W czasach głębokiego PRL wracałam z mężem z Mielna, gdzie byliśmy na wczasach. Bilety – nie tanie – na pospieszny autobus PKS do Poznania wykupiliśmy z dużym wyprzedzeniem. W dniu odjazdu stawiliśmy się na dworcu wraz z ponad sześćdziesięcioma innymi osobami.
Autobus przyjechał mocno spóźniony i…pełen ludzi. Wszystkie – opłacone przez nas – miejsca były zajęte. Zaczęliśmy po kolei wsiadać i próbować wyjaśniać ich pomyłkę.
– To żadna pomyłka – odezwał się jeden z zażywnych mężczyzn, o mocno czerwonej twarzy, nawiasem mówiąc, siedzący na moim miejscu – Jesteśmy pracownikami dyrekcji poznańskiego PKS i mamy prawo – my i nasze rodziny – do ulgowego przejazdu kiedy chcemy. Dyrekcja koszalińska nie chce nam podstawić osobnego autobusu, więc pojedziemy tym.
To była jawna granda. Wściekliśmy się. I wszyscy – ponad 60 osób, zaczęliśmy wsiadać do autobusu, upychając się jak sardynki w puszce. Gdy się już upchnęliśmy, głos zabrał mój mąż: – Prosimy państwa siedzących na naszych miejscach o wyjście z autobusu.
Jegomość z czerwoną twarzą odpowiedział; – sami wyjdźcie. Chyba że chcecie jechać na stojąco – i zwrócił się do kierowcy autobusu: – jak nie wysiądą, to niech pan rusza.
Mój mąż: chwileczkę, jazda z takim obciążeniem jest niedozwolona i niebezpieczna. W razie czego kierowca pójdzie siedzieć.- I zwrócił się do naszych współtowarzyszy niedoli: – „nie ruszajmy się z miejsca. Stójmy. Przetrzymamy ich. Solidarnie. W końcu będą musieli ustąpić. ”.
Stojący pasażerowie nagrodzili go oklaskami.
W ten sposób społeczność w autobusie podzieliła się na dwa wrogie obozy. Ci, co mieli w nim władzę i zajęli nasze miejsca siedzące oraz my – plebs, skazany na „miejsca stojące”.
A więc staliśmy. Kierowca nie ruszał. Ekipa pracowników PKS siedziała i bez skrępowania raczyła się czymś mocnym z piersiówek owiniętych w gazetę. I mieli coraz czerwieńsze buźki.
Minęła godzina, potem druga. Byliśmy wszyscy coraz bardziej zmęczeni. Bardziej ci stojący. Ale i ci siedzący też najwyraźniej zaczynali tego mieć dość. Niecierpliwili się. Zaczęli domagać się od kierowcy, aby ruszał. My nie chcieliśmy do tego dopuścić.
W pewnej chwili pan czerwona buźka zwrócił się do stojących pasażerów – Ludzie nie widzicie, że ten chojrak (pokazał na mojego męża) tylko udaje, że działa dla waszego dobra. Tylko was podpuszcza, bo poderwał sobie d… i się popisuje. Będziemy tu stali przez niego do rana. Macie jakieś plany, ktoś na was w domu czeka. I co? Dacie się takiemu ch….? A my w Poznaniu zwrócimy Wam pieniądze za wasze bilety i ewentualnie jakieś odszkodowanie”
I wtedy z tyłu autobusu ktoś powiedział: „To racja. Jedźmy.” Ktoś drugi dodał: „jak oddadzą pieniądze, to w porządku.” A ktoś inny do nas: „Wy tam, zamknijcie się, bo już chcemy jechać.”. Odwróciłam się do ludzi i zapytałam: „czemu zmieniliście zdanie? Przecież wyraźnie wygrywamy? Chcecie pozwolić na takie bezprawie? „ W odpowiedzi usłyszałam – zamknij się, jak chcecie, to sami wysiadajcie ” Nikt was nie prosi o pomoc, won stąd, znaleźli się obrońcy ludu” . Posypały się epitety, których nawet nie potrafiłabym powtórzyć.
Ruszyliśmy. Trwało to wiele godzin. Jakaś pasażerkę w ciąży w połowie drogi zasłabła. Czy ktoś z siedzących ustąpi tej pani miejsca? – spytałam? Milczenie….Kierowca zatrzymał autobus. Wyjął z bagażnika jakąś wielka walizę, którą dało się jakoś wcisnąć w zatłoczone przejście między fotele i te panią na niej usadzić.
W czasie drogi pan coraz czerwieńsza buźka z upodobaniem wygłaszał kolejne obraźliwe uwagi pod adresem moim i mojego męża , który w końcu stracił cierpliwość. Wyjął prasową legitymację i pokazał owemu panu mówiąc – „uprzedzam, że jestem dziennikarzem i zajście opiszę.”
-” A opisuj pan – ucieszył się czerwony .- nic mi nie zrobisz. Pracujesz w Katowicach. W Poznaniu to ja jestem lepszy.” Po czym pokazał nam także swoją legitymację. Był to jeden z najważniejszych wówczas dyrektorów w poznańskim oddziale PKS.
Do Poznania dojechaliśmy po wielu godzinach ledwo żywi.
Odbieranie bagażu trwało długo. Staliśmy w kolejce. I wtedy zbliżyła się do nas spora grupka osób, którzy z nami jechali. Podchodzili do nas po kolei, by powiedzieć, że … są z nami, że mieliśmy w autobusie rację, że mój mąż zachował się wspaniale…I wtedy dopiero wściekłam się naprawdę.
„Jak to – jesteście z nami? Teraz? A czemu nie tam, w autobusie? Dlaczego milczeliście, gdy chcieliśmy wywalczyć to, co się nam wszystkim należało? Gdy nas obrażano? Gdy
ci z odrobiną władzy nad autobusami zadysponowali jazdę w warunkach urągających zasadom bezpieczeństwa i prawa? Początkowo wszyscy byliśmy razem. Mogliśmy wygrać. Co się potem stało? Co złamało wspólnego ducha ? Obietnica zwrotu kilkuset złotych?”
Odeszli z opuszczonymi głowami. Tylko jedna, starsza pani powiedziała cicho – bałam się.
Ewa Maziarska
PS. A jednak władza nie zawsze wygrywa. Felieton o zajściu ukazał się wówczas w poznańskiej prasie. Po paru miesiącach dostaliśmy pismo z dyrekcji głównej PKS. Z wyjaśnieniem, że staranne śledztwo – zapytano licznych pasażerów owej podróży – potwierdziło wszystkie opisane fakty. Panowie dyrektorzy stracili pracę w PKS.
A morał?…
Od redakcji: witamy na łamach nową Autorkę. Jak świetną! Będzie z nami już na stałe.



 
                     
											 
											 
											 
											
A opisuj pan – ucieszył się czerwony .- nic mi nie zrobisz. Pracujesz w Katowicach. W Poznaniu to ja jestem lepszy.” Po czym pokazał nam także swoją legitymację. Był to jeden z najważniejszych wówczas dyrektorów w poznańskim oddziale PKS.
……………………………….
to była dyktatura proletariatu, tego kierowniczego, identycznego jak obecnie w PiS.
Te relikty dalej wspierają swoich mentalnych krewnych widocznych obecnie na ławach rządowych.
Mamy dalej dyktaturę ale z proletariatem to nic wspólnego nie ma bo proletariat wyparował.
Za dziadka „Wiesława” opowiadano dowcip o najnowszym daniu w stołówce KC. Ciemniaczki w mundurkach w sosie moczarkowym.
Teraz te ciemniaczki rządzą..