05.12.2019
Kiedy Partia naciska guziczek „patriotyzm”, możesz być pewny, że zobaczysz fajerwerki, usłyszysz huk petard i żarliwe modlitwy najwyższych kapłanów.
Wielki Brat poległ, niech żyje Wielki Brat. Sercu Narodu potrzebny bypass. Gdzie jest pies pogrzebany?
W odwiecznym sporze między kolektywistycznym porządkiem a wolnością, między narodem będącym zbiorem ludzi wolnych a narodem będącym hordą wpatrzoną w wodza i oczekującą na sygnał.
Naciśnięcie guziczka z napisem „patriotyzm” ma gwarantowany skutek. Naród zmieniony w hordę jest religijny, funkcjonuje na prostych symbolach, gniewa go każda złożona myśl. Kocha historyczne malowidła, glorię przebierańców. Śmietnik ozdobiony piastowskim orłem jest bardziej ujutny.
Ostrożnie ze słowem „zmieniony”, horda była pierwotna, wolność jest sztuką późniejszą. Korelacja między wyzwalaniem instynktów hordy i religijnym fanatyzmem nie jest przypadkowa. Rosyjski filozof Nikołaj Bierdiajew do rewolucji był marksistą, po rewolucji nabrał poważnych wątpliwości (co skończyło się w 1922 roku tylko na pozbawieniu obywatelstwa i deportacji do Niemiec). Bierdiajew bardzo szybko zauważył, że radziecki system jest nie tyle koncepcją polityczną, ile religią (wściekle zwalczającą inne religie), likwidującą wolności osobiste i otwarcie zmierzającą do podporządkowania jednostki kolektywnej woli wyrażanej przez Partię.
Trzeba zmienić Partię w Patrię, partia staje się ojczyzną, braterstwo zmienia się w żarliwą lojalność, życzliwość w podejrzliwość, świadomość w czujność, rozmowa w podsłuch, dialog w donos. Dziś żyjemy w nowych czasach, w których pisana ponad siedemdziesiąt lat temu powieść Orwella znów nabiera rumieńców. Technika dogoniła i przegoniła wyobraźnię.
Nowoczesna technologia pozwala wyłuskać z wielotysięcznego tłumu twarz poszukiwanego człowieka. Maszyny mogą oceniać twoje emocjonalne reakcje, zanim je sobie uświadomisz, Wielki Brat zna twoje przyzwyczajenia, twoich przyjaciół, twoje zakupy. W czołówce zbliżania się do orwellowskiej wizji państwa są dziś Chiny. Wielki naród, z wielką tradycją kolektywizmu i słabymi tradycjami jednostkowej wolności. Chiny są dziś awangardą w wykorzystywaniu najnowocześniejszych technologii dla dobra Partii. To nie znaczy, że inni nie będą z niej korzystać. Już to robią, chociaż może mniej sprawnie niż Chińczycy. Czasem widzimy wybuchy buntu, rzadziej zbiorowy namysł nad strategią przeciwdziałania.
Z tym jest poważny problem. Naród jako zbiór wolnych jednostek musi zachować zdolność racjonalnej komunikacji. Tej od wieków uczono na uniwersytetach.
Przyjaciel co pewien czas powraca do kwestii burd uniwersyteckich. Jest emerytowanym profesorem, a sprawa dotyczy uniwersytetów amerykańskich, gdzie coraz częściej wrzaskliwe bandy uniemożliwiają czy to wygłoszenie wykładu, czy to dotarcie na spotkanie z kimś, kogo owa studencka brać uznaje za osobę, której nie należy pozwalać na wygłaszanie swoich poglądów.
Burdy studenckie są znane od początku istnienia instytucji uniwersytetu, chociaż wiele wskazuje na to, że teraz na niektórych uniwersytetach problem się nasilił, stając się poważnym zagrożeniem dla procesu nauczania na wyższych uczelniach.
Uniwersytety kształcą elity, a jedną z ich głównych funkcji jest uczenie młodych ludzi techniki uczenia się, nie tylko przez czytanie i słuchanie, ale również w drodze uporządkowanych sporów i dyskusji. Zaczynając studia młody człowiek wkracza na arenę wolnego, ale uporządkowanego słowa. Uniwersytet jest miejscem ścierania się idei i jeśli młody człowiek odmawia podporządkowania się regułom prowadzenia dyskusji, nie ma zdolności studiowania i powinien być pozbawiony indeksu. Innymi słowy, zakłócanie miru uniwersyteckiego winno być zagrożone karą wykluczenia ze studiów.
Oczywiście nic nie jest proste. Pojawia się pytanie, kiedy pracownik uczelni narusza jej konstytucję i obyczaje wprowadzając do swojego nauczania czy to treści natury ideologicznej, czy treści rażąco sprzeczne z nauką. Na naszym krajowym podwórku bardzo ciekawy jest przypadek zwolnienia nauczycielki akademickiej na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Podczas wykładu pod tytułem „Homoseksualizm a zdrowie”, nauczycielka akademicka przekazywała „wiedzę” zaczerpniętą z ideologicznych portali internetowych, przekazując studentom informacje rażąco sprzeczne z wiedzą naukową. Motywując zwolnienie tej nauczycielki akademickiej kierownictwo uczelni najpierw stwierdza „Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach jest instytucją, w której nie są i nie będą popierane zachowania o charakterze homofobicznym”, w dalszej części wyjaśnień rzeczniczki SUM pojawia się stwierdzenie, że
…uczelnia ma obowiązek zapewnić realizację treści zgodnych z rozporządzeniem Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. We wspomnianym przypadku treść wykładu i dobrana do niego literatura nie były z nim zgodne.
To dziwne, że znajdujemy tu odwołanie do rozporządzeń ministra, a nie do standardów wiedzy naukowej. Już ten biurokratyczny język wskazuje na reakcję obronną, niezwiązaną z obroną standardów nauczania.
Nie jest to takie dziwne, ponieważ mający zabezpieczać te standardy minister Gowin zareagował na informację o zwolnieniu tej nauczycielki akademickiej standardowym współcześnie chuligaństwem politycznym, czyli tweetem:
Jeżeli poniższy opis okaże się prawdziwy, będzie to jaskrawy przypadek złamania konstytucyjnej zasady wolności słowa. Zgodnie z zapowiedzią będę konsekwentnie przeciwstawiał się wszelkim próbom ograniczania wolności nauki, z lewa, czy z prawa, ale także z wnętrza środowiska akademickiego – napisał Gowin.
Minister Gowin poinformował, że nie rozumie pojęcia konstytucyjnej wolności słowa (jeśli nie naruszasz prawa, możesz mówić co chcesz, ale nie gdzie chcesz), że albo nie rozumie, albo świadomie ignoruje ideę wolności słowa w nauce, że całkowicie ignoruje procedury komunikacyjne (uczelnie medyczne mu nie podlegają, a Twitter nie jest narzędziem urzędowej komunikacji) i optuje za polityką zastraszania.
Pan Gowin otrzymał stanowisko ministra nauki i szkolnictwa wyższego nie jako fachowiec, ale jako pobożny koalicjant, więc może nie orientować się, jakie są oczekiwania wobec nauczycieli akademickich. Wydaje się ów Gowin sądzić, że ministerialna fucha jest doskonałym narzędziem religijnej indoktrynacji.
Oczywiście ten posiadacz ministerialnej fuchy wsiada na wysokiego konia obrońcy wolności słowa. Tu obok pytania o to, co może, a czego nie powinien nauczać studentów nauczyciel akademicki, pojawia się pytanie o uniwersytet jako szersze forum ścierania się idei. Spójrzmy na dwa doniesienia prasowe. Pierwsze: „Patryk Jaki z homofobiczną konferencją w Krakowie. UJ nie zgadza się na wynajem sali, europosła przygarnia Uniwersytet Papieski” i druga wiadomość, która informuje o tym, iż inny europoseł (ale za to człowiek z profesorskim tytułem), Ryszard Legutko, zorganizował konferencję pod tytułem „Od tolerancji do despotyzmu. Lewicowy marsz na Polskę”. Tym razem konferencja odbywała się w krakowskiej auli Zgromadzenia Księży Misjonarzy, a więc w miejscu, w którym nie obowiązuje dyscyplina uporządkowanych sporów. Nic dziwnego, że zgodnie z misjonarską konstytucją, próby dyskusji po prostu wyciszono.
Mamy tu zatem kilka nakładających się na siebie zjawisk: nowych technologii kontroli myśli, chaosu komunikacyjnego na cyfrowej agorze, psucia się centrów nauczania mających nauczać uporządkowanych sporów, a wreszcie akceptacji blokowania uporządkowanych sporów przez hałaśliwe burdy i przemoc. Źle to wróży dążeniu, by naród był zbiorem wolnych ludzi. Równocześnie jest to informacja, że trzeba pospiesznie budować nowe centra uporządkowanego wolnego słowa, gdzie jest miejsce na ścieranie się idei, a nie tylko misjonarstwo i szarże hunwejbinów. Gdzieś trzeba budować oazy porządnych starć słownych ludzi o odmiennych poglądach, miejsca, gdzie uczestnicy wiedzą, że liczą się tylko argumenty, a nie podniesiony ton, gdzie głos moderatora nie jest kwestionowany, a ocena publiczności może być przedmiotem głosowania.
Marzenie o tym, żeby uniwersyteckie seminaria były warsztatami naukowej debaty, może być mało realne tam, gdzie profesorami są nauczyciele akademiccy w rodzaju profesora Legutki, nie jest jednak prawdą, że tak jest wszędzie, chociaż dziś twierdzenie, że uniwersytety są twierdzami uporządkowanego wolnego słowa bywa czasem traktowane jak szyderstwo. A jednak są takie miejsca i tam, gdzie są, warto umacniać szańce i zdobywać nowe pola. Toczy się walka o wolne słowo, które jest narzędziem komunikacji. W narastającym chaosie najlepiej słychać werble. Rośnie również tęsknota do uspakajającej jedności myśli. Wielu z ulgą przyjęło propozycję zamiany Partii w Patrię, a inni są zaledwie w defensywie, ciągle nie znajdując skutecznej strategii walki z ofertą zniewolenia.
Wspólnota ludzi wolnych potrzebuje języka komunikacji i miejsc, gdzie ten język nie jest zagłuszany, bez tego dzwonki uruchamiają odruchy Pawłowa.

Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
Bardzo trudna sprawa. Gdyby nie UE to mielibyśmy już od kilku lat 1000. letnią Rzeczpospolitą. Ale jednocześnie UE ma związane ręcę. W końcu Pislandia ma legitymację wyborów demokratycznych. Zasadnym jest pytanie, czy my mamy obowiązek bronić wolności jednostki wbrew woli większości naszych rodaków? Innymi słowy, czy powinniśmy szanować wybory własnego społeczeństwa (abstrahując od jego idoli i świadomości), czy uznać własnych rodaków za przygłupów, którzy wymagają resocjalizacji? I nie idzie tutaj tylko o żelazny elektorat PiSu ale też na przykład o dużą grupę wykształconych młodych ludzi – informatyków, którzy gromadnie wspierają Konfederację (to jest ogólnie socjologiczna ciekawostka ale to temat na osobną rozmowę). Nie mamy w Polsce długich i mocnych tradycji racjonalizmu, więc nasze uniwersytety nie są specjalnie silną twierdzą i nie ma co na nie liczyć w dłuższej perspektywie. Kaczyński konsekwentnie i powoli łamie opór kolejnych środowisk i osób. Ma do dyspozycji cały aparat państwowy plus kościelny. Czy przewidywany kryzys gospodarczy zakończy dzieje polskiego nazizmu? Czy wprost przeciwnie, dostarczy nowego paliwa do jego rozkwitu? A co jeżeli kryzysu gospodarczego nie będzie w najbliższych 4 latach?
Tak, Autor ma zdecydowanie rację pisząc, że orwellizacja jest zjawiskiem ogólnoświatowym. Czy to ma dla nas oznaczać, że powinniśmy szukać sojuszników raczej zagranicą niż w kraju? Takich samych jak my, świadomych i zmartwionych ludzi, którzy czują, że powinni jakoś stawić czoła nowemu wyzwaniu. Może to już czas, żeby zakwestionować sens istnienia państw narodowych?
Faktycznie trudna, tak niedawno byliśmy rozdarci między trzema państwami ponadnarodowymi i nie było to miłe. Potem (przez moment), byliśmy państwem narodowym z mizerną umiejętnością samorządu. Po wojnie byliśmy państwem niby narodowym, ale pod zarządem państwa wielonarodowego. Teraz jesteśmy państwem narodowym należącym do dobrowolnego zrzeszenia (które nie posiada procedur wyjścia, co dla wielu zaczyna być frustrujące). Idea światowego rządu przegrała z kretesem, ONZ nie jest nawet kabaretem. Wspólnota Euroejska bvła fenomenalną strategią bogacenia się razem, a nie jeden kosztem drugiego, Obecnie jednak nie wiadomo, czy już jest państwem federalnym (bez konstytucji), czy nadal dobrowolnym zrzeszeniem pod zarządem komisarzy ludowych. Czy państwa narodowe są czymś złym? To zależy od tego czym są. Powstawały głównie jako jednostki obronne i przechodziły do snu o potędze. Dobre państwo narodowe nie jest złe. Nadzieja był parlamentaryzm. ciekawe, czy uda się go podreperować.
https://uploads.disquscdn.com/images/dbe0b18d74290f36002a6207794c84bd89f48a233f7a1a3cb1cf9ae1ef585d98.png