Andrzej Lubowski: Operacja Dym6 min czytania

02.02.2023

Korespondencja z Johannesburga

Photo by kfw1018 on Pixabay

17 lutego u wybrzeży RPA, w okolicy Durbanu, największego portu na południu kontynentu afrykańskiego, odbędą się wspólne manewry marynarki wojennej RPA, Rosji i Chin. Wiadomości o tych manewrach towarzyszył komentarz rządu RPA, że ich celem jest „zacieśnienie już dziś kwitnących relacji między Południową Afryką, Rosją i Chinami”.

Nie będą to ćwiczenia na wielką skalę, bo ze strony RPA weźmie w nich udział 350 marynarzy i żołnierzy. Ilu przybędzie z „bratnich” krajów, nie wiadomo, ale wątpliwe, aby w grę wchodziły znaczące liczby, bo zarówno Rosja, jak i Chiny mają większe zmartwienia. Rodzi to pytanie, to co ta cała heca.

Opozycja skrytykowała decyzję rządu w Pretorii, twierdząc, że po pierwsze, wbrew zapewnieniom o zachowaniu „neutralności” w kwestii wojny Rosja-Ukraina, rządzący RPA African National Congress faktycznie stanął po stronie Rosji, a po drugie zważywszy kondycję południowo-afrykańskiej gospodarki i marynarki wojennej jest to marnotrawstwo publicznego grosza. Manewry noszą nazwę „Operation Mosi”, co w języku Tswana — jednym z 11 oficjalnych języków w RPA — oznacza „dym”. Potrwają do 26 lutego, czyli przypadną na pierwszą rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę.

Jeśli ten dym miał przesłonić intencje pomysłodawców, to manewry to kiepski kamuflaż. Oczywiste, że dla Rosji jest to demonstracja jej geopolitycznych wpływów na południu Afryki, część propagandowych zmagań z Zachodem, i chęć pokazania, że nie dla wszystkich Kreml jest pariasem. Kilka dni temu RPA odwiedził szef dyplomacji Rosji, Ławrow. Ambasador Ukrainy w RPA, pani Liubow Abrawitowa powiedziała przy okazji, że nie rozumie, dlaczego władze RPA chcą wspólnych ćwiczeń swych żołnierzy z „armią gwałcicieli i morderców”. Dla Chin jest to potwierdzenie obecności, która zwykle kojarzy się z rabunkiem surowców naturalnych Afryki w propagandowej otoczce wspierania biednego kontynentu.

RPA jest na tyle ważnym krajem, że Amerykanie też machają chorągiewką. Janet Yellen, amerykańska sekretarz handlu zwiedzała w zeszłym tygodniu fabrykę Forda w Pretorii, W tym roku do RPA wybierają się osobno prezydent Biden i pani Kamala Harris.

Jeśli sięgnąć wstecz lub poczytać książki Ryszard Kapuścińskiego to przypomnimy sobie, że Kreml był od dawna zainteresowany południową częścią Afryki i na jego zlecenie Kubańczycy walczyli i ginęli w Mozambiku, który graniczy z RPA i w Angoli. RPA była wówczas pod władaniem reżimu apartheidu, blisko związanego z Zachodem i Moskwy nie potrzebowała.

W ostatnich latach wojskowa obecność Moskwy w Afryce to przede wszystkim Armia Wagnera, dziecko kucharza Putina, Prigożina, która zasłynęła ostatnio tym, że jednego ze swych dezerterów zabiła rozstrzaskując mu głowę młotem, co spotkało się z uznaniem w Rosji. Zakrwawiony młot Prigożin wysłał w charakterze podarunku Parlamentowi Europejskiemu. W Afryce Grupa Wagnera zdaniem brytyjskiej dyplomacji napędza terroryzm. Morduje, gwałci, kradnie co się da. W Sudanie, w Republice Środkowoafrykańskiej i w Mali pracuje dla tamtejszych satrapów. Za to Rosja dostaje dostęp do złota, diamentów, uranu i innych cennych minerałów.

Gdy w 1994 roku bezkrwawa rewolucja wyzwoliła Południową Afrykę z apartheidu, przed krajem roztoczyły się marzenia o rasowej harmonii, równości i dostatku. I sam Nelson Mandela i świat, oczarowany jego charyzmą, wysoko ustawili poprzeczkę aspiracji. Dziś widać, jak bardzo ambicje przerosły rzeczywistość. Na peryferiach wielkich miast, przyklejone do autostrad wciąż kłują w oczy sklecone z blachy i tektury slumsy, przeplatające się z tanimi betonowymi domkami. To townships – pamiątka po apartheidzie – getta dla niebiałych, czyli czarnych, hindusów i tak zwanych kolorowych, co w RPA oznacza potomków dwóch różnych grup etnicznych. Mieszka w nich blisko połowa populacji RPA. Jeśli nie liczyć prądu i czystej wody, niewiele się zmieniły od czasów apartheidu. Bezrobocie sięga tam 50 proc.

Kolejni następcy Mandeli na fotelu prezydenta, zasłużeni w walce z apartheidem, nie sprawdzili się w nowej roli. Złaknieni dóbr doczesnych niedawni rewolucjoniści przychylnie traktowali umizgi białej elity i konfitury jakie im towarzyszyły. Przedostatni prezydent, Jacob Zuma, reprezentant partyjnego betonu, wsławił się monstrualną korupcją i zanim wylądował w więzieniu oskarżony o gwałt na kobiecie zakażonej wirusem HIV, w czasie procesu instruował sąd i naród, że prysznic po stosunku z osobą cierpiącą na AIDS to lepsza ochrona niż kondom. Obecny prezydent Cyril Ramaphosa próbuje ratować międzynarodową reputację RPA. Uważany za uczciwego i sprawnego, mówi z pasją o potrzebie oczyszczenia życia publicznego z nepotyzmu i korupcji, ale nie radzi sobie ani nawet z aparatem partyjnym własnej partii.

Przeszło 20 lat ekonomiści banku inwestycyjnego Goldman Sachs, typując lokomotywy przyszłości do tej roli wyznaczyli Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. Tak powstał akronim BRIC. Po kilku latach do tej czwórki doczepiono RPA i BRIC zamienił się BRICS. Wygląda na to, że był to bardziej ukłon w stronę Nelsona Mandeli, niż solidnej analizy ekonomicznej. Wedle Międzynarodowego Funduszu Walutowego pod względem PKB Republika Południowej Afryki stoi dziś na 39 miejscu w świecie, ustępując w Afryce Nigerii i Egiptowi.

Południowej Afryki sen o potędze można zrozumieć, gdy spojrzeć na listę atutów tego kraju. Diamenty, złoto, platyna, miedź, nikiel, kobalt, chrom, uran i węgiel, dobrze rozwinięty sektor finansowy i prawny, świetna sieć komunikacyjna. RPA możemy pozazdrościć niezależnego sądownictwa i przejrzystości budżetu. Media pozostają niezależne. Ale kwitnie korupcja i kumoterstwo. Na czele ważnych instytucji partia rządząca od blisko 30 lat stawia często ludzi niekompetentnych. Dziś najbardziej widoczną manifestacją tej niekompetencji są nieustanne przerwy w dostawach prądu. Bez tego nie może być mowy o normalnym funkcjonowaniu gospodarki.

Wszystko to hamuje to i wzrost gospodarczy i apetyt zagranicy na inwestowanie. Wizja dostatku, bezpieczeństwa i równości pozostaje dla większości Południowo-Afrykanów marzeniem niemal tak odległym, jak wtedy, gdy Mandela wychodził z więzienia.

Andrzej Lubowski

Print Friendly, PDF & Email