…nauka i patriotyzm
14.11.2018

Uwaga autoreklama! Ukazała się moja kolejna książka, więc tych, których może to zainteresować informuję, że jest i można ją już zamawiać. Chwilowo w Wydawnictwie „Stapis”, niebawem również w innych miejscach. Tym razem próbuję odpowiedzieć na pytanie dlaczego jestem ateistą, dlaczego mam dług wobec wierzących, dlaczego ateista nie jest automatycznie ani lepszy ani mądrzejszy od wierzącego, a sam ateizm to zaledwie wniosek, iż dowody na istnienie istot nadprzyrodzonych są tak słabe, iż możemy zasadnie przyjąć, że istnienie takich istot jest bajką z tysiąca i jednej nocy. Krótko mówiąc zgadzam się z księdzem Tischnerem, że rozum przemawia za ateizmem. Co przemawia za wiarą? Tradycja, miłość do bliskich, którzy nam tę tradycję przekazali, niepokój, że mimo wszystkich postępów nauki na wiele pytań nie mamy odpowiedzi i niechęć do uczciwego odpowiadania „nie wiem”.
Czy ateizm jest wyborem w tym samym rozumieniu, w jakim wybieram koszulę, samochód, czy partnerkę życia? Czy może raczej konsekwencją studiów, wnioskiem płynącym z rozwoju nauki? Ewolucja naszego gatunku najwyraźniej pchała w kierunku religii. Religie powstawały we wszystkich społeczeństwach na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Rozwój mózgu, rozwój języka i abstrakcyjnego myślenia, zdolność przekazywania innym tego, co widzieliśmy w snach, lęki i nieuchronne pytania o przyczyny nieszczęść; to wszystko musiało prowadzić do prób odpowiedzi na pytania, na które ludzkość mogła zacząć względnie sensownie odpowiadać dopiero dziesiątki tysięcy lat później. Istnienie religii jest całkowicie zrozumiałe.
Czy zrozumiałe jest również jej trwanie? Zapewne tak. Ogromna większość żyjących współcześnie ludzi trwa w wierze swoich przodków, a buntując się, nierzadko szukają tylko bardziej ludzkiego boga. Czy istnieje jakiś gen, lub geny wiary? Próby odpowiedzi na to pytanie wydają się trochę naciągane, łatwiej szukać korelacji między typami osobowości, a skłonnością do wiary bez dowodów. Do ateizmu docierają częściej ludzie lepiej wykształceni, ale ateizm nie zawsze jest wnioskiem z nauki, równie często bywa efektem buntu przeciw nieludzkim praktykom instytucji religijnych. Wówczas jest raczej taką lub inną formą antyklerykalizmu.
Tak więc, ateizm nie jest ani kompletnym światopoglądem, ani tym bardziej jakąś formą religii bez boga, jest tylko wnioskiem, który prowadzi do poszukiwania światopoglądu bez religii, do moralności opartej na innych kryteriach niż religijna tradycja, do filozofii bez religijnych podpórek. Efekty tych poszukiwań mogą być, były, są i będą bardzo różne.
W tych poszukiwaniach jesteśmy osamotnieni. Wspólnoty ateistów nie mają katechizmów, ani kapłanów, a każda i każdy z nas docierając do wniosku, że sama idea istot nadprzyrodzonych jest groteskowa, samodzielnie szuka dalszych konsekwencji tego wniosku. Wśród ateistów nie ma heretyków, ponieważ nie ma tu żadnej ortodoksji.
Czy warto zatem pisać kolejną książkę o drodze do ateizmu? Jest tych książek wiele, najstarsze sięgają starożytności. W ostatnich latach najsłynniejszą pozycją był Bóg urojony Richarda Dawkinsa. Mamy tu wspaniałe pozycje takich autorów jak Daniel Dennett, Sam Harris, Christopher Hitchens i dziesiątki innych. Możemy ich podzielić na tych, którzy rozważają relacje między nauką i religią i tych, którzy koncentrują uwagę na roli religii w życiu społecznym. W tej drugiej kategorii szczególnie interesujący wydają mi się ateiści muzułmańscy, którzy z wielu względów dziś bardziej wyraziście widzą dramatyczne skutki religii sprzężonej z polityką. Ten podział jest jednak trochę sztuczny i te grupy zachodzą na siebie.
Ateiści mają często wiele wspólnego z liberalnymi wierzącymi, chociażby z tej przyczyny, że etyka niezależna czerpie również z tradycji religijnej, a liberalni wierzący z świeckiego humanizmu. Ateizm nie może być powodem jakiegoś poczucia wyższości. Uwalnia od gotowych odpowiedzi i jest zobowiązaniem do samodzielnego myślenia, a to prowadzi do paskudnej sytuacji, w której pytania prowadzą do kolejnych pytań bez poczucia, że wreszcie mamy jakąś pewność. Poszukiwanie prawdy nie jest tym samym co posiadanie Prawdy.
Ateizm komplikuje również sprawy tożsamości. We wstępie do tej książki pisałem:
Zapytasz, jak zostałem ateuszem? Nie od razu zostałem ateuszem, pomalutku przepoczwarzałem się w ateusza i jestem teraz ateuszem katolickim, bo nie mogę być ateuszem buddyjskim, ani ateuszem muzułmańskim, ani żydowskim, czy jakimś innym. Religia jest zawsze plemienna i nasz żydowski bóg, tu nad Wisłą ma słowiańską duszę i czuwa nad naszym polnische Wirtschaft.
Oczywiście Polak-ateista nie brzmi dumnie. Polak ateista chciałby, żeby biskupi nie szarogęsili się na scenie politycznej i trzymali swoje „boskie” prawa z dala od Sejmu, albo raczej, żeby politycy wstali z kolan i zaczęli słuchać raczej dziewuch niż kapłanów.
Nie ma lekko Polak-ateusz, bo jakby mniej ubogacony uniesieniem nie doświadcza, a nawet przeciwnie, jak gdyby jest doświadczony odmiennie, ostrością widzenia tego, co jest, i dolegliwością niewidzenia tego, czego nie ma. Powróciwszy do swojskości licheńsko-przaśnej, do transcendencji lokalno-globalnej, do transgresji niepojętego w niewyuczone, słucham śpiewu słowików i pełną piersią korzystam z mojej łaski niewiary w księżycowe noce, ufając sile empirii oraz trzeźwego chodzenia po ziemi.
To pół żartem, pół serio, bowiem ateizm czerpie swój sceptycyzm z nauki, ale wpływa również na nasz sposób postrzegania patriotyzmu. Nie jest ten mój ateistyczny patriotyzm przeciwstawieniem naszego plemienia reszcie ludzkości, ale zgoła przeciwnie jest humanizmem w tej ziemi.
I znów nie jestem aż tak oryginalny. Tischner mówił:
Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem.
Ja również mówię, że najpierw jestem człowiekiem, potem Polakiem-ateistą, ale gdyby nawet ateiści mieli kapłanów, to nikt by mnie za żadne skarby do tak paskudnego zajęcia nie przekonał.
Mnie polecać własnej książki nie wypada, informuję, że jest i ciekaw jestem jak ją znajdą ci, którzy po nią sięgną. Dla ateistów to okazja do porównania własnej drogi do ateizmu, dla wierzących okazja do zobaczenia, jaką drogą szedł do swojego ateizmu niewierzący.
Zapraszam do lektury.
Książkę kupię, aczkolwiek wolałbym, żeby ktoś inteligentnie mnie nawracał. Ale jakoś takiej książki nie mogę znaleźć. Problem jaki mnie nurtuje, to pobłażliwe traktowanie wierzących przez ateistów. W tekście czytamy: „Do ateizmu docierają częściej ludzie lepiej wykształceni”. Zdanie prawdziwe, ale, niestety, wartościujące.
To po prostu nieprawda z tym lepszym wykształceniem. Niech Pan pomyśli tylko o takim wysokokaratowym intelektualiście jak Ratzinger. No i o wszystkich innych wielkich filozofach świata zachodniego, którym uznanie bytu dla nas, ziemian, niełatwo postrzegalnego, jest podstawą ich wielkich filozofii.
Ja zresztą w moich latach studenckich spotkałam mojego profesora logiki matematycznej w katedrze wrocławskiej zatopionego w modlitwie. (Ja sama wtedy byłam raczej zajęta zwiedzaniem katedry…)
Gdyby określić p. profesora jako „zatopionego w medytacji”, nie brzmiało by to już tak zdumiewająco? A przecież użyliśmy tylko nieco innej nazwy tego samego zjawiska…
Do grona autorów wymienionych przez Pana Koraszewskiego trzeba dodać Helenę Eilstein i jej „Biblię w ręku ateisty” oraz Jeana Meslier „Testament”.
Droga do ateizmu… Nie wierzę, by jakakolwiek istniała, bo przecież każdy człowiek rodzi się ateistą. Tylko jedni zdają sobie z tego sprawę niemal od szczenięctwa, jak ja „na ten przykład”, a inni dopiero po poszukiwaniach i po paru oparzeniach spowodowanych przez zbyt gorliwych nawracaczy… A moim zdaniem źródłem religii wszelkich odmian jest ludzki strach. Przed niewyjaśnionymi zjawiskami, chorobami, wypadkami, w końcu przed nicością śmierci… Kiedyś znajomy, mocno wierzący zapytał mnie „kiedy wreszcie ZDECYDUJESZ SIĘ uwierzyć”… Zdziwił się niepomiernie, gdy mu powiedziałem, że wiara w coś nie jest kwestią decyzji, tylko uzyskania wewnętrznego przeświadczenia o prawdziwości zjawiska. Tego nie potrafił pojąć, bo tak go nauczono, że problem wiary, czy ateizmu jest kwestią podjęcia decyzji, decyzji uczęszczania do kościoła i brana udziału w modłach… Jak wielu jest takich „wierzących” ? Trudno oszacować.
Zasadniczo jesteśmy przekonani, że myślimy głową (mózgiem pewnie), a czujemy sercem. To jakaś taka romantyczna koncepcja. Myślenie mózgiem potrzebuje zapewne dowodów, ale myślenie sercem, które jest niezawodnym kryterium prawdy, już takich przyziemnych dowodów nie wymaga. (Zanim ktoś pomyśli, co ta baba znowu ględzi, niech przetestuje na sobie, jak to jest z tym myśleniem sercem.)
(O Kościół tu w ogóle nie chodzi.)
Rozumiem że ateizm Autora zrodził się w opozycji do polskiego katolicyzmu. Pozwolę sobie zacytować fragment jednego z moich tekstów.
„Dla większości ludzi pojęcia innej religii brzmią obco, a własnej wydają się być zrozumiałe, ale to wrażenie rozumienia swojej religii jest zwykle mylące. Jeśli zapytam kogoś, czy wierzy w Boga, to jego odpowiedź, twierdząca czy przecząca, niczego mi nie powie. Najpierw musiałby wyjaśnić jak rozumie Boga, w którego wierzy (lub nie). Wyjaśnienie tego nie jest łatwe – proszę spróbować”.
Czy w książce Autora jest sformułowane pojęcie Boga, którego odrzuca, czy też jest to Bóg katolicki, szalenie nielogiczny?
Religie często znacznie się między sobą różnią, także podejściem do wiary. W innej mojej książce lama Rinczen wyjaśnia:
# Wiara w buddyzmie nie oznacza ślepej wiary. Nam słowo wiara kojarzy się z takim nastawieniem: „Wierzyć i nie wolno mi sprawdzać”. W przypadku buddyzmu wolałbym użyć słowa „zaufanie”. To jest jak zaufanie przyjaciela do przyjaciela. Również kiedy kucharka sięga pierwszy raz do książki kucharskiej, to wierzy, że to, co jest tam napisane, jest prawdą, ale później to przepraktykuje, sprawdzi i potwierdzi.
HAZELHARDZIE, zaintrygowała mnie Twoje deklaracja, że chciałbyś aby ktoś Cię inteligentnie nawracał. Czy chodzi o to żeby ktoś przy pomocy argumentów rozumowych przekonał Cię byś porzucił rozum? Ale ważniejsza wydaje mi się odpowiedź na pytanie: Dlaczego chciałbyś zostać nawrócony?
Nikt nie twierdzi, że wierzący nie może być świetnie wykształconym i inteligentnym człowiekiem, byłoby wszelako gorzej gdyby intelignetny człowiek przeczył danym, że odsetek ateistów w populacji wzrasta w miarę wzrostu wykształcenia. Co wiąże się również z pytaniem PIRSA. Ateizm odwołujący sie do nauki odrzuca istnienie wszelkich istot nadnaturalnych. Nie ma tu zatem ateizmu muzułmańskiego , hinduskiego czy katolickiego. Te lokalne ateizmy to częściej antyklerykalizm, będący buntem przeciw występkom, zbrodniom i ciemnocie lokalnego Kościoła.
Chciałbym tylko zwrócić uwagę na treść drugiego przykazania „nie będziesz miał cudzych bogów przede mną”. To akt wiary powierzenia siebie temu, a nie innemu bogu (w praktyce jego ziemskim reprezentantom). To jest jednocześnie wyraz przekonania, że jakiemuś bogu trzeba zawierzyć.
.
Gdy znajdujemy powody, by zwątpić w to przekonanie, mamy prawo powiedzieć, że „nie będzie żadnych bogów przede mną” i nikomu z góry nie przyznaję prawa narzucania poglądów. Wyrazimy w ten sposób wiarę w siebie i w prawo do indywidualnej podmiotowości.
Ten akt zwątpienia w konieczność wiary w bogów czyni z wiernego klerowi, zwykłego ateistę.
To w żadnym przypadku nie jest swobodny „wybór”. Mowa o swobodnym wyborze źródła przekonań nie może wynikać nigdy z racjonalnych przesłanek, gdzie argumenty ważymy, kształtując przekonania. To ciągły proces, bez „prawd ostatecznych”.
@PIRS
PIRSie, w życiu chodzi mi wyłącznie o to, żeby mi było przyjemnie. A jest mi przyjemnie wtedy jak dostaję zadanie, którego nie potrafię rozwiązać. Dlatego chciałbym, żeby ktoś mi dał takie argumenty, nad którymi musiałbym rozmyślać przez kolejne 125 godzin. Niedawno rozmawiałem z doktorem fizyki, bardzo inteligentnym człowiekiem, a jednocześnie żarliwym katolikiem. Jego jedynym argumentem za wiarą były cuda opisane w Ewangeliach. Takie rozmowy nie dają mi żadnej przyjemności. 🙂
Można także zyskać wewnętrzne przeświadczenie o braku wystarczających argumentów na rzecz potrzeby deklarowania
ateizmu (także @OTOOSH); religie i ich brak traktowany jako religia, to jak różne teorie rozpisywane w rzeczywistościach społecznych, one jednak pozostają fundamentalnie różne i teorie pozostają różne. Takie teorie należałoby także weryfikować doświadczalnie lecz nawet ich renormalizacja pozostaje w swojej istocie spekulatywna, o cudach nie wiem, mi się nie zdarzają. Czy kiedy jednak napisałbyś już ToE tj. teorię wszystkiego (polski skrót TW nie kojarzy mi się najlepiej) sprawiłoby Ci to wystarczającą przyjemność jeżeli konsekwencją stałaby się niemożność jej upowszechnienia ? można wtedy popaść w przygnębienie.
A propos fizyki, żeby połączyć teorie wielkiej unifikacji z grawitacją wydaje mi się, że problemem stanie
się ciągle wtedy aprioryczne traktowanie przestrzeni w której obserwowane są oddziaływania, niestety jednak
nie wykształciłem się dostatecznie żeby rzecz opisać matematycznie, w istocie czasami popadam przez to w przygnębienie
lecz jakoś daję radę. Pomaga mi wtedy świadomość braku wystarczających argumentów na rzecz konieczności odnalezienia ewentualnego rozwiązania, choć przyznaję, że łatwo nie jest.
ojej, tu także minusik ?
– ToE to przecież największe wyzwanie fizyki, więc powinna być to także największa przyjemność – stąd przykład, jednak prawdziwą satysfakcję zapewni przecież użyteczność a taka teoria ma wszelkie szanse pozostać na tyle skomplikowana, że większość z nas i tak jej nie zrozumie. Natomiast uwaga techniczna była przecież trywialna: współczesne nam problemy to z jednej strony ToE, z drugiej bilans energii w obserwacjach astrofizycznych vs. modele kosmologiczne, a ToE to przecież ToE. Rzecz znam jedynie od strony popularno-naukowej wydaje mi się jednak, że rozsądnym w takiej sytuacji jest uchylenie niezmienniczości metryki w przestrzeni opisywanych oddziaływań na rzecz jej funkcjonalizacji – od zmiennych lub parametrów, których niestety nie znam.
– wiara bądź brak wiary: czy mamy w jakikolwiek sposób nadawane prawo do wiary, że nasza wiedza jest kompletna ?, nie sądzę, chociażby vide powyżej. Pytanie o wiarę w sensie potocznym wydaje się więc pozbawione specjalnego sensu zdając sobie sprawę z naszego braku wiedzy przy czym wystarczającym dowodem braku wiedzy pozostanie świadomość jej ciągłego rozwoju.
@HAZELHARD
A więc nie ma w Tobie pragnienia nawrócenia się, a tylko chęć zmierzenia się z kimś, kto będzie ci podsuwał problemy do rozmyślania. Dlaczego to ma być religia? Sam przytaczasz argument za tym, że można być dobrym fizykiem i nie stosować logiki w sprawach religii. Większość religii jest pełna sprzeczności i dlatego odwołuje się do wiary.
Niels Bohr powiedział kiedyś: „Jest błędem myśleć, że zadanie fizyki polega na stwierdzeniu, jaka jest natura. Fizyka zajmuje się tym, co możemy powiedzieć o naturze”.
Podobnie jest z Bogiem – można mówić o tym co ludzie mówią o Bogu, a tego pewnie Twój umysł nie poszukuje.
Gdybyś wstąpił wcześniej na tę ścieżkę poszukiwań, przerobił trochę materiału i rozmyślań, to mógłbym coś polecić, ale zapewne oczekujesz że rozmówca poda Ci szereg definicji i twierdzeń, a Ty je rozważysz jak teorię fizyczną.
Ciekawe, jaki problem poza fizyką zajął Ci 125 godzin rozmyślania.
PIRSie, Następującym problemom poświęciłem już znacznie ponad 125 godzin, i dalej poświęcam:
i) Jak zreformować polską edukację?
ii) Jak zreformować polską i europejską naukę?
iii) Jak spowodować, żeby moje teksty na https://polska2031.wordpress.com/ czytało 100 tysięcy ludzi, a nie kilkaset?
Co do „nawracania się”, to traktuję religię na tym samym poziomie, co picie alkoholu, czy branie narkotyków. Piję wino, z narkotyków tylko kawa i herbata, ale rozumiem potrzebę wyłączania rozumowania (albo modyfikację rozumowania) przez te używki. Jest jeszcze kwestia potrzeby ludzkiej bycia razem. Jedni kibicują jakiejś drużynie piłkarskiej, drudzy znajdują jedność w religijnej komunie. Ja odnajduję jedność w dyskutowaniu na SO. 🙂
Nie jest ważna ilość czytelników ale skuteczność. Ewangelie przeczytały setki milionów ludzi i co – miłują bliźnich, odpłacają dobrem za zło? Jezus był za małym autorytetem dla wiernych?
Z tekstów na Twojej stronie wyczytałem m.in., że od dawna próbujesz namówić Nowoczesną żeby zajęła się reformą edukacji i jakoś nie udaje się. Ciekawe dlaczego. Czy pytałeś przywództwo tej partii? Czy może po leninowsku odpowiedzieli, że jak zwyciężą to w ogóle zajmą się dobrem Polaków, a potem całej ludzkości?
PIRSie,
Problem w tym, że ja sam nie potrafię wymyślić, jak reforma edukacji powinna wyglądać.
Mamy za dużo nauczycieli (jeden na 8 uczniów). Należałoby zwolnić 300 tys z 500 tysiecy. 300 tys zwolnić, a 50 tys nowych zatrudnić. Nowych o wybitnych kwalifikacjach. Ci, co zostaną, mają od razu pensje dwa razy wyższe. Kwestia jest taka: 300 tys zwolnionych, to z rodzinami daje milion głosów mniej w wyborach. Czy którakolwiek partia na to pójdzie?
Wystarczy tych trzystu (tysięcy) nie zwalniać i upowszechnić prawnie edukację społeczną przez co pensje nauczycieli wzrosną, w zamian można obniżyć pensje profesorskie aktywizując w ten sposób to środowisko do otrzymywania świetnych projektów badawczych w których zatrudniać będą za większe pieniądze dobrych postdoków, uzyskane w ten sposób dodatkowe środki nieco opodatkować i wprowadzić np. 600+ . Nauczyciele zadowoleni, profesorowie zadowoleni, doktorzy zadowoleni, wybory wygrane.
ojej, minusik ?
– wiele lat temu opowiadał mi znajomy Niemiec, który zaczynał wtedy pracować jako tzw. privatdozent chyba w jednym z instytutów towarzystwa Maxa Plancka: jego realne uposażenie wyraźnie zależało od realizowanych projektów (żeby się utrzymać mógł także uczyć na uczelni), stawka bazowa była bardzo niska – a to przecież jakby odpowiednik profesora w polskiej instytucji badawczej. Struktura uposażenia spełniała więc rolę motywującą natomiast podstawę możliwości zapewniało świetne zaplecze badawcze i dostępność współpracowników. Maksymalne uposażenie powinni natomiast otrzymywać doktorzy – nie będąc jeszcze samodzielnymi naukowcami trudniej im pozyskiwać projekty badawcze natomiast ich praca w zasadzie warunkuje dobre wykonanie takich projektów. Taka struktura płac wydaje się działać motywująco na wszystkich.
– nauczyciele zarabiają niewiele, zmieniają się rządy i ustawy budżetowe a nie ma to szczególnego wpływu na pensje. Należałoby więc znaleźć inny mechanizm podstawowy wzrostu płac niż dotacje z budżetu. Szkoły społeczne wprowadzałyby niewielkie czesne i, a najlepiej przede wszystkim, działając w ramach fundacji edukacyjnych mogłyby pozyskać dla siebie środki, m.in. na rynku finansowym emitując obligacje korporacyjne – wykup powinno gwarantować państwo emitując bony edukacyjne jako część programu socjalnego. Taki mechanizm wprowadziłby do sektora konkurencyjność, tj. różnicowanie wynagrodzeń w zależności od poziomu realizowanej usługi edukacyjnej. Bony edukacyjne powinny móc kupować od państwa także korporacje wprowadzając je wtedy jako część pakietu wynagrodzeń dla swoich pracowników – umożliwiłoby to uruchomienie mechanizmu aktywizującego w postaci zwolnień podatkowych. Jeżeli faktycznie w czasie niżu demograficznego nauczycieli staje się nazbyt dużo taka właśnie struktura jest bardziej elastyczna mając możliwość generowania przychodów przeznaczanych na jej utrzymanie, z drugiej strony gwarancjom państwa można częściowo nadawać charakter cykliczny uzależniony od populacji odbiorców usługi.
– programy socjalne są społecznie potrzebne i jeżeli reformując naukę wzrósłby stopień innowacyjności gospodarki wzrosłyby także wpływy budżetowe co pozwoliłoby przeznaczyć ich część na pomoc społeczną. To wtedy nie tyle kupowanie wyborców co realizacja polityki prospołecznej. Reasumując, w wielu miejscach moglibyśmy mieć do czynienia ze zjawiskami nieliniowymi, którym przecież zawsze warto nadawać pożądany kierunek.
@PK Skąd takie nieprawdziwe informacje?
Profesor francuski, włoski, niemiecki, hiszpański ma pensję zagwarantowaną przez państwo, natomiast granty są przeznaczone na pensje dla doktorantów i post-doc’ów. Profesor polski w PAN ma zagwarantowaną pensję przez państwo na poziomie ok. 2500 zł. Resztę musi dopłacić sobie z grantów, co jest praktyką niespotykaną w cywilizowanym świecie.
Nie bardzo rozumiem, co to znaczy „edukacja społeczna”.
profesor uczelniany/instytutowy to pierwszy stopień pracownika samodzielnego, profesor tytularny to inna sprawa, i należałoby umożliwić takim pracownikom znaczące pensje grantowe (kiedyś były limity, np. 1000 zł bądź 2000 zł, kiedyś -ostatni grant z którego tak płaciłem miałem do 2010, i za 1000 zł nikt się wtedy nie napracował), utrzymywanie ich na stabilizującym finansowo poziomie z funduszy przeznaczanych na tzw. badania statutowe nie ma moim zdaniem większego sensu (takie fundusze należy przeznaczać na administrację, infrastrukturę, kadrę naukową wykonawczą); jeżeli jest to rzeczywiście 2,5 tyś złotych to wystarczy, byle nie dopłacać (kiedyś pensja adiunkta PAN wynosiła powyżej 3 tyś zł więc coś mi to dziwnie wygląda).
szkoła społeczna – termin funkcjonujący w środowisku, współfinansowana przez państwo, lub finansowana tylko przez społeczność/fundację, upowszechnić prawnie – tworzyć prawo przyjazne zakładaniu i certyfikacji szkół, tworzyć mechanizmy finansowania edukacji wykorzystując wszystkie dostępne formy instytucjonalizacji szkoły – jak wyżej
Cyt. :”Zapytasz, jak zostałem ateuszem? Nie od razu zostałem ateuszem, pomalutku przepoczwarzałem się w ateusza i jestem (…) “
.
Przyznam, że tak ujętego pytania nie rozumiem. Można pytać, jak zostałem wiernym i co mnie do tego przekonało (ew. zmusiło)? – nie odwrotnie.
.
Dla porządku i od początku, decyzja rodziców przyjęcia chrztu i posyłania na religię nie wyraża woli dziecka. Działanie pod silną presją środowiska też nie musi mieć nic wspólnego z przekonaniami.
.
Jeżeli zaś przyjmiemy, że dochodzenie do świadomości braku rzetelnych podstaw do wiary w (jakiegoś) boga jest procesem dojrzewania do ateizmu, to co innego.
Tak można powiedzieć, i to może mieć sens.
.
Ateizm jako formuła przeciwstawiania się wierze w boga jednak jeszcze nie definiuje przekonań. Za przekonaniami zaś zawsze, przynajmniej doraźnie, stoi jakaś forma wiary, chociażby w naukę, gdzie dogmaty zastępowane są paradygmatami.
.
Uogólniając, dojrzewanie do wiary w cokolwiek jest zawsze procesem.
.
Gdy próbujemy się upewnić, zazwyczaj odnajdujemy kolejne “drugie dno”.
.
PS.
Nigdy widziałem potrzeby określania siebie ateistą, bo brak wiary w Coś – pisane z dużej litery -nie może być (samo w sobie) powodem do dumy.
Pisze Pan: „Nigdy widziałem potrzeby określania siebie ateistą, bo brak wiary w Coś – pisane z dużej litery -nie może być (samo w sobie) powodem do dumy.”
Piknie, ino dlaczego stwierdzenie faktu musi być powodem do dumy? Jestem mężczyzną, oczywiście mogę uważać, że jest to powód do dumy ale jakiś mizerny, jestem Polakiem, bo tu się urodziłem, jestem praworęczny, nie wierzę w krasnoludki (ale nie dodaję, że jestem z tego dumny). Musiało się Panu Coś jednak pomylić.