruszenia dóbr nie ma. A więc dwa sądy PiS ma już zreformowane, a kasta okopała się w kolejnym, tym trzecim. Czyli jeszcze jest jeszcze coś do zrobienia. Zobaczymy, kiedy ten niesłuszny sędzia doczeka się postępowania dyscyplinarnego. I jak się potoczy kariera tych słusznych. Wstyd nie jest wartością w państwie Jarosława Kaczyńskiego.

Jak działa rozjazd kolejowy? Mechanizm jest bardzo prosty, choć nie poddaje się prostemu opisowi w słowach. Przez jakiś odcinek pociąg jedzie jakby nadal dotychczasowym torem, lecz zwrotnica już jest przestawiona i koła za kołami wjeżdżają na szyny toru odchodzącego w bok. Po chwili pociąg jedzie już innym torem w innym kierunku.

W rzeczywistości społecznej i politycznej idzie to wolniej niż na kolei. Zwrotnica jest przestawiona, ale nie wszyscy pasażerowie od razu się orientują, że już jadą po innym torze. Na oko jest prawie wszystko tak samo. Jest parlament, jest rząd, prezydent, są sądy, urzędy. Wszystko wygląda jakby się nic nie zmieniło, a zmieniło się już prawie wszystko. Acz nie do końca, jeśli na trzy werdykty jeden nie jest jeszcze korzystny dla władzy. Kodeksy, owszem, są, lecz już całą tę maszynerię w coraz mniejszym stopniu napędza i reguluje prawo. Zastępuje je wola polityczna. Wiadomo czyja. Pojętnego studenta profesora Ehrlicha.

Nawet w Szwajcarii machina władzy nie działa tak jak szwajcarski zegarek. No, a w Polsce rządzonej przez PiS, wiadomo…Nie opisujemy mechanizmu, lecz jest on uniwersalny; im władza ma więcej władzy, tym bardziej czuje się zagrożona. Zwłaszcza gdy opisane przez Ehrlicha centrum decyzyjne oznacza jednego faceta, ze zdolnością ukierunkowaną dość specyficznie. I zależnego od ludzi, którzy na kolejnych szczeblach mają realizować jego wolę, nie mając oparcia w prawie, sterowani strachem i bardzo doraźnym interesem.

Poczucie zagrożenia szefa i wszystkich odeń zależnych, sprawia, że podstawowym celem tego agregatu jest utrzymanie się we władzy i u władzy. To tłumaczy, że podstawowym narzędziem jest to, które tej władzy broni. Praktycznie; policja, prokuratura, sądy.

Nie znam szczegółów sprawy Hanny Zdanowskiej prezydenta Łodzi. Gdyby ją prawomocnie skazano za cokolwiek pięć lat temu, zakładałbym, że słusznie. Że stała przed sprawiedliwym sądem, który zważył wszystkie dowody, rozpatrzył wszystkie okoliczności, a wątpliwości, jeżeli były, zaliczył na korzyść obrony. Teraz, nadal nie znając szczegółów sprawy, nie mogą z całą pewnością wykluczyć tego, że tak właśnie, uczciwie i praworządnie – wyglądał jej proces. Że dla prokuratury i sądu nie miało żadnego znaczenia to, że za parę dni są wybory, w których oskarżona miała, graniczącą z pewnością, możliwość pokonania z wielką przewagą kandydata PiS. Ale przypuszczam, że wątpię.

Gdybym teraz był sędzią w Irlandii, Hiszpanii, czy innym cywilizowanym kraju, to bym nie wydał Hanny Zdanowskiej sądowi w IV RP.

Gdybam sobie. Gdyby w Warszawie do wyborów na prezydenta nie stanął wysyp pętaków, chcących chociaż przez chwilę zaistnieć publicznie, to Rafał Trzaskowski miałby szansę na przekonywujące zwycięstwo już w pierwszej turze. Ale miałby też szanse na co najmniej postępowanie wyjaśniające w prokuraturze. Jeśli nie doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Jakiego, kiedy i gdzie? Nieważne. „Byłby człowiek, paragraf się znajdzie” – skrzydlate słowa Andrieja Wyszyńskiego, prokuratora generalnego w czasie wielkiej czystki w ZSRR.

Ktokolwiek kto kiedykolwiek podejmował jakąkolwiek decyzję mógł ją podjąć lepiej lub gorzej. Mógł coś kupić lub sprzedać za więcej lub mniej. Niekoniecznie tylko w służbie publicznej, choć głownie tu. Można być właścicielem spółki i zostać oskarżonym o działanie na jej niekorzyść. Znowu się przypomina ta wielka czystka! „Tutaj, u nas w urzędzie – mówi śledczy do zatrzymanego – nie ma już podejrzanych. Podejrzani to są ci wszyscy, tam, na ulicy”

Podejrzani, jak gdyby nigdy nic, chodzimy po tych ulicach, nie zdając sobie sprawy z naszego paskudnego statusu. Wydaje się nam, że pociąg jedzie, jak jechał. Dopóki nie podpadniemy. Jeśli podpadnie ktoś inny, to też niekoniecznie musi obudzić czujność. „Fajna ta Zdanowska, no jeśli jednak sąd uznał, że… to przykro, lecz trudno.”

Po to jest sąd, ultima ratio tego układu. Prokuratura wystarcza, żeby przeszkodzić przeciwnikowi w polityce. Wzbudzić podejrzenia, zaszargać opinię, przy wsparciu internetowym. Po osiągnięciu doraźnego celu – wybory – można nawet umorzyć postępowanie. Potem nawet może sąd uniewinnić. Ale od czasu do czasu i nie na węzłowych odcinkach.

Większość sędziów może jeszcze sądzić uczciwie, zgodnie z prawem i procedurą. Wystarczy na początek wymienić jedną czwartą czy jedną trzecią prezesów. I oczywiście centrum sądownictwa. Trybunał Konstytucyjny już nasz, KRS posłuszna i sprawna, dobijamy Sąd Najwyższy, to kwestia czasu. Potem niech się szykuje Naczelny Sąd Administracyjny, który w ostatniej chwili podstawia nogę. Ale już teraz każda sprawa może trafić do tego sądu co trzeba i na wokandę tego sędziego, co to…”Do mnie nie trzeba dzwonić z komitetu, żebym wiedział co trzeba” – powiedzonko z lat PRL.

Ciągle jeszcze pasażer tego pociągu może się łudzić, że nic mu nie grozi jeśli nie będzie się wychylał. (Starsi pamiętają tabliczki „Nie wychylać się przez okno” w przedziałach.) Ale nie tylko Kaczyński ma swoje sprawy do załatwienia i wybrane sądy i dyspozycyjni sędziowie nie wystarczą na długo. Tacy ludzie zresztą zawsze się czują nieswojo w towarzystwie przyzwoitych. Ci gorsi wypierają stopniowo tych lepszych. Prawo Kopernika–Greshama ma zastosowanie nie tylko w obrocie pieniężnym.

Strach mieć wysoką pozycję w uczciwych sondażach.