Ewa Maziarska: Do poczytania. Kolejna historyjka z dawnych lat5 min czytania

powielacz2016-02-10.

Nasz powielacz

Rano 13 grudnia 1981 r. obudziliśmy się w stanie wojennym. To był szok.

Minęło kilka tygodni. Zaczęliśmy się wszyscy po trochu oswajać z nową sytuacją. Ale o pogodzeniu się z nią nie mogło być mowy. Wręcz przeciwnie. Po upływie niespełna pół roku w całym kraju działało już mnóstwo grup i grupek drukujących protestacyjne odezwy, apele, ulotki, gazetki itp.

U mnie w domu pojawił się elektryczny powielacz. Mój syn tłukł na nim ulotki, które wcześniej pisaliśmy na niewielkiej maszynie marki Erica. Potem z kolegami rozrzucał je po całym mieście. Drukowanie ulotek trwało ze dwa tygodnie.

Któregoś dnia wracałam do domu z drobnymi zakupami. Pod windą zaczepił mnie sąsiad z parteru – Ma pani chyba zepsuty odkurzacz – powiedział, równocześnie mrugając do mnie porozumiewawczo. Zdziwiłam się – Czemu pan tak sądzi? – Bo gdy go włączacie to strasznie warczy. Sporo osób zaczęło narzekać, że za często pani sprząta. Im to przeszkadza. – Dam go do naprawy – obiecałam.

Nie wiedziałam, że naszą maszynę tak bardzo słychać w całym domu. Zrobiłam szybki przegląd bliskich sąsiadów. Na naszym piętrze same przyjazne dusze. Ale poniżej – zołzy. Już raz donieśli na mnie do spółdzielni, że zalewam im mieszkanie. Okazało się, że awaria rur była nie u mnie, lecz gdzieś wyżej w ścianie. Mimo to sąsiad przestał mi się kłaniać. Czy byłby gotów też na mnie nakablować? Pewnie nie, ale licho go wie. A inni? Większości mieszkańców nie znałam. Dom liczy dziesięć pieter, na każdym tyleż mieszkań. ..

Postanowiłam natychmiast zlikwidować domową drukarnię i na trochę wyjechać do rodziny na Śląsk. Ale bez przepustki nie mogłam. Wśród różnych innych komunikatów, które podano mieszkańcom do wiadomości, ogłoszono, że nie wolno wyjeżdżać z miasta bez specjalnych glejtów. Wybrałam się więc do swojej gminy po taką przepustkę. O dziwo, dostałam ją bez przeszkód., pewnie dlatego, że mogłam pokazać list od mojej matki, w którym zawiadamiała mnie o swojej chorobie i prosiła o szybki przyjazd.

Poprosiłam syna o schowanie gdzieś powielacza, spakowałam walizkę, do której włożyłam też Ericę I poszłam do pociągu.

Wróciłam po kilku dniach. Pod domem spotkałam gospodarza, który już z daleka zaczął wołać: u pani było ZOMO. (Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej) W sobotę i w niedzielę. – Gdy otwierałam drzwi swojego mieszkania wyjrzała sąsiadka: – było tu ZOMO. Mówiłam, że pani wyjechała, nie chcieli wierzyć. Chcieli wejść przez balkon, ale nie dali rady. –

Weszłam do mieszkania. Powielacza nigdzie nie było. Wieczorem dowiedziałam się, że mój syn na parę dni schował go w piwnicy zaprzyjaźnionych sąsiadów, pozostających poza wszelkim podejrzeniem o działanie przeciwko ówczesnej władzy. I na wszelki wypadek przeprowadził się do kolegi.

Minęły dwa dni. Na trzeci dzień rano pukanie do drzwi. Otworzyłam. Milicja. ZOMO. Przyszło ok. dziesięciu funkcjonariuszy. Ich szef, major, czy kapitan, był w cywilu. Lekko pachniał alkoholem, ale kulturalnie się przywitał – Dzień dobry, rewizja. Ja na to – bardzo proszę, nie mam nic do ukrycia. – On: na pewno? Ja: – Na pewno. Siadłam na fotelu i spokojnie patrzyłam jak grzebią w szafach, w szafkach kuchennych, na pólkach, pod tapczanami. Znaleźli jakieś listy, ale od rodziny. Jakieś adresy, ale tylko znajomych ze studiów. Dowódca nie grzebał, tylko się rozglądał. Spodobały mu się wiszące u mnie rodzinne ikony. Koniecznie chciał się dowiedzieć skąd je mam. W końcu odpuścił.

Po paru godzinach gmerania w moich rzeczach jego ekipa zameldowała, że wszystko przeszukano i niczego nie znaleziono.

Dowódca wtedy zarządził – No to idziemy do piwnicy. Ja: — OK. Bardzo proszę. Wzięłam klucze i wyszłam na korytarz. Na to któryś z milicjantów: – A może nie potrzeba. Ja:— Ależ

chodźmy. Bardzo proszę za mną. Dowódca przyjrzał mi się badawczo, pomyślał chwilę.- Nie idziemy. – powiedział – Nie ma po co. Do widzenia. I poszli.

Następnego dnia byłam z przyjacielem na kawie w kawiarni w centrum miasta. Przy sąsiednim stoliku siedział mąż sąsiadki, u której mój syn zdeponował nasz powielacz. Podszedł do mnie i poprosił o chwilę rozmowy w cztery oczy. – Wiesz – powiedział – wróciłem parę dni temu do domu i żona powiedziała mi o powielaczu. Bałem się go trzymać w swojej piwnicy. Jeszcze tego samego dnia, kiedy twój syn go u nas postawił, przeniosłem go do waszej. Drzwi otworzyłem sobie bez trudu – macie tam marny zamek.

Dobrze, że o tym nie wiedziałam. Podczas rewizji nie byłabym taka pewna, że w piwnicy nie ma nic ciekawego dla zomowców.

Następne moje spotkanie z powielaczem miało miejsce pół roku później. W telewizji pokazano relację z aresztowania „groźnej grupy wywrotowej”, która – jak podano – „szykowała się do zbrojnego ataku na instytucje państwowe”. Jako dowód pokazano cały skonfiskowany arsenał. Z tego co zapamiętałam, były tam m.in. dwie wiatrówki, jakiś stary pistolet, łuski po nabojach, sporo jakichś metalowych rurek i dziwnych części. Ukoronowaniem pokazu był… nasz powielacz. I tak skończyła się jego historia.

Ewa Maziarska

 

4 komentarze

  1. Stary outsider 10.02.2016
  2. A. Goryński 11.02.2016
  3. Bogda1935 11.02.2016
  4. PJD 11.02.2016