To nie żadna prekampania, to już pełnowymiarowa kampania wyborcza, mimo że nie ogłoszono jeszcze wyborów. Objazdy terenu, konferencje prasowe, rozpaczliwe próby wyplątania się „wybitnego” ministra obrony i wicepremiera rządu RP, stałe kłótnie w programach publicystycznych o to, co jest prawdą, a co fejkiem – tego nie da się słuchać na trzeźwo.
Od tej „bieżączki” miała odbiegać dwudniowa, a jakże, konwencja programowa PiS zorganizowana z rozmachem, za duże pieniądze, w wielkiej sali wypełnionej tłumem polityków rządzącej partii – miało być jak w ulu, a było jak zawsze na „ustawkach” prezesa – prezes na mównicy i tłum bijący brawo na wszystko co prezes powie.
Nie ma sensu na wdawanie się w szczegółowe analizy tego, co i kto tam powiedział. To, co wynika z przebiegu tych wszystkich działań podejmowanych przez wszystkich aktorów sceny politycznej, to smutny wniosek dotyczący samego sensu demokracji przedstawicielskiej czego wyrazem jest ta kampania, mająca spowodować wybranie posłów i senatorów jako reprezentantów „suwerena”.
W wyborach parlamentarnych wszystkie osoby mające prawa wyborcze mogą oddać swój głos na kandydata, ubiegającego się o mandat posła czy senatora. Wybory odbywają się według określonych zasad wynikających z przyjętej ordynacji wyborczej i pod nadzorem instytucji państwa powołanych do przeprowadzenia wyborów, przeliczenia głosów i ogłoszenia końcowych wyników. To skomplikowana procedura, pełna prawniczych zawiłości, trudna do zrozumienia dla zwykłego człowieka zajmującego się swoim życiem, a nie subtelnościami prawa wyborczego.
W wyborach do Sejmu i Senatu ludzie głosują na kandydatów znanych najczęściej medialnie, z ekranu telewizora lub radia i z wpisów w mediach społecznościowych. Kapania wyborcza to kampania marketingowa, liczy się przede wszystkim ilość i jakość przekazu. Kandydaci do parlamentu są jak produkty wprowadzane na rynek, liczy się nie to, co myślą oni naprawdę, a to co ich sztaby zdecydują, że powiedzą i pokażą w kampanii.
Oddanie swojego głosu to oddanie cząstki swojej władzy, jaką ma każdy obywatel mający prawa wyborcze. Oddając swój głos tak naprawdę kupujemy określony produkt – posła czy senatora, który w naszym imieniu będzie w następnych kilku latach decydował o naszym życiu, a nawet śmierci. Świadomość wagi tej transakcji jest bardzo słaba, świadczy o tym stale mała frekwencja wyborcza cechująca wszystkie wolne wybory po naszej transformacji oraz duży odsetek osób decydujących w ostatniej chwili, często w lokalu wyborczym, na kogo zagłosować.
Wybory parlamentarne, najważniejsze wybory w systemie demokracji przedstawicielskiej – to nie jest żadne święto demokracji (a zwłaszcza tej zmitologizowanej demokracji ateńskiej), to targowisko próżności, na którym wygrywają najbardziej cyniczni, mający najwięcej pieniędzy na kampanię za które kupują najlepszych fachowców od takich imprez, często nawet z zagranicy. Wybory rozumiane jako przelanie swojej cząstki władzy na jakiegoś reprezentanta kończą się na poziomie gminy, powiat to już targowisko – a wszystko, co wyżej, to już brutalna kampania z wszystkimi jej skutkami.
W kampanii wyborczej liczą się pieniądze. Bez pieniędzy najlepszy nawet kandydat nie zdobędzie mandatu, gdy walka toczy się w okręgu liczącym wiele tysięcy głosów.
W kampanii wyborczej liczą się też pieniądze, które partia czy kandydat może obiecać wyborcom – że jak na niego (na nich) zagłosujesz, to on albo partia da określone, na ogół duże, pieniądze.
Wczorajsze wystąpienie prezesa wszystkich prezesów na konwencji programowej PiS jest tego najlepszym przykładem – po wielu godzinach gadania o niczym wyszedł Jarosław Kaczyński i powiedział, że jak na niego zagłosujemy to będziemy mieli nie 500+ a 800+. Będziemy mieli darmowe leki i autostrady za darmo. Wszystko to da rząd, ten który będzie rządził w przyszłym roku, a twoja głowa w tym, aby to był rząd Jarosława.
Takie wypowiedzi to przykład najprostszej korupcji politycznej – my wam damy pieniądze, jak wy na nas zagłosujecie. Proste jak konstrukcja cepa, tu nie trzeba żadnych subtelności związanych z trójpodziałem władzy, czy rządami prawa, tu liczy się kasa, ta do kieszeni. Wszystkie opowiadania o impulsie inflacyjnym, o zadłużaniu przyszłych pokoleń – to „małe piwo” przy kwocie 800 złotych. Tych 800 złotych wprawdzie jeszcze nie ma, to tylko obietnica, ale nie po to na konwencji widoczna była niezapomniana premier Beata Szydło, by przypomnieć, że to ona dała 500+ jako prezent od Jarka.
Wprawdzie w Sejmie leży projekt ustawy podnoszący kwotę 500+ o koszty inflacji złożony już kilka miesięcy temu przez posłów Lewicy ale stawiam dolary przeciw orzechom, że marszałek Witek nie podda go pod głosowanie – tak jak nie poddawała go dotąd.
Kampania wyborcza trwa. Trwa festiwal obietnic składany ludowi w zamian za głosy oddane na kandydatów różnych partii.
Ludzie startujący w wyścigu o mandat powinni być oceniani za całość tego, kim są, co robili, co mówili, z kim i przeciw komu się opowiadali. Tego nie da się sprawdzić w takich kampaniach jak te, które widzimy. To można będzie przedstawić jako wynik pracy algorytmów zbierających wszystkie takie dane, czyny i wypowiedzi ujmując w spójną całość ocenę każdego kandydata.
Pytanie tylko, kiedy to nastąpi, bo że nastąpi to pewne.

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.


Nieustanna, wręcz wyidealizowana wiara Autora w algorytmy, które uwzględnią całokształt działalności polityków jest imponująca i godna podziwu. Całokształt „dorobku” polityków i całych formacji, a więc ich plusy a zwłaszcza minusy w tym niekompetencję, brak odpowiedzialności, złodziejstwo, afery, itd. Najważniejszy jest fakt, że sami będąc złymi, cynicznymi ludźmi populistyczni politycy działają świadomie i celowo na własną korzyść ale na niekorzyść swoich wyborców, oraz wyborców innych ugrupowań. Amok władzy powoduje, że stają się ludźmi zdolnymi do wszystkiego.
*
Sztuczna inteligencja, bo ona kryje się za pojęciem „algorytmów” które oceniać kiedyś będą całokształt postaw i działań polityków, jest jak dotąd trenowana przez ludzi. Warto pamiętać, że trenowana nie jest i nie będzie wyłącznie przez ludzi dobrych, ale także przez ludzi skrajnie złych. Zatem oczekiwanie, że kodeks moralny charakterystyczny dla wzorcowego, współczesnego człowieka będzie powielany przez sztuczną inteligencję (AI) jest moim zdaniem bardzo ryzykowne. Jeżeli tak to AI może byc dużo większym wyzwaniem dla ludzkości niż populistyczni (faszystowscy) politycy. Wolałbym jednak, żeby to Autor miał rację, a ja żebym się w tej sprawie zasadniczo mylił.
No to raz jeszcze. Nie jestem człowiekiem wiary, stawiam na wiedzę. Wiedza o SI jest taka jaka jest na ten moment, to nadal są narzędzia w rękach ludzi. Wszystkie obawy o negatywne skutki SI to obawy o to co zrobią z nią źli ludzie a takich jest wielu.
Moja wiara – bo nie wiedza, tej jeszcze nie ma, dotyczy samomyślącej SI, takiej jaka będzie za te 30-50 lat. To z nią wiążę nadzieje, ze zrobi ona lepszy świat niż ten, który zrobili ludzie przez te 30 tysięcy lat rozwoju swojej cywilizacji. Nie ma tego co będzie, nie ma wiedzy o wydarzeniach jakie nastąpią, zostaje mi więc wiara, ze SI będzie lepsza niż ludzie – to nie takie znów trudne, być lepszym niż człowiek taki jak PutIn, Trump, Stalin Hitler i wielu, wielu im podobnych…
A na teraz ocena startujących w wyborach zrobiona przez algorytm a nie przez sztab kandydata dałaby szansę na decyzję ludziom poddawanym nieustannej obróbce przez macherów od propagandy i piaru w kampanii która jest targowiskiem.
Problem w analizach autora – i nie tylko autora – jest taki że przyjmuje założenie, że politycy idą po władzę – przynajmniej w tzw. systemach demokratycznych- aby podejmować roztropne decyzje w imieniu i na rzecz obywateli i bez wątpienia dobrze wytrenowana sztuczna inteligencja tak właśnie podejmowała by decyzje. Niestety politycy sięgają po władzę aby realizować przede wszystkim swoje partyjne, partykularne interesy więc decyzje AI stałyby w jawnej sprzeczności i konfliktem z ich interesami a ponieważ to oni, politycy będą podejmowali decyzje czy ? i w jakim stopniu wpuścić AI na ich podwórko więc nigdy świadomie i bez walki nie dopuszczą sztucznej inteligencji do zawłaszczenia tego obszaru. Mogliby wymusić takie decyzje na politykach obywatele ale niestety obywatele nie dysponują żadnym skutecznymi instrumentami które zmusiłyby polityków do czegokolwiek.
To MY przez ostatnie dwadzieścia kilka lat dopuściliśmy do tego. W zdecydowanej Większości rozmów, wywiadów, dyskusji w mediach, gdy tylko ktoś zahaczył o kampanijne obietnice był zbywany stwierdzeniem „w kampanii obiecuje się różne rzeczy”, „w kampanii wolno…”, „to przecież tylko kampania” itp. A jak już ktoś chciał jakiegoś posła rozliczyć z obietnic to larum na pół Polski się podnosiło i koncert usprawiedliwień w stylu jw. Takie postępowanie dawało przyzwolenie na coraz więcej kłamstw i teraz mamy efekty.