Zdanie odrębne
20.12.2020
Dedykacja:
Moim Bliskim – na wypadek
nieprzewidzianych zdarzeń…
Motto:
Warszawa jedna twojej mocy się urąga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga…
Mickiewicz
Urągać, to: „wymyślać komuś, głośno okazywać niezadowolenie”, ale i „być powodem hańby, przynosić ujmę”. Urąganie jest bliskie słowu pogarda, które oznacza „silną niechęć, połączoną z poczuciem własnej wyższości” I jeszcze jedno pojęcie: szyderstwo, czyli „drwiący stosunek do kogoś, nacechowany lekceważeniem lub (właśnie) pogardą”. Takie słownikowe wyjaśnienia – chłodne, neutralne, jak to w opisie – można znaleźć w łatwy sposób.
Warszawa z motta została tu przywołana z intencją współczesną; nie jako miasto z powstania listopadowego, raczej pars pro toto całej Polski w przeddzień zimowego przesilenia. Jest ono zabójcze, zwłaszcza dla ludów Północy, a więc również i naszego Kraju, który popadł w depresję, stan odrętwienia, bezradności i bezwoli… Ludzie boją się; zamykają w domach; nie mogą albo nie chcą się spotykać, tygodniami nie wychodzą na powietrze. Z przyzwyczajenia oczekują świąt, w nadziei, że ich magia – bo przecież nie wymiar religijny – pozwoli wyjść z drętwoty, jaką zafundowała nam Natura – jak zwykle – na nasze życzenie!
*
Z tego stanu próbują nas wyrwać dwie instytucje: Kościół i państwo, bo tylko im w czasie zarazy wolno quod libet, tzn. robić, co im się podoba. Najpierw Kościół, bez którego bylibyśmy bezradni – jako ludzie, Polacy, a nawet jako byty ułomne, bez mózgu, płuc i innych organów – które jednakowoż zawsze należy ochrzcić…
Oto w kolejnej fazie pandemii odbyło się religijno-polityczne show, z okazji 39 rocznicy urodzin Radia Maryja – bez matki, ale za to z „ojcem”! W okrągłej sali kiczowatej bazyliki odprawiono eucharystię (msza św.), która jest liturgiczną pamiątką Ostatniej Wieczerzy, misterium fidei sprawowanym na polecenie Chrystusa. Jej integralna część to homilia, potocznie zwana kazaniem. Ta zwykle opiera się na wybranym fragmencie Pisma, objaśnianym w kontekście „okresu liturgicznego, albo całego Zbawienia”. Dla wiernych „homilia często zawiera wskazówki moralne dotyczące życia”.
Kolejny raz msza rocznicowa przekształciła się w teatr jednego aktora, a homilia… Oto jej fragmenty: „To, że ksiądz zgrzeszył. No zgrzeszył, no a kto, nie ma pokus. […] Dostałem też wiadomość dzisiaj, w czasie mszy świętej, od księdza biskupa Edwarda Janiaka. To jest współczesny męczennik […] męczennik mediów”.
Chodziło o biskupa, który za ukrywanie pedofilii swoich podwładnych i sprzyjanie im został przez papieża pozbawiony urzędu i usunięty z życia Kościoła. Dla zakonnika, który podlega władzy papieskiej, fakt ten nie ma jednak większego znaczenia, skoro grozi wiernym: „Katolicy niemądrzy i słabi powtarzają. Będą za to odpowiedzialni, za to kamieniowanie słowami”.
Mówił to wobec przedstawicieli wysokich władz, licznie zebranych w jego theatrum satanicum (pol. diabelski teatr), a za pośrednictwem mediów – na cały świat. Czując się bezkarny, ciągnął dalej: „Panie ministrze sprawiedliwości, gdybym był winny, to powinniście mnie zamknąć. Bym już siedział, według tego, co oni mówią”. Mógł tak prowokować, bo przed chwilą minister (pol. sługa, pomocnik) wygłosił przed nim mowę wiernopoddańczą.
*
Zostawmy na moment ministra; ważniejszy bowiem jest adres prezydenta Rzeczypospolitej, który przypomina setną rocznicę „doniosłego wydarzenia, jakim była wiktoria warszawska, zwana też cudem nad Wisłą. […] było to zwycięstwo ogromne i przełomowe w chwili śmiertelnego zagrożenia, […] triumf szczególnego błogosławieństwa Opatrzności”. I dodaje: „W tym sensie można mówić również o dziełach Radia Maryja. To właśnie tutaj, nad Wisłą w Toruniu, przed niemal trzydziestu laty zrealizowano przedsięwzięcie o ogromnym wpływie na bieg polskich spraw, na polską rzeczywistość społeczną, kulturową i duchową. Powinniśmy mieć świadomość historycznej skali dokonań Radia Maryja”.
Człowiek stary ma obowiązek i prawo odnieść się do takich słów, a więc
Panie Prezydencie!
protestuję przeciw porównywaniu tych dwu rocznic. Pierwsza dotyczy walki o byt państwa, w której brał udział mój nauczyciel Józef Stachowicz. Pochodził z Jaćmierza, niedaleko Strachociny (miejsce religijnych wycieczek Pana i rządzącej partii). Rok przed maturą przerwał naukę w gimnazjum i poszedł na wojnę z bolszewikami. Wrócił z Krzyżem Walecznych, którym osobiście go odznaczył Józef Piłsudski. Szkołę kończył jako zasłużony żołnierz. A potem studia na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie mu proponowano asystenturę; wybrał jednak pracę z młodzieżą. W czasie okupacji niemieckiej prowadził tajne nauczanie w powiecie sanockim, dzięki czemu 300 osób ukończyło szkołę średnią i zdało państwową maturę. W latach siedemdziesiątych został wezwany przez miejscową bezpiekę i przesłuchiwany całą noc. Tej wizyty omal nie przypłacił życiem.
Czy jest Pan w stanie zrozumieć tragedię człowieka, który walczył z najeźdźcą, a potem żył w Kraju podporządkowanym temu najeźdźcy na długie lata? Deklaruje się Pan jako człowiek religijny, ale popełnia świętokradztwo w stosunku do prawdy historycznej. Czymś takim jest zestawienie śmierci dziesiątków tysięcy ludzi, którzy zginęli – nie w ramach cudu, ale w krwawym boju za Polskę – z projektem biznesowo-politycznym, wypaczającym sens naszej religijności. Tak się po prostu nie godzi!
*
Wróćmy do „urodzinowej” homilii… Stawianie na jednej płaszczyźnie pokusy i grzechu to kpina z teologii, uważanej przecież za naukę. Jest to również szyderstwo z prawa; wszak pedofile w sutannach i habitach są przestępcami, a ich przełożeni współwinnymi tych przestępstw – kiedy ich ukrywają, przenoszą z parafii na parafię, gubią dokumenty, nie pamiętają o skargach pokrzywdzonych, o niczym nie wiedzą itp. Żyją liczne ofiary tych przestępstw, ale ich życie to pasmo bezradności i udręk. Nie poprawi go „gorąca” modlitwa biskupów ani wysokie odszkodowania dla ludzi zdegradowanych w swym człowieczeństwie.
Biorąc w obronę zbrodniarza, Kościół często milczy wobec ofiary. Cytuje Chrystusa przygarniającego dzieci, które są deprawowane przez kapłanów. Namawia do czystości np. przedmałżeńskiej, a księża molestują i gwałcą młodzież. Wzywa do ubóstwa, żyjąc w przepychu i rozpasaniu. Lista przestępstw (nie pokus czy grzechów!) jest długa… Nie chodzi tu jednak o figurę retoryczną zwaną wyliczeniem (łac. enumeratio).
Kościół w Polsce i w świecie w szybkim tempie traci autorytet oraz prawo tudzież zdolność kształtowania poglądów i postaw. Nie można o nim mówić jako o wychowawcy narodu – politycznym, społecznym czy moralnym[1]. To, co robi od lat, a czemu dobitny wyraz dał ostatnio toruński redemptorysta[2], uznawany za nieformalnego prymasa Polski, urąga wierze (łac. fides). Nie religii – wszak tę można zbudować wokół: przyrody (słońca, deszczu), narodu, państwa (władza, terytorium), pieniądza (złoty cielec) i innych wartości, niemających nic wspólnego z Bogiem, rozumianym wedle tradycji judeochrześcijańskiej.
*
Ze stanu pandemicznego marazmu wyrywa nas również państwo. Zaczęło od tej parszywej[3] Unii, która ubzdurała sobie uzależniać wypłaty wspólnych pieniędzy od tzw. praworządności[4], o której przecież nie ma mowy w traktatach… Praworządność to wewnętrzna sprawa Polski; mamy prawo po swojemu ją definiować i wprowadzać w życie[5]. Jakakolwiek ingerencja społeczności międzynarodowej to zamach na polską suwerenność. W takim medialno-ideowym kontekście premier „wynegocjował” w lecie 770 miliardów złotych unijnych pieniędzy na pomoc dla naszej gospodarki, dotkniętej – podobnie jak inne w dobie pandemii – ostrym kryzysem.
Po kilku miesiącach okazuje się, że pieniądze obwarowane są jakimś bzdurnym zarządzeniem. Mają je dostać te państwa, które, wstępując do Unii, zobowiązały się przestrzegać – na przykład – zasady trójpodziału władz. Nie możemy się na to zgodzić, ponieważ… od pięciu lat zasada ta u nas nie obowiązuje. W tej sytuacji pozostaje słynne veto, które w dawnej Polsce miało dodatkowo przydomek liberum, czyli wolne. Wprawdzie doprowadziło ono do upadku państwa, ale co nam szkodzi powtórzyć procedurę na szerszym forum; może uda się rozwalić Unię, albo ją osłabić! Wszak przez kilka stuleci byliśmy mocarstwem, co się nam nieustannie odbija czkawką, podobnie jak naszemu sojusznikowi, czyli Węgrom. Oni też mają ten fizjologiczny odruch, bo również mocarstwowali, tyle że krótko, zaledwie 51 lat, a swoją mocarstwowość dzielili z Austrią.
To nic, że premier parę dni wcześniej obwieścił znad tabletu, że pieniądze te „są nieistotne”, bo możemy je wziąć skądkolwiek na „niski procent”. Nic to, że przed wyjazdem do Brukseli wygłosił w sejmie „najbardziej antyeuropejskie przemówienie”, a rok wcześniej przekonywał wyborców, że unijne środki wystarczyły nam zaledwie na budowę chodników… W starym dobrym stylu przypuszczamy więc szarżę przeciw 25 państwom, które się przestraszyły i, spuściwszy z tonu, zezwoliły nam łamać prawo i brać pieniądze – „najlepsze dla Polski w historii UE!”. Wraz z Węgrem wetujemy budżet wspólnoty, a kiedy sojusznik zapewnia sobie dwa lata finansowej bezkarności, my wychodzimy na tym, jak Zabłocki na mydle[6].
W kuluarach mówi się, że były dwa weta[7]; jedno dzienne, budżetowe, od którego premier odstąpił; i drugie nocne, klimatyczne – przy którym upierał się 8 godzin, ale go skarcono. Nie musiał jednak uciekać na Pragę, jak pewien poseł z dramatu Niemcewicza[8], tylko rano wsiadł w samolot i przyleciał do Polski. Na lotnisku ogłosił full success, ale tym razem nikt mu nie podał naręcza kwiatów.
*
Reakcje na zachowanie premiera w Brukseli są podwójne. Europosłanka z Solidarnej Polski obwieszcza na cały świat: „Właśnie uroczyście oddaliśmy suwerenność pod rządy obcych państw – z uśmiechem, oprawą PR-ową i ku radości tych, którzy nigdy Polski nie mieli w sercu”. Wtóruje jej nadworny filozof dobrej zmiany, który rozporządzenie dotyczące praworządności nazywa „bandyckim”, a choć w walce o budżet osiągnęliśmy „wielki sukces”, musimy pamiętać, że „nie gramy z dżentelmenami”, tylko z ludźmi, którymi kieruje „furia i emocje […] wystarczy popatrzeć na ich twarze” – z właściwym sobie spokojem diagnozuje mędrzec, myśliciel i polityk[9] – z bożej łaski.
Są to reakcje przedstawicieli obozu politycznego, który uważa Unię za okupanta, co jest nie do pojęcia dla pewnej części obywateli. Tym trzeba przypomnieć, że to nie pierwszy przypadek w naszych bohaterskich dziejach. W przeddzień upadku Polski, za czasów saskich pełno było posłów, którzy w Kraju pobierali gratyfikacje od obcych mocarstw. Ponieważ dostawali je raz w roku, nazywano ich jurgieltnikami[10]. Wobec naszej świętej historii wysokie, miesięczne pensje polskich europosłów, wypłacane w Brukseli, czyli za granicą powinny się spotkać z ich odmową, a przynajmniej z rumieńcem wstydu na twarzy... Ale pecunia non olet[11].
Wicepremier, czyli nadpremier premiera przed głosowaniem weta mówił: „Jeżeli będą takie warunki, to to jest zupełnie oczywiste, bo to byłaby utrata suwerenności naszego kraju”. Po głosowaniu stara się nie słyszeć ujadania swoich sojuszników i wyrokuje: „udało się zdobyć wszystko, co tylko było teraz do zdobycia możliwe, by z jednej strony zabezpieczyć pozycję naszego kraju wewnątrz wspólnoty, a z drugiej wzmocnić polski budżet, polską gospodarkę potężnym zastrzykiem pieniędzy”. Ważny jest też inny fragment tej wypowiedzi: „udało się uzyskać narzędzia, które sprawią, że teraz obrona naszej suwerenności, a jest to nieustające zadanie, będzie nieporównywalnie skuteczniejsza, niż byłaby bez tego porozumienia”. Co to za narzędzia – pyta wpatrzony w króla poddany? Tym narzędziem „jest […] szabla, której w razie ataku na nas będziemy mogli użyć”.
Słysząc coś takiego cząstka „dumnego narodu” oddycha z ulgą. Wie, że mamy broń, która nie będzie bezczynnie wisieć na ścianie, albo być używana w historycznych rekonstrukcjach, czy do cięcia arbuza… Jest to nasza Wunderwaffe[12] XXI wieku. Zaprzyjaźniony Węgier, który „wpuścił nas w maliny”, o szabli woli mówić tylko w kontaktach dwustronnych. Na forum międzynarodowym, jako znany producent wina wybierze szklankę. Ponieważ (dodatkowo) jest osobą wykształconą w Oxfordzie, nie będzie przecież pił z gwinta!
*
„Nie mamy kompleksów i nikt nas nie będzie sprowadzał do parteru” – grzmi nowy wicepremier. Z wyższych kondygnacji państwowego gmachu zarządzono więc: bicie kobiet pałkami teleskopowymi, „gazowanie” posłanki i dziennikarki, łamanie ręki dziewiętnastolatce przed komisariatem policji, straszenie poprawczakiem i więzieniem kilkunastoletnich chłopców piszących SMS-y, zrywanie narodowej flagi z prywatnego balkonu, spisywanie matki z dzieckiem czy babci z wnuczką, wchodzenie na konta bankowe bez wyroku sądu, albo parkowanie 83 wozów z policją przed willą naczelnika[13]… Te szykany to wewnętrzne tło unijnych negocjacji, podobnie jak pozbawienie sędziego Tulei immunitetu, tuż po wygranej batalii w Brukseli. Wspólnym mianownikiem tych działań jest mobilizacja silnego aparatu władzy przeciw słabym obywatelom. Wobec kiboli, narodowców, obrońców kościołów i innych watażków policja w mundurach i po cywilnemu nie jest tak ochocza. A że to urąga rozumowi (łac. ratio)[14], jakiż problem? Czy ktoś z ludzi Kościoła albo państwa przejmuje się encykliką świętego papieża: Fides et ratio (1998)? Prościej papieżowi z Polski postawić ponad 500 pomników; to zwalnia od lektury i nie wymaga myślenia.
*
Naród, który nie lubi, jak mu urągają obcy, pozwala na to swoim! Wystarczy, że jedna władza nazwie coś narodowym np. pielgrzymkę, modlitwę albo rekolekcje, a druga wprowadzi: narodowe czytanie, śpiewanie, narodowy szpital, walkę z rakiem, albo narodową kwarantannę… A lud, pokrętnie zwany suwerenem, bezmyślnie daje się prowadzić na urągowisko.
J S
Przypisy:
- Por. F. Koneczny, Kościół jako polityczny wychowawca narodu, Kraków 1938. Ten znany historyk i teoretyk cywilizacji, traktowany jest przez aktualną władzę jako czołowy ideolog narodowo-katolicki. ↑
- Nazwa zgromadzenia zakonnego pochodzi od łac. redemtpor, czyli odkupiciel. ↑
- Tak się mówi na Podkarpaciu, choć słowo podchodzi od rzeczownika parch, czyli choroba skóry ludzi, zwierząt i owoców. ↑
- Mówienie o praworządności „tak zwana” jest szczytem demoralizacji politycznej, społecznej, moralnej i prawnej. Dla bezmyślnego obywatela jest to wyraźna wskazówka, że nie musi jej przestrzegać ↑
- „Kto i jak rozumie praworządność, jest sprawą drugorzędną” – mówił jeden z ministrów! ↑
- Komentatorzy krajowi i zagraniczni, którym pola widzenia nie przesłoniła grudniowa mgła, mówili, ze zostaliśmy przez sojusznika „ograni jak dzieci”. ↑
- Być może wszystko odbywało się w rytm okazjonalnego wiersza: „Postawimy dwa weta
i Polska będzie nie ta!” ↑ - Chodzi o Powrót posła, gdzie czytamy:
„Powiedział: ‘nie pozwalam’, i uciekł na Pragę
Cóż mu kto zrobił: jeszcze, że tak przedni wniosek
Miał promocje i dostał czasem kilka wiosek.(Akt I, scena 2) ↑ - Niektórzy mówią złośliwie, że wiedzą i inteligencją filozof ten przewyższa prezesa. Porównują go do Zenona Kliszki, który miał przydomek „mózg partii” ↑
- Z niemieckiego: Jahrgeld, czyli pieniądz roczny i odpowiednio: Monatsgeld – pieniądz miesięczny. ↑
- Przekład tego łacińskiego zwrotu brzmi: Pieniądze nie śmierdzą! ↑
- Z niem. cudowna broń. ↑
- Naczelnikowi w Sulejówku wystarczało dwu ordynansów! ↑
Nie wiem, co bardzo podziwiać w tym tekście. Zwartość i przejrzystość, żelazną logikę argumentacji czy formę pozwalającą na efektywną i satysfakcjonującą lekturę nawet członkom Rodzin Radia Maryja. Szkoda, że tak niewiele dobrego wynika z diagnozy rzeczywistości dla naszej prastarej przyjaźni z tymi do szabelki i do szklanki. Cóż, “Polak. Węgier, dwa palanty!” samo się ciśnie na zaciśnięte usta…
To moralistyka najwyższej próby. Tekst obowiązkowy dla klasy rządządzej i rządzącej nim kleru.
Czy akurat te dwie grupy go przeczytają to wątpliwe, ale polecać należy i to gorąco, choćby po to by im zepsuć Boże Narodzenie i Nowy Rok.
Jeżeli profesor Józef Stachowicz miał takich wychowanków jak Autor poniższego tekstu, to znaczy,że wypełnił swoje zawodowe posłannictwo.
Piękny głos w obronie poszanowania godności czlowieka
Ktoś mi zwrócil uwagę, że pojęcie moralistyka nie zawsze ma szczęśliwe konotacje. Spieszę więc z wyjaśnieniem. W chwili gdy moralistyka na ambonie dzięki takim kaznodziejom jak Jędraszewski czy Gądecki sięgnęła dna, w moim odczuciu to właśnie teksty publicystyczne przejęły funkcję budzenia moralnych odruchów. Do takich tekstów zaliczam teksty JS. Jeśli kiedyś będą tworzone antologie tekstów, które tworzą etyczną wrażliwość, to właśnie takie teksty jak ten komentowany powinny sie w takiej antologii znalezć.
…podnosi na cię rękę i koronę ściąga. Oby!
Nowy tekst ,,lodowego starca” już od samego początku tworzy
intelektualne napięcie. Zestawiając tytuł – kojarzący się raczej z błogimi
treściami, rodzinnych spotkań, łamania się opłatkiem, wzajemnym przebaczaniem
swoich win i grzechów, tak zwanym pojednaniem (to nic, że ma bardzo krótki
okres przydatności do spożycia), zakupami, prezentami, przyjemnościami i dobrym
jedzeniem (obowiązkowo w nadmiernych ilościach) z panoszącymi się w tym
okresie ,,plagami egipskimi’’. Od dosłownej zarazy poczynając poprzez kolejną
medialną inwazję wyjątkowo perfidnego przedstawiciela kleru – nazywanego ojcem
dyrektorem, aż do ekscesów w wykonaniu głównych osób w państwie.
Paradoks skądinąd dobrze znany. Przedświąteczny krajobraz
polskiego piekiełka. Autor precyzyjnie wylicza chyba wszystkie aktualne jego
erupcje.
Powstaje pytanie czy można taką wypowiedź potraktować jako przykład
moralistyki?
Taką tezę stawia prof. Obirek. Za chwilę próbuje się z niej wycofać.
Jeżeli sięgnąć do słownika synonimów przytacza on ich aż dziewiętnaście: dążność moralizatorska, dogadywanie, dydaktyzm, karanie, kaznodziejstwo, krytyka, krytykanctwo, mentorowanie, mentorstwo, moralizatorstwo, moralizowanie, nawracanie, pouczanie, przygadywanie, rezonerstwo, rezonowanie, treści moralizatorskie, umoralnianie, dydaktyka.
Przyznać muszę, że żadne z nich nie pasuje do wymowy tekstu. No może poza odezwą do Pana Prezydenta.
Metoda pisarska JS przypomina mi kilkakrotnie powtarzane
credo wielkiego pisarza Józefa Hena, który niedawno skończył 97 lat, i wydał
kolejną książkę. Była o Nim niedawno mowa na łamach SO.
Otóż Hen mówi:,,Ja tylko opisuję, refleksję i wnioski
pozostawiam czytelnikowi.” Dla mnie to przykład zwykłej uczciwości i szacunku.
To jest szczepionka i odtrutka na pogardę i szyderstwo, które panoszą się teraz ze
wszystkich stron. Naród, który pozwala na wyrażanie pogardy kierowanej do kogokolwiek,
przez swoich liderów, ujawnia, że do siebie samego nie ma szacunku.
Znakomitay tekst – szkoda, że opisujący taką zasmucająca sytuację.
Szczerze mówiąc, nie cierpię świąt bożego narodzenia. Głównie z powodu obecności rodzinnych maskotek – wszelkiego rodzaju PiSofilów, fanatyków religijnych i pseudo-mędrców. Nie cierpię ciotek plotących banialuki, a z powodu śmierci mojego dziadka intelektualisty, święta zamieniły się w polityczny wiec poparcia dla PiS i Kościoła. Dziadek (89 lat) był do końca zadeklarowanym deistą i miał do kościoła podejście negatywne, uważał go za skrajną sektę. Był kimś w rodzaju Bernie’go Sandersa – niby deklarował wiarę, ale w praktyce był wolnomyślicielem, podejrzewam, że ateistą.
Co do mojego ulubionego odłamu katolicyzmu, czyli smoleńsko-spiskowego to jedyne co po jego moralizowaniu zostanie to puste kościoły, tak jak w Hiszpanii. Mieszkańcy półwyspu Iberyjskiego do 1978 roku żyjący pod butem faszystowskich dyktatorów nie wybaczyli kościołowi zaangażowania się po stronie Franco i Salazara. Polacy też nie zapomną, a już na pewno nie wybaczą, co widać po protestującej młodzieży i spadku zaufania do ePiSkopatu. Upolityczniony katolicyzm wkrótce upadnie, a kościół runie jak domek z kart dzięki własnej ignorancji i zacietrzewieniu teologicznemu. Tu nie trzeba wrogów kościoła ani żadnego diabła – zło zawsze na koniec pożre się samo.
Na koniec pragnę życzyć wszystkim wesołych (mimo wszystko) świąt i szczęśliwego nowego roku. Oby był lepszy od mijającego. A do P. Kaczyńskiego zwracam się cytatem z filmu Sezon na misia: “My wierzymy w prawo i sprawiedliwość czyli innymi słowy: zjeżdżaj, dziadu!”
Bliski jest mi Pański sposób myślenia i przewidywania co się stanie z poskim kosciołem i ePiSkopatem. Będa mieli to na co długie lata w pocie czoła pracują. Oliwa nieżywa, ale zawsze…
Polska zostanie za jakieś 10 max 15 lat jednym z najbardziej laickich i ateistycznych krajów Europy. Tego procesu nie da się zatrzymać. W nowym roku życzę Panu, żebyśmy wszyscy razem na Studiu Opinii i w naszym laickim grajdołku doczekali upadku kościoła, a będzie to upadek z wielkim hukiem, na pewno zostanie też przyspieszony dzięki obecnemu papieżowi, który może stać się (jak już przewidywałem) Gorbaczowem katolicyzmu. I żeby dożył tego też Jerzy Urban, bo jego komentarz będzie niezastąpiony.
PS. Czy p. Jerzy nie byłby chętny do publikacji na łamach SO?
Krajobraz przedświąteczny nie różni się od poświątecznego. Wymiar religijny nie zmienia nas, co innego kulinarny; niektórzy zaokrąglają się tu i ówdzie. Brak oczekiwanych zmian to nie wina pandemii, ale naszych przyzwyczajeń, z którymi nie walczymy bo wymaga to wysiłku. Na wychowawczą role polskiego kościoła nie ma co liczyć; instytucja ta od lat będąca w kryzysie może co najwyżej zaszkodzić. Niestety wielu przyzwyczaja się do pogardy ubranej i wystrojonej w liturgiczne szaty; przyjmując słowa „autorytetów” w sutannach za święte, którymi należy się kierować. Słowa przedstawicieli kościoła z ojcem dyrektorem na czele o tym świadczą, ale z tym JS rozprawił się doskonale. Zakonnik z Torunia zaatakował tych, którzy mówią o problemach kościoła. Nazwał ich niemądrymi i słabymi, odpowiedzialnymi za kamieniowanie słowami księży, których pokusy wiodą do czynów niegodnych ich stanu. Ksiądz też człowiek… Ci wrogowie kościoła nie myślą, przynajmniej w mniemaniu niektórych. Jednak czy kościołowi zależy na myślących wiernych? Tu też spotka nas zawód, nic się na przestrzeni wieków nie zmienia. Kto więc jest myślącym i silnym katolikiem? To ten, kto nie zadaje pytań, przyjmuje wytyczne z ambony; więc myślenie jest mu obce. Szaleństwo. Oto dowartościowanie Polaków z kompleksami, w których kościół widzi ostoję i szansę na przetrwanie. Podobieństwo do świata polityki nieprzypadkowe. Myślenie w pewnych kręgach więc nie popłaca. Przywołana przez JS bitwa warszawska zakończona sukcesem Polaków jest przykładem jak można taktyczny woskowy sukces zamienić w cud. Zwycięstwo zostało przypisane siłom boskim, nie myśleniu dowódców. I tak już zostało. Kościołowi potrzeba pracy u podstaw. Myślących wiernych, nawet kosztem ich zmniejszenia. Zamieńmy ilość na jakość. Nic nowego, na początku lat 50-tych mówił o tym Prymas Wyszyński. Mówił o potrzebie wychowywania w prawdzie i życiu w prawdzie. Jeżeli człowiek zrezygnuje z wolności myśli i przekonań wyrządza wielką krzywdę sobie i społeczeństwu. Odbija się to później na „jakości” obywatela, któremu pozbawianie wolności i bezprawne działania władzy zawsze można wytłumaczyć.