Ernest Skalski: Zagrywka, nie zagrywka?4 min czytania

2017-07-19.

Nie wiem. Więcej faktów przemawia za tym, że to jednak nie jest przedstawienie według scenariusza Jarosława Kaczyńskiego, odgrywane przez Andrzeja Dudę. Raczej wypadek przy pracy, z którego już szuka się wyjścia. Ale wpierw zobaczmy o co konkretnie chodzi.

Wpierw w misternie złożony zestaw posunięć, likwidujących niezależność wymiaru sprawiedliwości, PiS wprowadza pewną autopoprawkę. Otóż stanowiska sędziowskie w SN nie będą w bezpośredniej gestii ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego z ramienia PiS, lecz w gestii wybranej przez PiS Krajowej Rady Sądownictwa.

Merytorycznie to samo, lecz wydłużenie postępowania decyzyjnego zawsze się przewleka, a może komplikować proces wykonywania decyzji. Dodatkowe narzędzie nie zawsze bywa sprawne i w pełni posłuszne. Kaczyński musi to wiedzieć, ale w napiętej przez atak na sądy sytuacji politycznej w Polsce i wokół niej, wykonuje jakieś taktyczne, nieistotne ustępstwa.

Lecz może być jeszcze i ten aspekt, że zląkł się zbyt wielkiej władzy i daleko posuniętej samodzielności Zbigniewa Ziobry, który już raz był go zdradził. Mógł więc się prezes obawiać, że zamiast sądownictwa PiS, będzie miał sądownictwo Ziobry. KRS, jak bezpośredni dystrybutor nominacji sądowych, staje się więc ważniejszy niż zakładano w pierwotnej wersji, a prezes będzie mógł sam nim kierować. I tu wkracza prezydent Duda ze swym pomysłem.

Przewiduje, że cały niekonstytucyjny system podporządkowanego władzy sądownictwa, projektowany przez PiS pozostaje, ale z jedną ważną poprawką; członków KRS, owszem, wybiera Sejm, ale większością trzech piątych głosów. Przy czym prezydent zgłasza ten projekt jako odrębną ustawę i zapowiada, że nie podpisze ustawy o Sądzie Najwyższym, jeśli nie będzie przyjęta jego stawa.

To ultimatum. Przy czym Duda musi wiedzieć, że pacyfikacja SN, to w tej chwili najważniejszy cel Kaczyńskiego. A wymagana przez Dudę większość to dwieście siedemdziesiąt sześć posłów i takiej większości PiS nie ma. Narzędzie mogłoby mu wymykać się z rąk. Rząd musiał by się układać i niewykluczone, że nawet z jakąś częścią opozycji, a na pewno z Kukizem15, podmiotem, na którym nie można polegać. Nie wszyscy członkowie KRS mieliby jednego politycznego dysponenta w postaci PiS. Wątpliwe, żeby Kaczyński sam zaaplikował sobie taki imposybilizm.

No i reakcja! Beata Mazurek, rzecznik partii, stwierdza publicznie, że Andrzej Duda, bądź co bądź prezydent RP, ma podpisać ustawę o KRS, taką jaka jest, a potem… można dyskutować o poprawkach. Po wielu godzinach Beata Szydło stwierdza, że będzie się rozpatrywać uwagi prezydenta, bez powiedzenia kiedy i jak. A wcześniej wygłasza w Sejmie gwałtowne, kipiące emocjami przemówienie, w którym nie ma żadnego faktu odnoszącego się do meritum, a tylko powtarzane po kilka razy frazesy. I Sejm gwałtownie bierze się do uchwalania ustawy o SN, bez podjęcia dyskusji o warunkach stawianych przez prezydenta.

Po północy, kiedy oczekiwano kolejnego nocnego uchwalenia kolejnej ustawy, prowadzący obrady wicemarszałek Brudziński odracza posiedzenie do rana. A Brudziński dlatego, że marszałek Kuchciński, wraz z marszałkiem Senatu, Karczewskim, obradują z prezydentem w jego pałacu. I w wyniku ich obrad, dowiadujemy się, że 3/5 prezydenta wejdzie w życie, a on ma mieć wpływ na decyzje personalne podejmowane przez KRS. Powiedział to ministerialny minister Krzysztof Szczerski, co pozwala się domyślać, że prezydent przyjmuje rzucany mu ochłap. Najprawdopodobniej usiłował podskoczyć, ale przestraszył się sytuacji, którą rozpętał. Jeśli sądzi, że taki kompromis pozwoli mu wyjść z tego z twarzą, myli się. Wzbudził pewne nadzieje i rozczarował. Miał ostatnio dobre notowania w sondażach i sobie ich nie poprawił.

Naraził się przy tym swojemu zapleczu, którym jest Kaczyński i jego partia. Dla PiS najważniejsze, że Duda nie może już odmówić podpisania ustawy o Sądzie Najwyższym, ale władza będzie miała przez niego problemy z dyrygowaniem SN.

Kaczyński nie wytrzymał napięcia i wybuchnął. „Zdradzieckie mordy” już z nim pozostaną na dłużej.

Różnice zdań i spory między najwyższym instancjami władzy są zrozumiałe i naturalne. W demokracjach przechodzą one na ogół koncyliacyjnie i spokojnie. Nie wywołują przesadnych emocji. Inaczej jest w gangach, w dyktaturach czy w układach walczących o władzę, lub o jej pełnię. Nie można tam sobie pozwolić na pokazywanie różnic wewnętrznych i na wykorzystywanie ich przez przeciwników. Jeśli sporu nie udaje się ukryć, to trup pada gęsto, w wielu przypadkach – dosłownie. Vide: liczne rewolucje i „Ojciec chrzestny”.

Tyle uwag na środowy poranek, 19-go lipca. Jeśli na tym zawirowanie się kończy, to karawana, utykając przez jakiś czas, pójdzie dalej.

Ernest Skalski

 

 

25 komentarzy

  1. slawek 19.07.2017
  2. jmp eip 19.07.2017
  3. wsc 19.07.2017
  4. Magdalena 19.07.2017
  5. jacekm 19.07.2017
    • Therese Kosowski 23.07.2017
  6. andrzej Pokonos 19.07.2017
  7. wsc 19.07.2017
  8. andrzej Pokonos 19.07.2017
  9. Obywatel RP 19.07.2017
  10. Magog 20.07.2017
  11. slawek 20.07.2017
  12. slawek 20.07.2017
    • andrzej Pokonos 20.07.2017
      • slawek 21.07.2017
      • andrzej Pokonos 21.07.2017
    • Therese Kosowski 23.07.2017
  13. jmp eip 20.07.2017
    • wb40 20.07.2017
  14. Adam M. 20.07.2017
  15. jmp eip 20.07.2017
    • j.Luk 20.07.2017
      • jmp eip 20.07.2017
  16. slawek 21.07.2017
  17. jmp eip 21.07.2017