W czasie Brexitu oglądałem w telewizji demonstrację w centrum Londynu; dziewczyna trzymała transparent z napisem: Nie jestem Brytyjką. Jestem Europejką.
Wyobraziłem sobie inną dziewczynę w Warszawie z napisem: Nie jestem Polką. Jestem Europejką i podchodzącą do niej tajną agentkę PiS (wiem, że takich jeszcze nie ma):
— Proszę pani, żyjemy w demokracji, wiec może się pani wypowiadać jak chce, chciałabym jednak zasugerować, żeby przesunęła się pani w głąb chodnika, inaczej trudno nam będzie zapewnić pani bezpieczeństwo.
Po chwili do naszej demonstrantki podchodzi kobieta w średnim wieku.
— Nie podoba się pani Polska? To won stąd!
Następny obraz: bojówka pisowska wyprowadza dziewczynę z tłumu.
Spoglądam na ekran TVN: dziennikarka biegnie za posłem większościowym i zadaje mu pytania o jakąś przed chwilą ekspresowo przegłosowaną ustawę; większościowy odpowiada, że nie ma wiedzy, że nie zapoznał się, że należy zwrócić się do kierownictwa partii, a każde z tych zdań kończy dwoma słowami: służę Polsce.
Polskie media przestały mnie interesować: ile można międlić, że demokracja jest zagrożona gdy demokracja ma się dobrze; demokratyczna większość wybrała co chciała.
Zagrożony jest Polak, który jak większość brytyjska, jak Węgier, glosujący na Orbana, jak Amerykanin wierzący, że za sprawą miliardera o świńskich oczach zabrana mu do Chin praca zostanie mu zwrócona, że Meksyk zbuduje mur, a Saudyjczycy będą płacić za każdego amerykańskiego żołnierza, każdy karabin, czołg i samolot; Polak, który uwierzył, że ktoś wreszcie tej leżącej dotychczas w gruzach Polsce — będzie służył,
Demokratyczny wyborca, który odory polityczne wącha w internetowym klozecie.
Marian Marzyński