09.02.2021
Nie chodzi mi o znaną tischnerowską klasyfikację prawd, ale o rzecz jak najbardziej codzienną.
Czy prawda to coś, co istnieje obiektywnie, czy jest to tylko instrument, narzędzie do budowania swojej wizji świata?
Odpowiedź wcale nie jest taka łatwa, a najbliższe miesiące i lata dostarczą nam aż nadto materiału na ten temat.
Jeśli komuś przechodzącemu obok rusztowania spadnie na głowę cegła, wydaje się, że jest to fakt niepodlegający dyskusji.
Owszem, ale … – i tu się zaczyna. Czy cegła spadła celowo? Kto miał interes w tym, żeby spadła? Spadła przypadkowo? Kto źle zabezpieczył rusztowanie, że aż doszło do wypadku? Nie można wykluczyć, że istniał miks tych przyczyn – było złe zabezpieczenie, bo ktoś celowo źle zabezpieczył, bo … itd. Można tak bez końca.
To wszystko wiemy, a w badaniach naukowych spotykamy się (w ramach nauk historycznych) z tym aż nadto często. To nie jest jakiś problem, to norma rzeczywistości naukowej.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy na grunt dyskusji, a nawet sporów wkracza coś/ktoś spoza kręgu nauki i usiłuje sprawę „uregulować”.

Najczęściej jest to sąd lub jakaś organizacja czy instytucja o charakterze politycznym. Dla porządku – takie rzeczy to nie tylko u nas.
Ostatnio zrobiło się głośno w sprawie książki prof. Engelking i prof. Grabowskiego „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”, będącej efektem kilkuletniej pracy w ramach projektu „Strategie przetrwania Żydów podczas okupacji w Generalnym Gubernatorstwie, 1942-1945. Studium wybranych powiatów”.
W niewielkim jej fragmencie wspomniany został sołtys wsi, który z jednej strony uratował życie Żydówce, a z drugiej pobrał od niej za swoją pomoc taką zapłatę, że po latach nie wahała się ona mówić o „ograbieniu”. Dodała do tego kolaborację z Niemcami.
To wystarczyło, by żyjąca jego krewna pozwała autorów książki, a w sukurs jej przyszła Reduta Dobrego Imienia.
No i się zaczęło.
Sprawa sołtysa z Malinowa jest, można rzec, klasyką w takich sporach. Błąd badaczy, do którego zresztą się przyznali, polegający na pomyleniu dwóch osób o tym samym imieniu i nazwisku spowodował całą lawinę konsekwencji. Przy tej „okazji” jedna strona usiłuje bagatelizować błąd, druga na jego podstawie wyciąga zupełnie nieuprawnione wnioski robiąc bohatera z człowieka, którego prawdziwe intencje nie są i nie będą nam nigdy znane.
Kiedyś miałem pretensje do polskich władz, że prowadząc badania w Jedwabnem uległy naciskowi rabina motywującego swój sprzeciw wobec badań zasadami religii i przerwały je. Nie chciały zrozumieć (sam rabin też nie), że w ten sposób dały broń do ręki środowiskom ewidentnie antysemickim, co dziś widać, słychać i czuć. Dziś te środowiska wykorzystują przerwanie prac jako argument w „dyskusji” dowodząc, że „musiało być coś nie tak z twierdzeniami Grossa skoro prace przerwano”. I wielu słucha i przytakuje, nawet trudno się dziwić.
Szkoda, że żadna ze stron nie potrafi zostawić tych spraw niezależnym badaniom naukowym, które prędzej czy później same rozstrzygną, o ile to w ogóle możliwe, gdzie leży prawda. No, może nie cała, ale przynajmniej ten jej fragment, który by nie podlegał dyskusji.
Żaden sąd, żadna instytucja nie jest w stanie takiej prawdy podać nam na tacy. Szczególnie taka jak RDI, powołana w konkretnym celu, bez zdefiniowania owego celu (bo niby co to jest „dobre imię” i kto ma decydować o takiej czy innej jego definicji?), specjalizująca się w procesach sądowych, co już samo w sobie oddala nas zwykle od prawdy.
Są w tej sprawie wielkie wątpliwości. Świadek (jakim cudem sąd uznał taką osobę za świadka?), którego nie było na miejscu zdarzeń w czasie kiedy zachodziły, trzy wersje zeznań jednej i tej samej osoby w zależności od miejsca i czasu gdzie były składane itd. To pokazuje skalę trudności, przed jaką stanęli prof. Engelking i prof. Grabowski, a przecież to nie wszystko.
Nikt z nas nie jest w stanie ze 100% pewnością określić motywów działania jakiegoś człowieka, kiedy nie jest nim samym, nie zna jego uwarunkowań w konkretnej sytuacji, nie bierze pod uwagę psychiki będącej czymś bardzo indywidualnym, a przede wszystkim w dużym stopniu niezależnym od niego itd. Były w historii ludzkości wyroki za to, że ktoś się bał. Mam nadzieję, że to już tylko przeszłość.
Nie da się ani naukowo, ani tym bardziej wyrokiem sądu stworzyć „wzorca”, do którego będziemy mogli porównywać konkretne przypadki.
Co zaś do „obrony dobrego imienia”, to pomijając trudną do określenia jego istotę, należałoby raczej jak najszybciej wskazać tych, którzy je splamili własnym postępowaniem, zamiast ścigać tych, którzy to pokazują. Nie da się w ten sposób uniknąć wrażenia, że oto jest instytucja broniąca szmalcowników, kolaborantów itp. co już samo w sobie jest plamą na owym mitycznym „dobrym imieniu”.
W ubiegłym roku przeżyłem podobną przygodę, choć na mniejszą skalę.
Wraz z koleżanką napisaliśmy o partyzantach z 1919 buszujących w Borach Tucholskich. Książka spotkała się ze sprzeciwem jednego z radnych miasteczka, który mając odmienne od nas zdanie o wydarzeniach sprzed 100 lat argumentował to „bo dziadek mi opowiadał”.
Biorąc rzecz całkiem poważnie proszę pomyśleć, co mieliśmy w tej sprawie zrobić?
Po pierwsze nie wiem co dziadek temu panu opowiadał. Nie wiem, czy mu w ogóle coś opowiadał. Nie wiem, czy to, co mu opowiadał zostało przez wnuka przekazane zgodnie z prawdą.
Brać to pod uwagę czy nie?
Jan Karnowski, wielce zasłużony działacz kaszubski pisał przed wojną o bohaterach naszej opowieści, że to byli „kryminaliści”.
Karnowski to do dziś autorytet dla wielu, także historyków.
Ale …
Kim był Karnowski w czasie kiedy pisał swoje i skąd czerpał informacje (nie znał tych ludzi osobiście)?
Był sędzią niemieckiego sądu w Chojnicach i całą znajomość sprawy opierał na niemieckich aktach sądowych i policyjnych. A cóż tam mogło się znaleźć pozytywnego na temat ludzi walczących z Grenzschutzem?
Na dodatek Karnowski zachowywał się tak, jakby od przed wojny nic się nie zmieniło, obowiązywało cesarskie prawo, były kodeksy itp. Tymczasem w roku 1919 nie było żadnego prawa, żadnej władzy centralnej uznawanej powszechnie na terytorium Niemiec. W podróży z miasteczka do miasteczka spotykało się władze lokalne hołdujące temu lub innemu środowisku politycznemu, posługujące się lokalnymi notgeldami, stosujące prawo takie, jakie akurat im pasowało na dziś.

Nie biorąc tego wszystkiego pod uwagę pan sędzia Karnowski mógł „obiektywnie” ocenić działalność partyzantów?
Gdybym pisał o stosunku miejscowej ludności do partyzantów, mógłbym ew. wziąć pod uwagę zastrzeżenia dziadka owego pana radnego i stwierdzić, iż takie opinie TAKŻE były. Nic więcej.
Tymczasem, pan radny przy pomocy prasy lokalnej usiłuje oczernić bohaterów naszej opowieści nie dysponując właściwie żadnym argumentem poza własnym głębokim przekonaniem.
UJ swego czasu wydał książkę jakiegoś magistranta na temat Wałęsy. Zamieścił w niej informację o nieślubnym synu Lecha, na którego istnienie nie przedstawił żadnych dowodów, a jedynie, że „się starał je naleźć”.
Promotor nie tylko nie wyrzucił mu tego fragmentu z pracy, ale jeszcze spowodował jej publikację. Po mojemu to wstyd dla uczelni, dla pana promotora widać nie.
To przykład jak uczelnie potrafią same strzelić sobie w kolano, czym wyrządzają szkodę nie tylko sobie, ale nauce jako takiej.
Takich przypadków jest coraz więcej, a obawiam się, że będą się nadal mnożyły. Na styku nauki i polityki nie może powstać nic pozytywnego.
Problem w tym, że to wszystko przenika do świadomości społeczeństwa bez jakichkolwiek rzetelnych wyjaśnień, bez wskazywania zasad, na jakich opiera się (powinna się opierać) dobra informacja naukowa.
Kiedy to złe ziarno zostanie posiane i zakiełkuje będzie za późno. Powstaną kolejne stereotypy wyjaśniające prostaczkowi, dlaczego on jest dobry, a wszyscy inni źli itd., a każdy chcący ich z tego błędu wyprowadzić narazi się obrońcom „dobrego imienia”.
Czy jest jakaś nadzieja? Ja jej nie widzę.
Jerzy Łukaszewski

Pierwszy z obrazków zawiera błąd – ta prawdziwa tworzy układ niestabilny, który natychmiast doprowadza do co najmniej dwóch okrętów po jej przepiłowaniu na wodzie. Ale że o tej prawdzie ekranu Pan nie wiedział –
jest tutaj – klasyka z Misia, a my to niby gdzie.
O co chodzi z tą prawdziwą i piłowaniem?
Wyobraziłem sobie rodaków już na arce – w tą samą stronę nie popłyną.
@ pisane do siebie, czyli nieco poważniejszy komentarz do treści Autora piszącego w pogodnej rozpaczy o swojej profesji:
badania historyczne prowadzą do opisu, który na sposób konieczny zawiera interpretację jeżeli po prostu nią nie jest, powstaje autorski opis dziejów. Czasami z ręki dobrego historyka wyjaśni procesy a my uwierzymy w logikę ich wyjaśnienia. Same jednak badania dotyczą źródeł – wiemy, że była jakaś arka (prawdopodobnie była) lecz tworząc opis spieramy się tutaj czy były dwie czy też więcej.
Bohr pozostanie więc w lepszej sytuacji mając do pomocy matematykę podczas gdy Autor chadza sobie po bibliotekach, ludziach i lesie.
Bareja językiem filmu opowiada podobnie – i jak tu nie lubić Misia, czyli czy Miś może mieć rację ?
To nieco bardziej skomplikowane. Niegdyś uczono mnie tzw. krytyki źródeł. Dzieli się na wewnętrzna i zewnętrzną. Nie będę się tu rozwodził, ale rzecz sprowadza się do zasad panujących we wszystkich wywiadach świata (no, może poza obecnym polskim 🙂 ) – nie wierz nikomu i niczemu – sprawdź! Jeśli nie masz potwierdzenia czegoś w co najmniej dwóch niezależnych źródłach, traktuj rzecz nieufnie.
Kto jest twórcą źródła? Kim był, co robił itd. Stąd no. kronika Galla jest mało wiarygodna i nie dziwi, że zawiera liczne przekłamania, bo autor był kimś najętym za pieniądze, by opiewać władcę. Trudno więc spodziewać się po nim rzetelności.
Uczono mnie również, że historyk nie ma prawa do oceny opisywanych zdarzeń i ludzi. To nie jest jego rola.
No, ale świat się zmienia, na szczęście wymieramy 🙂
Ależ tym właśnie zajmie się wywiad. Załóżmy, że czyta pan, że spotkał pana pan Tadzio w Mielcu gdyż umówiliście się na fejsbuku. Do poczty należy wtedy wysłać wiadomość sprawdzaną na terminalu lotniska a numery auta koniecznie nagrać na pobliskiej stacji Orlenu. Potem przyjedzie Gall Anonim. Szczerze panu nie życzę takiego historyka, chyba, że zajmie się pan historią wywiadu albo że Gall pisał też po godzinach.
Wracając do rzeczywistości czytam właśnie „Kresy utracone dzieje” Czarnowskiego. Nadaje interpretację i ocenia inne, lecz także o tym właśnie pisze, przecież nawet w tytule książki. A ja sobie czytam i wychodzi mi, że macie odpowiedzialną pracę.
Dlatego lepiej, by się do niej nie wtrącały instytucje 🙂
https://naszademokracja.pl/petitions/list-solidarnosci-z-prof-barbara-engelking-i-prof-janem-grabowskim?bucket&source=facebook-share-button&time=1612986688&utm_campaign&utm_source=facebook&share=91e0f5c9-c689-41f9-912b-ef156a7f3ef7&fbclid=IwAR1jxe4tYgxxa-beEHeLJ7zELTFhwrfIgssuiW3aw3_-MZ6MpM0PKimhtjg
Przeglądnąłem pobieżnie źródła i wygląda na to, że kwestia także odnosi się do procesu sądowego, który tą osobę kiedyś uniewinnił od zarzutu kolaboracji. Może faktycznie bolesne sprawy dla krewnych. Ich pogląd jest naturalnie subiektywny lecz roszczenie miało charakter gratyfikacyjny. Czyli rozumiałbym, że wyglądać by miało na art.191 o oczywistej bezzasadności powództwa wobec konstytucyjnej wolności badań naukowych.
Europejska Konwencja Praw Człowieka wymienia jednak dwa dobra chronione: wolność słowa chronioną art.10 i prawo do poszanowania życia prywatnego objęte art.8. Czyli byłby to raczej case typu ochrona dobrego imienia jako ograniczenie wolności słowa. Ewentualne rozpoznanie sprawy powinno wydaje się w każdym takim przypadku dotyczyć przede wszystkim zakresu ewentualnego naruszenia z punktu widzenia skutku. Czyli przyjęcie sprawy, rozpoznanie oraz częściowe odrzucenie roszczeń zaś istota protestu dotyczy nie tyle przyjęcia do rozpoznania co nadania dalszego toku, a więc jednak nie art.191. Nie jest to chyba jednak szczególnie interesujące jeżeli rzecz dotyczy już jakiegoś postępowania w przeszłości. Niefortunna sytuacja. Być może wydawca mógłby korzystać z ochrony prawnej lecz dobra chronione autorów książki oraz wydawcy zdaje się, że nie zostały naruszone. Czy zostały ? Nie znam się więc wątpię.
W ocenie czy coś jest prawdą pomocne wydaje mi się powiedzenie Nielsa Bohra:
„Jest błędem myśleć, że zadanie fizyki polega na stwierdzeniu, jaka jest natura. Fizyka zajmuje się tym, co możemy powiedzieć o naturze”.
Niestety, u nas wszystko przepojone jest nadrzędnym argumentem wiary – masz wierzyć i nie sprawdzać, bo popełnisz grzech.
Czytając kolejne teksty pana Jerzego utwierdzam się w przekonaniu, ze rozbiory to była wygrana na loterii. Szkoda, ze się skończyły. Zwłaszcza ten niemiecki.
@ narciarz, pewnie racja, tylko… nie było zaboru niemieckiego 😉
(Chyba, że uznać zabór austriacki za niemiecki, ale tam raczej bieda się pojawiła, a nie przedsiębiorczość)
Prusy nie były częścią Rzeszy Niemieckiej – choć Brandenburgia, która w XVIII w połączyła się z Prusami unią Personalną była…
Niemcy z Prusami w roli „hegemona” – czyli druga Rzesza – to końcówka 19 wieku i wtedy to Austria przestała być Niemcami.
Reduta Dobrego Imienia jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Jest emanacją niedojrzałej części opinii publicznej, która nie chce i nie umie pogodzić się z naszą przeszłością. To niedojrzałość od wielu lat podsycana i karmiona przez cynicznych polityków. Jej częścią jest klamstwo smoleńskie, łże-elity, Wałęsa w roli bolka, i … Lech Kaczyński w roli wielkiego męża stanu nieomal twórcy Solidarnosci, wspaniała przeszłość krk (pomijająca m.in. fakt, że Tadeusz Kościuszko na początku insurekcji powiesił większość biskupów z episkopatu Polski za zdradę stanu), Polacy jako wybitni patrioci, wspaniali ludzie, a wszystko co złe to Żydzi, Niemcy, Rosjanie i drugaja swołocz… Ta podsycana i pochwalana niedojrzałość powoduje, że nie umiemy i nie chcemy jako zbiorowość uporać się z wieloma demonami przeszłości, co skutkuje także powielaniem się tych demonów współcześnie. Stąd łatwiej atakować prawdziwe, a zwłaszcza rzekome słabości najlepszych nawet prac naukowych. W drobnych, absurdalnych sprawach nawet próbować bloikować sądownie ich rozpowszechnianie wywołując efekt mrożący tak, aby prawdę ukryć jak najgłębiej.
*
Pan Jerzy jest pesymistą w sprawie prawdy historycznej i współczesnej. Wcale nie dziwię się takiemu stanowisku, chociaż jestem przekonany, że niezgoda na prawdę dotyczy tylko części społeczeństwa. Części najmniej światłej, otwartej i przyzwoitej. Real politik wskazuje, że jesteśmy zdani na koegzystencję z tą częścią, z niewielką nadzieją na reorientację jej postaw i poglądów.