wiem, że towarzyszstalin był wielkim zbrodniarzem, więc proszę mnie tutaj nie pouczać, bo prawdziwe życie ma więcej barw niż czerń i biel. może się wam to nie podobać – do was mówię moje śliczne publicystyczne prawiczki (od prawicy – a nie tego, z czym się wam ten wyraz kojarzy, no więc osobiście mam temu zbrodniarzowi, co nam ojczyznę zniewolił, coś do zawdzięczenia, nawet wcale nie tak mało.
za moich czasów studenckich jakieś wydawnictwo („iskry” bodaj, ale głowy uciąć nie dam) urządziło konkurs na opowiadanie.
była przerwa międzysemestralna, pojechałem więc do zaprzyjaźnionego domu na prowincji. żeby z dala od wysokiego natężenia hałasu w akademiku napisać i wysłać.
napisałem, wysłałem – no i co? no i gówno! – nie zwyciężyłem (nie tak jak juliusz cezar w galii) owszem było veni, vidi też było, ale radosne vici – wycie po naszemu), to tak już nie.
jeden z moich przyjaciół był jurorem w konkursie i powiedział mi w zaufaniu, że moja praca była jedną z lepszych. doszłaby z pewnością do finału., gdyby nie musiano jej odrzucić, została bowiem uznana za antynarodową w formie i antysocjalistyczną w treści.
zapytacie może, zwłaszcza wy – czytelnicy, nie mający, tak jak ja, przywileju wczesnego urodzenia, co ma do tego towarzyszstalin? wyjaśniam wam więc, że to on wyznaczył kierunek rozwoju sztucznego (artystycznego znaczy) piśmiennictwa i legalnego czytelnictwa na całym obszarze między łabą a amurem. genialny języko- literaturoznawca powiedział: literatura winna być narodowa w formie i socjalistyczna w treści (niech więc żaden gurnatko sobie nie myśli, nie ma to tamto)
muszę jeszcze wam wyjaśnić, moi kochani, dlaczego serce me po dziś dzień radośnie pieje: niechżyjenam towarzyszstalin coustasłodsze maodmalin.
dowiedziawszy się pokątnie, że nie dla mnie dewolaje i paryże i szanghaje itede, itede itede, spojrzałem ponownie na dzieło moich rąk (bo chyba nie głowy) i z punktu dostrzegłem, że był to socrealistyczny gniot, z inaczej ukierunkowanym krytycznym ostrzem. gdybym dostał nagrodę, karuzela zaczęłaby się kręcić i nie daj bóg doczekałbym jeszcze jakiejś nagrody państwowej, a potem, to już hulaj dusza. skóra mi aż cierpnie, kiedy pomyślę, że w burzliwych dniach marca ’68 mógłbym zostać żydowniczym polski ludowej, żeby władza mogła moim kosztem odeprzeć imperialistyczno-syjonistyczną antypolską propagandę.
od tego wszystkiego uratował mnie towarzyszstalin.
pora na epilog mojej literackiej przygody. oto on – epilog śliczny nasz:
teraz, w okresie detuskizacji, sztuka ma być narodowa w formie i katolicka w treści – tako rzecze prezeskaczyński ustami swego wicepremiera, ministra kultury i dziedzictwa, a jeżeli twórcy nie będą przestrzegali tak wytyczonego kierunku rozwoju, to zostaną narodowo wydziedziczeni przez ministerium i niech sami sobie udzielają poparcia.
jeżeli więc niejeden artysta spojrzy ponownie na swe dzieło, które nie zostało wyróżnione z motywacją, że nie jest w wystarczającym stopniu narodowe, to poczuje wdzięczność, że owocowi jego męki twórczej nie zapewniono szerszego obiegu. po dojrzalszym namyśle okaże się, że to, co zrazu wyglądało na represjonizm i tym podobne kierunki artystyczne, propagowane przez partię i jej rząd, ma na celu zahamowanie panoszącej się grafomanii, chałturnictwa i wszelkiej tandety w sztuce.
konkluzja ta nie powstała w próżni, lecz w oparciu o namacalne fakty. wystarczy choćby rzut oka na filmografię jerzego hoffmana. jurku, wybacz, że ci to mówię, ale twoja sienkiewiczowska trylogia (zrealizowana w dwóch trzecich jeszcze za komunistycznej opresji) bardziej krzepi serce, aniżeli bitwa warszawska – produkt artystycznej swobody w wolnej ojczyźnie.
dorzućmy mankamenty bitwy do długiej listy win tuska, bo to za jego rządów ożyła w filmie. teraz będzie lepiej – dwa do trzech razy.
rząd nie zamierza ograniczać imaginacji artystów, rzuca więc hasło:
beletrysto, PiSz choćby na berdyczów, ale myśl o ojczyźnie!
natan gurfinkiel



Powinno się stworzyć choćby internetowy „Salon Odrzuconych” 🙂 (tak, wiem, pomysł to plagiat).
Mnie też kiedyś odrzucili opowieść o tym, jak to my – Apacze, goniliśmy te łajzy Siouksów po okolicznych wzgórzach. Byłem w trzeciej klasie liceum i nauczyciel przychodzący do domu zaśmiewał się, że „syn napisał o mordobiciu wśród czerwonych”.
Niedawno w stosie papierzysk, które przy każdej kolejnej przeprowadzce kwalifikowałem do kategorii „później się to przejrzy”, znalazłem swoje pierwsze (i ostatnie) dzieło literackie w postaci dość obszernego opowiadania s.f.
Ależ miałem ubaw…
Jak dobrze się stało, że nie próbowałem „rozwijać swego niewątpliwie błyskotliwego talentu”…