Jerzy Łukaszewski: Skreślamy panów!5 min czytania

2017-03-12

Zajęcia pozapolityczne potrafią dostarczyć równych, a bardziej pozytywnych emocji. Niedawno pisałem o planowanej przez Towarzystwo Poszukiwań Historycznych konferencji naukowej z okazji 90 rocznicy sprowadzenia prochów Słowackiego do Polski. Rocznicy traktowanej jako pretekst do porozmawiania o historii w ogóle, a w szczegółach o jej mniej znanych aspektach.

Inicjatywa, wsparta także przez Czytelników SO, za co ogromne dzięki, jest już na organizacyjnym ukończeniu i wszystko wskazuje, że będzie i ciekawa i pożyteczna.

Podobnie ma się rzecz z innym powoli konstruowanym projektem, a mianowicie z opisem szkolnictwa na ziemiach zabranych przez ZSRR po 17 września 1939 roku.

Pisałem kiedyś na SO o dokumencie, który wpadł mi w ręce, a była nim kopia raportu sporządzonego przez NKWD dla swoich zwierzchników, dotyczącego stanu placówek edukacyjnych na „Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainie” jak nazywano wcielone do ZSRR tereny.

Raport powodował taki wytrzeszcz, ze trzeba było uważać, by gałki oczne nie wypadły z oczodołów.

Była w nim mowa o „przymusowych nauczycielach” , tzn. o ludziach, którym nakazano „być nauczycielami” pomimo, że nie mieli w tym celu ani ochoty ani przygotowania.

Zdarzali się między nimi także ludzie bez średniego wykształcenia, co może budzić dziś zdumienie, ale ponieważ raport był ściśle tajny, nie ma powodów by jego ustalenia kwestionować tym bardziej, że nasze własne poszukiwania potwierdziły jego prawdziwość, o czym dalej.

Kontrolerzy z NKWD zarządzili nawet dyktando dla nauczycieli, które wypadło… mocno średnio zważywszy, że najgorsi zrobili w nim nawet powyżej 40 błędów ortograficznych.

Takie kwestie jak „ideowe skanowanie” kadry pomijam, bo przecież akurat to jest oczywiste w tamtych czasach i warunkach.

Leżał sobie ten raport u mnie na półce do momentu kiedy pojawiły się nowe rzeczy dotyczące poruszanej w nim tematyki.

Otóż jeden z moich seniorów podarował mi dwie publikacje swojej mamy, przedwojennej nauczycielki, która czas jakiś pracowała właśnie na tamtych terenach, a które w dużej mierze potwierdzały to co wyczytałem z radzieckiego raportu.

Ładny zbieg okoliczności – pomyślałem wtedy nie sądząc, że będzie ciąg dalszy.

Ciągiem dalszym okazała się rodzona siostra przyjaźniąca się ze swoją byłą nauczycielką, bardzo już dziś wiekową osobą. Otóż osoba ta przy bliższym badaniu okazała się… taką właśnie przymusową nauczycielką z tamtych terenów.

Młoda dziewczyna, jeszcze przed maturą, chciała wprawdzie w przyszłości zostać nauczycielką, ale matematyki, no i po ukończeniu stosownego seminarium.

Ponieważ względnie dobrze znała język rosyjski bezdyskusyjnie została skierowana na „front oświatowy” w celu nauczania polskich dzieci tego języka, na czym ówczesnej władzy wyjątkowo zależało (nauka jęz. białoruskiego upadła po pół roku kiedy okazało się, że większość miejscowych uczniów nie posługuje się nim, co było lekkim zaskoczeniem dla wprowadzających ówczesną „reformę”.

To co mnie uderzyło i do dziś nie daje spokoju, to wyraźna niechęć tej pani do wspomnień z tamtych czasów. Ciężko z niej było cokolwiek wydobyć, a już kiedy dochodziło do nazwisk, staruszka wpadała w popłoch. W roku 2016!

Mogę sobie tylko wyobrazić dlaczego, a niestety – wyobrażenia nie mogą być poddane naukowej analizie.

W końcu jednak wydobyłem z niej jaki taki materiał.

Wydawało mi się wtedy, że mam komplet.

No i proszę sobie wyobrazić, że całkiem przypadkiem, kiedy przed kolejnym wykładem wyszedłem z sali odetchnąć świeżym papierosem, pogwarzyłem sobie luźno z jednym z moich słuchaczy. Powiedziałem mu m.in. o tych wszystkich „znaleziskach”, które ułożyły się w taki piękny ciąg.

Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że mój przypadkowy rozmówca jest… byłym uczniem jednej z tamtejszych szkół i to z czasów, o których mówię!

Nie używałem gróźb karalnych, ale zdecydowanie nalegałem, by opisał mi swoje wspomnienia edukacyjne. Lepszego uzupełnienia zebranego materiału nie mogłem sobie wymarzyć.

Dostałem właśnie tekst, o który prosiłem, jeszcze go „gryzę”, ale kilka spostrzeżeń już można zaprezentować.

Po pierwsze – cztery źródła – od raportu NKWD aż do wspomnień ucznia absolutnie się ze sobą zgadzają co do wielu szczegółów. To ważne bo daje podstawy oceny wiarygodności każdego z nich.

Po drugie – obok całego zideologizowania ówczesnych stosunków szkolnych widać autentyczne starania o poziom edukacji zagrożony wydaleniem bądź wywózką polskich nauczycieli ze szkół. Przypadki zatrudniania ludzi „przymusowych” to jeden z efektów rozpaczliwego starania się o jakikolwiek poziom w sytuacji niemal beznadziejnej. Stąd efekty takie jakie były.

Wyrzucanie nauczycieli ze szkół w efekcie przesłania raportu NKWD zwierzchnikom było niemal w 100% uzasadnione kompletną nieprzydatnością ludzi do tego zawodu. Wskazywano np. nauczycieli piszących gorzej od uczniów, co świadczy już samo o sobie.

Owszem były tam i przypadki „klasowe”, „niesłusznego pochodzenia” itp. , ale o dziwo – w mniejszości.

Dysponując takim materiałem można już powoli pokusić się o stworzenie pełniejszego niż dotąd obrazu edukacji, której obiektem były polskie dzieci w latach 1939 – 1941 na terenach zajętych przez wojska radzieckie. Dla historyka to rzecz wręcz bezcenna, bo szczerze mówiąc – mocno zaniedbana, a przecież ważna.

W opisie sprawy, które sporządził mój słuchacz (ówczesny uczeń) zawarta jest historyjka brzmiąca jak anegdota, ale też mająca pokrycie w raporcie specsłużb.

Rzecz dotyczy podręczników. Można się domyślać jakie były z nimi kłopoty. Sam fakt prób z językiem nauczania białoruskim, potem rosyjskim , a w końcu powrotem do polskiego (rosyjskiego uczono od drugiej klasy dopiero) pokazuje, że z podręcznikami musiały być kłopoty.

Wymyślono więc, że czasowym rozwiązaniem będzie powrót do przedwojennych podręczników polskich, ale z zastrzeżeniami.

Dzieci dostały mianowicie polecenie zamazania w książkach wszystkich słów  „pan” i „pani”, jako że były one ideologicznie niesłuszne.

Grzeczne dzieci chcąc wykonać polecenie zadawały nauczycielom zaskakujące ich pytania.

– Proszę pana nauczyciela, a co zrobić ze słowem „pantofel”?

Proszę mi wierzyć, historia potrafi dostarczyć wielu radości.

Jerzy Łukaszewski

 

One Response

  1. slawek 13.03.2017